Na tym rynku maj i czerwiec to czas żniw. Ale to jedna z nielicznych różnic w porównaniu ze „świeckim” handlem. Inne tendencje, jak wpływ demografii, globalizacji i internetu, są podobne.
Quad, tablet, konsola do gier czy nowość – dron – to chciałyby dostać dzieci przyjmujące w tym roku pierwszą komunię. Ale rodzice i dziadkowie mają nieco inne priorytety. Dowodzą tego najnowsze badania porównywarki cen Ceneo.pl. Jak podało radio RMF FM, 33 proc. Polaków uważa, że dewocjonalia są najbardziej trafionym prezentem na pierwszą komunię. Co więcej, na czwartym miejscu znalazła się Biblia. Tę dziecku przyjmującemu sakrament chce w tym roku podarować 30 proc. Polaków. A jeszcze dwa lata temu dewocjonalia nie były tak popularne. Plasowały się co prawda wysoko na liście komunijnych prezentów, ale Biblię czy medalik wybierało 12 proc. Polaków. Na rynek dewocjonaliów wraca koniunktura? Niekoniecznie.

Mniej wiernych

Przedstawiciele branży wyniki badań Ceneo.pl przyjmują raczej chłodno. Ich zdaniem najlepszy okres jest już za nimi. Powód: zmniejszająca się liczba wiernych. Jak wynika z danych Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego (ISKK), w ciągu 10 lat liczba Polaków przychodzących na niedzielną mszę świętą zmniejszyła się o 2 mln.
Dochodzą problemy, jakie dotykają całą gospodarkę. – Na przykład demografia, a dokładnie spadająca liczba urodzeń i starzejące się społeczeństwo oraz rosnąca emigracja wśród młodych osób, która powoduje, że coraz więcej dzieci rodzi się poza krajem – dodaje Janina Aniołek-Tyrek, właścicielka częstochowskiej hurtowni i zakładu produkcyjnego Aniołek, działającego na rynku od 100 lat. – Do komunii jednak przystępuje coraz mniej dzieci. Kiedyś zdarzały się grupy stuosobowe. Teraz typowa liczba to 20 osób – dodaje. Do tego z powodu objęcia obowiązkiem szkolnym sześciolatków komunie nie odbywają się co roku. W roku ubiegłym nie zorganizowało ich kilkanaście diecezji. W tym sytuacja się powtórzy.
Reklama
Efekty? – Notujemy nawet kilkuprocentowe spadki rok do roku. Przy branży trzymają mnie przyjaźnie zawarte przez wszystkie te lata oraz sentyment do firmy rodzinnej – uzupełnia Janina Aniołek-Tyrek.
– Nam udaje się utrzymywać sprzedaż rok rocznie na tym samym poziomie. Ale o wzrosty trudno – przyznaje Bogusław Rytel, założyciel mazowieckiej hurtowni dewocjonaliów Rytel.
Inny kłopot: rosnąca konkurencja, która powoduje spadek marż.
– Młodzi ludzie, którzy zatrudniają się w tej branży, szybko dochodzą do wniosku, że bardziej opłaca im się iść na swoje. Zakładają więc swoje firmy, a ich pracownicy swoje – komentuje Bogusław Rytel. Szacuje on, że w kraju produkcją dewocjonaliów zajmuje się kilkadziesiąt, a ich sprzedażą – co najmniej kilkaset firm. Zdecydowana większość znajduje się w Częstochowie, czyli w pobliżu Jasnej Góry. Ale duże skupisko jest też na Mazowszu.
W handlu marże wciąż wynoszą średnio 30–50 proc., ale zdarzają się 100-proc. i większe narzuty. Dlatego sprzedażą dewocjonaliów trudnią się już nie tylko specjalistyczne sklepy, ale i kwiaciarnie, drogerie czy pasmanterie.

Konkurencja z Chin

Zarobek producentów wynosi od kilku do najwyżej 30 proc. – Ramkę, którą produkuję, sprzedaję do hurtowni za 4 zł plus VAT. Zarabiam na niej złotówkę. Cena tej ramki w hurtowni wynosi już 7–8 zł – wylicza Bogusław Rytel.
Producenci dewocjonaliów zarabiają niewiele przez... globalizację.
– Opaska na rękę wyprodukowana w Polsce kosztuje 1,5–1,8 zł. Pochodząca z Azji już tylko 60 gr. Gdy w Polsce był kryzys, naturalne było, że wygrywały tańsze produkty. Polacy oszczędzali. Teraz to się na szczęście powoli zmienia – wyjaśnia przedstawicielka hurtowni dewocjonaliów Heban z Częstochowy.
Od dewocjonaliów chińskiej produkcji jako pierwsi odwrócili się duchowni. Oni oczekują produktów wysokiej jakości, dlatego szybko przekonali się o tym, które są im w stanie taką zapewnić – tłumaczy Bogusław Rytel.
Coraz częściej na kraj pochodzenia uwagę zwracają handlowcy i zwykli konsumenci.
– Nie znaczy to, że dla nich cena nie ma już znaczenia. Nadal to ona decyduje. Dlatego ciągle nie wróciły czasy, gdy popularne były różańce wykonane nie z plastiku czy drewna, ale z kamieni półszlachetnych – dodaje pracownik hurtowni Heban.
Janina Aniołek-Tyrek zauważa również, że w ostatnim czasie wyroby z Chin podrożały.
– Kiedyś aniołek chińskiej produkcji kosztował 40 gr. Teraz trzeba za niego zapłacić 1,7 zł. To już tylko o 60 gr mniej niż w przypadku krajowego wyrobu – wskazuje.
Producenci i hurtownicy nie poddają się jednak i szukają sposobów na utrzymanie się na rynku. Jednym z nich jest eksport. Stawiają nie na cenę, ale na staranne wykonanie oraz stosowanie naturalnych surowców, jak drewno, gips, karton, kora drzew, mech. Do tego polscy producenci dbają o to, by ich wyroby były ręcznie malowane nietoksycznymi farbami akrylowymi.
Takie podejście do biznesu ma Pracownia Rzeźbiarsko-Artystyczna „Victoranna” z Krakowa, działająca od początku lat 80. Firma realizuje zamówienia dla kościołów, parafii, firm, hurtowni oraz indywidualnych odbiorów z USA, Włoch, Szwajcarii, Szwecji i Słowacji.
Kristarex z Częstochowy chwali się, że udało jej się przebić we Włoszech. A firma Aniołek informuje, że współpracuje z odbiorcami z Czech, Niemiec i rynków wschodnich. Janina Aniołek-Tyrek zauważa jednak, że i na tym polu konkurencja jest coraz większa, bo nie brak polskich firm, które dostrzegły, że mogą sprzedawać nie tylko w kraju. – Z tego względu o wzrosty w eksporcie również coraz trudniej – dodaje.

Internet rośnie w siłę

Inna charakterystyczna cecha rynku dewocjonaliów to rosnąca rola internetu. – Zauważamy migrację klientów sklepów stacjonarnych do internetowych. Oferta, którą proponują sklepy stacjonarne, jest uboga i to też działa na naszą korzyść.
– My mamy w ofercie półtora tysiąca produktów, typowy sklep stacjonarny zaś to jakieś 100–150 produktów Sklepy stacjonarne nie są w stanie zaoferować dodatkowych usług, np. grawerowania na zamówienie – twierdzi Piotr Orszak, współwłaściciel sklepu E-dewocjonalia.eu. Wzrost obrotów wylicza na około 30 proc. rocznie. Jak mówi, klientów przyciąga także cena.
– My nie mamy wysokiej marży. Kilkanaście procent to chyba maksymalny poziom. W przypadku książki to 5–10 proc. To nie są duże narzuty. Dzięki temu ceny, jakie jest w stanie zaoferować sklep internetowy, mogą być niższe nawet o połowę od tych w sklepie stacjonarnym – mówi Piotr Orszak.
Grzegorz Pawelec, współwłaściciel firmy Emaus, do której należy sklep internetowy E-religijne.pl i stacjonarna hurtownia dewocjonaliów, uważa jednak, że sprzedaż internetowa nie tyle wypiera tradycyjną, co jest jej uzupełnieniem.
– Wielu klientów, zwłaszcza osób starszych, nie korzysta z internetu. Rynek stacjonarnych sklepów nadal jest aktywny. Sprzedaż przez internet – jak w każdej branży – rośnie, bo ludzie mają coraz mniej czasu – mówi Pawelec. Rozwój rynku dewocjonaliów w internecie obserwuje Ceneo.pl. – Wydzielona kategoria „Dewocjonalia” funkcjonuje w serwisie od 2007 r. Co roku rośnie średnio o 35 proc. Obecnie swoją ofertę prezentuje u nas 31 sklepów, a klienci mogą wybierać spośród ok. 1500 unikatowych produktów – dowiedzieliśmy się w Ceneo.pl.

Trudno o rewolucję

Pomijając jednorazowe ważne wydarzenia, jak ubiegłoroczna kanonizacja Jana Pawła II, krajowy rynek dewocjonaliów ma swój roczny rytm, wyznaczany przez okresy roku liturgicznego w Kościele. – W takich momentach jak kanonizacja Jana Pawła II obroty rosną. Ale to trwało miesiąc przed i miesiąc po. Potem wszystko wraca do normy – mówi Piotr Orszak.
Ta norma to stały, coroczny wzrost obrotów w okresie pierwszych komunii. Dla e-dewocjonaliów to jest szczyt sezonu. Obroty rosną wtedy o ok. 200 proc. w stosunku do reszty roku.
– Ale nie jest tak, że poza sezonem komunijnym zaczyna się martwy okres. Po komuniach zaczyna się sezon chrztów – najwięcej jest organizowanych latem. Z kolei na przełomie starego i nowego roku dobrze sprzedają się dewocjonalia kolędowe – wylicza Piotr Orszak.
Co najlepiej się sprzedaje? Grzegorz Pawelec twierdzi, że duży popyt jest na książki o tematyce religijnej. – Ten rynek jest dość aktywny. Mimo wszystkich tych opinii, że czytelnictwo spada, sprzedaż książek religijnych jest duża – zapewnia. Piotr Orszak dodaje, że hitem są produkty spersonalizowane. Czyli np. w sezonie komunijnym najlepiej sprzedają się Biblie z wygrawerowaną dedykacją. Inny przebój to np. świece do chrztu z imieniem dziecka.
– My się skupiamy na personalizowaniu oferty pod klienta. Indywidualnie przygotowana świeca czy grawerka na Biblii – tego w stacjonarnym sklepie raczej się nie kupi, on oferuje produkt standardowy, gotowiec. A klienci szukają czegoś innego – uważa. I dodaje, że czasy świecących różańców sprzedawanych na bazarach chyba odchodzą w przeszłość. Nie ma miejsca na tandetę, klient szuka dobrej jakości. Zresztą zauważyli to też producenci i stawiają na indywidualne wzornictwo, dostosowują się do potrzeb rynku.
Grzegorz Pawelec jest bardziej powściągliwy w ocenach. Zwraca uwagę, że to bardzo konserwatywny rynek. – On jest stabilny, bo nie za bardzo da się tu coś jeszcze wymyślić. Czasem zmienia się wzornictwo, estetyka – ale generalnie ikony, obrazy, szaty liturgiczne to asortyment sprzedawany od setek lat. Co do nowych technologii: nie wszędzie da się je wprowadzić. Przez jakiś czas widzieliśmy zainteresowanie czytnikami książek elektronicznych, również ze strony księży. Ale po jakimś czasie wracali oni do wydań w formie papierowej. Coś, co może zyskiwać na znaczeniu, to np. audiobooki. Konferencje, rekolekcje można mieć przy sobie, słuchać tego w samochodzie. Tu można mówić o pewnym wzroście, bo tego wcześniej nie było – mówi.
Ponieważ polski rynek dewocjonaliów jest bardzo rozproszony, to nie sposób precyzyjnie określić jego łączną wartość. Kilka miesięcy temu magazyn „Forbes” szacował ją na 200–300 mln zł.
Pewną wskazówką co do tendencji mogą być wyniki targów Sacroexpo organizowanych corocznie w Kielcach. W ubiegłym roku wzięło w nich udział 253 wystawców, w tym 31 z zagranicy (reprezentowali 13 krajów). Imprezę odwiedziło ponad 4,9 tys. osób. W rekordowym 2013 r. było ich niemal 5 tys. W 2009 r. – niespełna 4,5 tys. Na brak wystawców i odwiedzających nie narzekają też lubelskie targi sakralne Lubsacro. We wrześniu odbędzie się już siódma ich edycja.
– To tylko dowód na to, że zainteresowanie jest wciąż duże. Na ostatniej imprezie mieliśmy 50 wystawców i tysiąc odwiedzających – usłyszeliśmy od organizatora Lubsacro. ©