Duże miasta powinny przyciągać wolnością, a nie odstraszać regulacjami. Działają jak koło zamachowe gospodarki dla swoich regionów – przekonuje prof. Edward Glaeser z Uniwersytetu Harvarda i ujawnia tajemnicę trwałego rozwoju: różnorodność i możliwość rozwijania talentów.

Gdyby mógł Pan założyć własne miasto, to w jaki sposób zapewniłby mu Pan sukces? Co miałoby ono, czego nie mają inne?

Prof. Edward Glaeser: Nie sądzę, że byłbym w stanie zaprojektować miasto, które pobiłoby wszystkie inne, a to z tej prostej przyczyny, że w zależności od miejsca na planecie ludzie mają różne preferencje i nie ma jednej miary, do której można by przyłożyć wszystkie metropolie. Ponadto idealne miasto to miasto z bogatą historią, a to wyklucza zbudowanie go od zera.

Na pewno istnieją jednak sposoby, by zapewnić miastu sukces w globalnej konkurencji…

Oczywiście. Najczęściej bierze się on z dostatecznie dużej dozy wolności ich mieszkańców.

Reklama

Czyli im mniej lokalnych regulacji, tym lepiej?

Tak. Regulacji potrzeba tylko tyle, żeby zapanować na korkami na ulicach. Rozwój miast bierze się nie z tego, że gdzieś tam siedzi ktoś bardzo mądry i dyryguje, jak mają działać ich poszczególne elementy. Przeciwnie – przyczyna rozwoju miast jest oddolna. To kapitał ludzki, jaki się w nich gromadzi. Kiedy na małej powierzchni żyje wiele osób, wchodzą one ze sobą w relacje, budują więzi, wymieniają doświadczenia, uczą się od siebie. W ten sposób na ulicach miast wykuwa się ten ludzki kapitał. I im lepiej włodarze miast to rozumieją, tym lepiej dla miast.

Ale co właściwie mogą zrobić, żeby ten kapitał rzeczywiście miał rzeczywiście wysoką jakość?

Jest kilka strategii. Myślę, że najważniejszą jest edukacja. Tak, wiem, że każdy tak mówi, ale to naprawdę ma fundamentalne znaczenie. Miasta, które w ciągu ostatnich 30–40 lat osiągały status istotnych metropolii, zawsze wcześniej były znane z dobrych szkół wyższych, takich jak uniwersystety i politechniki. Są już na ten temat dość obszerne prace badawcze. Nic dziwnego, bo jeśli masz dobre szkolnictwo, przyciągasz więcej talentów. Mądrzy rodzice dbają o dobre wykształcenie swoich dzieci.

A więc dla rozwoju miasta kluczowy jest import talentów z innych miast…

Można tak powiedzieć. Chociaż nie da się polegać tylko na importowanych talentach, element napływowy stanowi o sile i dynamice rozwoju miast. Tak więc miasta powinny dbać nie tylko o szkoły na swoim terenie, lecz także o to, by miasto było atrakcyjne pod kątem wizualno-rozrywkowym, bo przecież nauka i rozrywka chodzą w parze. Do tego miasto powinno być bezpieczne, mieć sprawny transport miejski. To system naczyń połączonych, którego testem jest to, jak wiele powstaje tam małych biznesów. Miasta rozwijają się przede wszystkim dlatego, że ludzie mogą swobodnie realizować swoje pomysły. W długiej perspektywie to właśnie liczne małe biznesy decydują o tym, że miasto nabiera znaczenia, rośnie i bogaci się.

To zaskakujące, bo często polityka miejskich włodarzy polega na ściąganiu do siebie dużych koncernów, które oferują potem miejsca pracy. To jest powód do świętowania, bo spada lokalne bezrobocie, a tym samym pojawia się ważny punkt w wyborczym CV, prawda?

Wszystkie współczesne badania pokazują, że lepiej mieć dużo małych firm niż koncentrować wokół siebie duże koncerny. Ma to związek z tym, że gospodarka nie rozwija się linearnie, pojawiają się kryzysy, które mogą zmieść z powierzchni ziemi całe branże. Koncerny mają też tendencję do wypierania lokalnej przedsiębiorczości, do tłumienia jej. W USA widać jak na dłoni, gdzie kwitnie przedsiębiorczość, a gdzie jest w odwrocie.

Analizowałem przypadek miasta Taranto na południowym wybrzeżu Włoch, w którym swego czasu podjęto bardzo duże przedsięwzięcia i stworzono ważny ośrodek przemysłu stalowego. Część z tych wielkich firm upadła, a efekt jest taki, że miasto boryka się z problemami finansowymi i jest z punktu widzenia gospodarczego zdewastowane.

Co więc należy robić, żeby obudzić lokalną przedsiębiorczość?

Zaskoczę pana, ale tu także konieczna jest edukacja. Trzeba pokazywać ludziom, jak wykorzystywać szanse, realizować pomysły i – co najważniejsze – nie można stawać im na drodze. Dlatego np. procedura rozpoczynania działalności gospodarczej powinna być maksymalnie prosta. Jedna wizyta u urzędnika powinna wystarczyć. Niestety, częsta jest tendencja, by na poziomie miast dokładać dodatkowe regulacje i w ten sposób utrudniać start biznesmenom. W USA dochodzi do takich absurdów, że trudniej założyć kawiarnię niż firmę informatyczną. Biznesy proste, dostępne dla ogółu są obłożone wieloma regulacjami. Biedni na tym cierpią.

Podobnie jest w Polsce.

Tak przypuszczałem. Oczywiście najczęściej regulacje są tworzone, żeby tych biedniejszych chronić, ale kończy się dokładnie odwrotnie – szkodzą im. Weźmy zupełnie inną działkę, to znaczy branżę deweloperską i rynek wynajmu mieszkań. To według mnie laboratorium złej polityki. Zamiast zniechęcać do kupna własnych mieszkań czy domów, rząd do tego – przynajmniej w USA – zachęca.

To źle, że rząd wspiera młodych w staraniach o własne cztery kąty?

Źle, bo w ten sposób sztucznie zawyża popyt na mieszkania, a w rezultacie ich ceny niepotrzebnie rosną. Z drugiej strony utrudnia się, wprowadzając różnego typu pozwolenia i ograniczenia w planach zabudowy, budowę nowych osiedli, czyli ogranicza się podaż. Dobra polityka powinna dbać o stronę podażową, a stronę popytową w tym przypadku pozostawić w spokoju.

Wysokie ceny mieszkań np. w Warszawie wynikają nie tylko z tego, że jest naturalnie wysoki popyt na zamieszkanie w mieście przynajmniej teoretycznie dającym największe perspektywy zawodowe, lecz także z tego, że władza utrudnia budowę wystarczająco dużej liczby nowych mieszkań?

Myślę, że tak. Wiadomo, że pewne regulacje zabudowy są konieczne, zwłaszcza w miastach zabytkowych, ale nie spotkałem jeszcze miasta, które podchodziłoby do tego racjonalnie i umiarem. Z reguły mamy do czynienia z nadgorliwością regulacyjną. W niektórych miastach na świecie stosuje się wciąż kontrolę czynszów, co jest chyba najgłupszą „chroniącą” biednych polityką, jaką można sobie wyobrazić. Zniechęca ona właścicieli do inwestowania w rynek mieszkaniowy czy do poprawy stanu już wybudowanych osiedli.

Pamiętajmy jednak, że nawet gdy zniesiemy bariery regulacyjne, ceny mieszkań w dużych miastach będą wyższe niż gdzie indziej i to dobrze, bo w ten sposób inne miejscowości zachowują przewagę komparatywną i mogą zaoferować tańsze życie, przyciągając do siebie talenty, które być może kiedyś wyemigrowały do wielkich metropolii. Swoją drogą ograniczenia, które zmniejszają podaż nowych mieszkań i domów, przyczyniają się do powiększania społecznych nierówności. Pojawia się ryzyko, że duże i bogate miasta zamienią się w miasta-butiki, gdzie będzie mieszkać wyłącznie klasa średnia bądź wyższa.

Może więc rozwiązaniem byłaby budowa mieszkań na koszt państwa i sprzedawanie ich biedniejszym obywatelom po promocyjnych cenach?

To zły pomysł. Już teraz miasta często inwestują w mieszkalnictwo komunalne i tworzą w ten sposób rezerwaty biedy, dzielnice gromadzące ludzi upośledzonych płacowo, konserwujące ich w takim stanie. Tymczasem dla rozwoju każdego miasta niezwykle ważna jest różnorodność i wymieszanie. Bogaci i biedni powinni mieszkać w miarę blisko siebie. W ten sposób miasta stają się bardziej demokratyczne.

W jednym z ostatnich numerów „The Economist” pojawił się ciekawy artykuł, który zwraca uwagę na ten negatywny ciąg przyczynowy: ogranicza się nowe budownictwo, rosną więc ceny i zwroty na rynku, a w efekcie buduje się mieszkania tylko dla bogatych. Jeśli chcemy ograniczać nierówności majątkowe, musimy pozwalać firmom budować tyle, ile uznają za stosowne. Gdy jednak ktoś bardzo chce zainterweniować, by pomóc odnaleźć się biedniejszej części społeczeństwa na rynku mieszkaniowym, bardzo ciekawym pomysłem są bony mieszkaniowe, które pozwalają na subsydiowany wynajem mieszkania bez względu na jego lokalizację. Z dwojga złego lepiej dawać ludziom pieniądze niż przeregulować rynek.

Wróćmy jeszcze do małego biznesu. Czy miasto ma tylko nie przeszkadzać w jego powstawaniu, czy może jakoś je napędzać? Może należy budować parki biznesowe?

Parki biznesowe powstaną same z udziałem prywatnego kapitału, jeśli będzie temu sprzyjać środowisko regulacyjne. I o to trzeba zadbać. W Bostonie czy w Cambridge mamy przykłady prywatnych centrów biznesowych, które udostępniają młodym firmom infrastrukturę badawczą, przez co mogą one potężnie zaoszczędzić.

Jaką właściwie autonomię w kreowaniu polityki społeczno-gospodarczej powinny mieć miasta? Co powinno pozostać w rękach rządu centralnego?

Rząd powinien koordynować walkę z nierównościami i redystrybucję dochodu, bo gdy robisz to na poziomie lokalnym, to po prostu odstraszasz bogatych ludzi, którzy uciekają do bardziej liberalnych miast. Powiedziałbym, że idealne miasto po prostu nie przeszkadza swoim mieszkańcom w samorozwoju, zapewnia im dobrą ochronę, dobry transport i przejmuje część obowiązków utrzymywania systemu edukacyjnego. Generalnie im mniej ma zajęć, tym lepiej.

Miasto jest motorem rozwoju współczesnego świata?

Jest. Żywa metropolia działa jak koło zamachowe dla całego regionu.

A szybki rozwój miast ma jakieś wady?

Ma, ale są coraz mniej istotne. Historycznie rzecz biorąc, w miastach łatwiej rozprzestrzeniały się choroby zakaźne, wzmagała się przestępczość, szybko stawały się zbyt tłoczne i zakorkowane. Choroby zakaźne wciąż stwarzają pewne ryzyko, ale rozsądne rozwiązania mogą im zapobiec (zwłaszcza inwestycje w czystą wodę w rurociągach i kanalizację). Przestępczość zaczyna zbliżać się do średnich poziomów dzięki coraz skuteczniejszej policji, natomiast korki wciąż pozostają dużym problemem. To się zmieni, dopiero gdy miasta pójdą śladem Singapuru i Londynu i zaczną pobierać opłaty od wjazdu na najbardziej zatłoczone i centralne ulice.

Zdziwiło mnie, że nie wymienił Pan istnienia dzielnic biedy. W dużym mieście łatwiej zauważyć różnicę między ubogimi a bogatymi. Co więcej, zdaje się, że tych pierwszych jest proporcjonalnie więcej niż w małych miejscowościach.

Bo miasta przyciągają biednych – są dobre i dla nich, i dla bogatych. To, że istnieją slumsy, pokazuje tylko kierunek migracji. To, że ludzie szukają w miastach jakieś nadziei, której nie znajdują w miejscach swojego pochodzenia. Władze miast powinny starać się wchodzić do dzielnic biedoty z edukacją, z różnymi programami aktywizacji i wyciągać ich mieszkańców za uszy z marazmu, w który czasem popadają.

Mówi Pan, że metropolie są zbawienne dla całych otaczających je regionów, a jednak w praktyce – myślę tu o przykładzie Polski, w której prawie wszyscy młodzi z małych miast i wsi wyjeżdżają do dużych metropolii albo za granicę – często wysysają talenty i życie z tzw. prowincji…

Owszem, talenty przenoszą się tam, gdzie mogą być najbardziej produktywne, więc te rejony, które nie stwarzają do tego warunków, tracą. Tak jest na całym świecie. Z perspektywy polityki gospodarczej nie jest jednak istotne, żeby pomagać konkretnym regionom kraju. Nie powinno się opodatkowywać Warszawy, by pomagać wydrenowanemu przez nią z mózgów Podkarpaciu. Polityka gospodarcza w tym ujęciu powinna pozostać neutralna, bo inaczej ryzykujemy uruchomienie szkodliwych programów pomocowych, które będą transferować środki do kieszeni osób zamożnych. Tworząc politykę gospodarczą, powinniśmy koncentrować się na pomocy biednym po prostu, bez względu na miejsce ich zamieszkania.

Prof. Edward Glaeser jest wykładowcą ekonomii na Harvardzie, specjalizuje się w ekonomii urbanistycznej i związanych z rozwojem miast zagadnieniach społecznych.