To sarkazm, ale problem dziury pokoleniowej wśród rodzimych medyków nie budzi uśmiechu. Wystarczy przejść się do jednego z wielu szpitali czy przychodni, żeby przekonać się, że „zasypać” ją jest coraz trudniej.

Nawet na pierwszej linii frontu, tj. izbach ratunkowych czy szpitalnych oddziałach ratunkowych nie brakuje specjalistów, którzy albo właśnie zbliżają się do ustawowego wieku emerytalnego, albo już go przekroczyli. Tym bardziej politycy i rządowi decydenci powinni poważnie potraktować dane Naczelnej Rady Lekarskiej, która po raz pierwszy w bardzo kompleksowy sposób zbadała strukturę wiekową lekarzy poszczególnych specjalizacji. Średnio najstarsi są diagności (62 lata). Czyli wąskie gardło systemu lecznictwa.

Nie dość, że się starzeją, to tę specjalizację wybiera wciąż zbyt mało młodych lekarzy. Ale podobnie jest w innych dziedzinach – geriatrii, dermatologii, położnictwie. Przepis na katastrofę gotowy. Pesymiści już twierdzą, że jeżeli ten trend się utrzyma, to za 10 lat nie będzie miał nas kto leczyć. Starsza kadra w końcu odejdzie z zawodu, a młoda jej nie zastąpi, bo jej nie będzie. Już teraz mówi się o drugiej fali emigracyjnej wśród lekarzy. Pierwsza miała miejsce po przystąpieniu Polski do UE. Od 2011 r. ponownie rośnie liczba wydanych zaświadczeń potwierdzających kwalifikacje do wykonywania zawodu za granicą.

Tylko w 2014 r. wzrosła ona w porównaniu z 2013 r. o 25 proc. O ile jednak po przystąpieniu Polski do Unii lekarze wyjeżdżali, to jednocześnie deklarowali, że wrócą. Teraz coraz częściej rozważają wyjazd na stałe. I mówią to ci najlepsi, czyli świetnie wykształceni, znający języki obce. Decydenci muszą jak najszybciej zrozumieć, że nie stać nas na rugowanie własnych kadr, zwłaszcza że na ich naukę składamy się wszyscy.

Reklama