Choć rządząca Turcją od 13 lat Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) oficjalnie przekonuje, że w niedzielnych wyborach do parlamentu walczy o większość, która pozwoli zmienić ustrój kraju na prezydencki, równie dobrze mogą się one skończyć tak, że nie będzie miała nawet połowy miejsc w parlamencie. Nie dość, że wielu Turków coraz bardziej obawia się autorytarnych ciągot prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana, to jeszcze na niekorzyść partii rządzącej działa kondycja gospodarki, czyli dziedzina, w której AKP faktycznie zmieniła Turcję na lepsze.

To, że AKP wygra niedzielne wybory, nie ulega wątpliwości, bo wciąż jest najpopularniejszą partią w kraju. Ale samo zwycięstwo to nie wszystko – AKP chciałaby uzyskać co najmniej 330 mandatów, czyli większość trzech piątych, która pozwoliłaby poddać pod referendum projekt nowej konstytucji, a jeszcze lepiej 367, co dałoby jej możliwość na przeforsowanie go tylko przez parlament. Plan jest taki, by prezydent, obecnie mający rolę tylko reprezentacyjną, uzyskał faktyczną władzę. Przy czym nikt nie ukrywa, że zmiana jest skrojona pod osobę Erdoğana, wieloletniego premiera, który urząd głowy państwa objął w zeszłym roku.

Poselska reprezentacja AKP będzie w dużej mierze zależeć od tego, czy 10-proc. próg wyborczy przekroczy lewicowa, prokurdyjska Ludowa Partia Demokratyczna (HDP). Jeśli jej się to uda, AKP nie będzie miała większości konstytucyjnej, a przy odpowiednim układzie – nawet połowy miejsc w parlamencie. Jeśli się nie uda, największa partia, czyli AKP, dostanie bonus w postaci dodatkowych miejsc. Z tego powodu część Turków niechętnych Erdoğanowi, mimo kurdyjskich korzeni HDP, chce ze względów taktycznych poprzeć właśnie tę partię.

A powodów do niechęci wobec Erdoğana jest coraz więcej, choć nie można zaprzeczyć, że pod rządami AKP Turcja dokonała ogromnego skoku gospodarczego, który jest odczuwalny przez szerokie rzesze społeczeństwa. Wystarczy powiedzieć, że w ciągu minionych 13 lat PKB na mieszkańca zwiększył się trzykrotnie. Ale nie sposób też nie zauważać, że w ostatnich latach tempo wzrostu gospodarczego mocno przyhamowało, kraj znowu zmaga się z inflacją i bezrobociem, a zagraniczni inwestorzy przestali postrzegać Turcję jako najbardziej obiecujący z rynków wschodzących.

Reklama

Na dodatek władze same się w dużej mierze do tego przyczyniły. Koronnym przykładem jest spór Erdoğana z szefem banku centralnego Erdemem Başçım o wysokość stóp procentowych (prezydent chciał, by przed wyborami trochę poprawić wzrost gospodarczy). Zagranicznych inwestorów zniechęciła też zeszłoroczna afera korupcyjna w najbliższym otoczeniu Erdoğana. Efekt jest taki, że inflacja na koniec kwietnia wyniosła 7,9 proc., czyli była znacznie wyższa niż tempo wzrostu gospodarczego, lira od początku 2014 r. straciła na wartości 20 proc., a inwestycje zagraniczne w marcu były o jedną trzecią niższe niż rok wcześniej.

Dobre zarządzanie gospodarką przez lata było dla wielu Turków argumentem, by głosować na AKP (wygrała ona dziewięć kolejnych wyborów i referendów), mimo obaw o postępującą islamizację kraju i tłumienie swobód obywatelskich. Ten argument ma jednak coraz mniejsze znaczenie.

>>> Polecamy: Szwecja i Turcja zamiast Grupy Wyszehradzkiej? Gdzie Polska może szukać sojuszników