Zanim otrzymamy odpowiedź, warto skupić się na tym, na jakich założeniach Pikiety oparł teorie uderzające bezpośrednio w tę grupę – czytamy na portalu usfunds.com.

31-letni Francuz Thomas Piketty stał się najgoręcej dyskutowanym współczesnym ekonomistą. I kimś w rodzaju ekonomicznej gwiazdy rocka. Zdołał tego dokonać w ciągu zaledwie kilku tygodni od publikacji swojej bestsellerowej książki „Kapitał w XXI wieku”.

Oto główna teza Francuza: trzeba pilnie wziąć się za nierówności dochodowe, bo jeśli nie zrobimy nic, to będą rosły w sposób automatyczny (tak właśnie działa kapitalizm, na co są empiryczne dowody) i skończy się to wszystko destabilizacją społeczną. Tak, jak to już nieraz w historii bywało. Takiego scenariusza można uniknąć. I to w zgodzie z zasadami demokratycznego kapitalizmu. Trzeba tylko radykalnie zmienić podejście do polityki podatkowej.

Podatki muszą iść w górę (najwyższa stawka podatku dochodowego winna sięgnąć 80 proc. i mieć charakter już nie tyle fiskalny, co po prostu odstraszający). Do tego należy wprowadzić podatek majątkowy. Najlepiej na poziomie globalnym. Zacząć trzeba od Europy, która przecież i tak się integruje. A potem rozszerzać projekt na pozostałe kraje rozwinięte. Plan czytelny i inspirujący.

Reklama

Powróćmy do wyjściowego pytania: jaki odsetek miliarderów z USA jest „self-made menami”? Piketty zapewne powiedziałby, że bardzo znikoma część, wskazując na wielkie rodzinne fortuny Waltonów, Kochów i Marsów. Z tak dużymi majątkami na samym wierzchołku finansowej piramidy nie ma już miejsca na nowe fortuny.

Tajemnica sukcesu

Bardzo by się jednak pomylił. 70 proc. bogaczy z listy Fortune to samodzielni twórcy majątków. Prawie trzy czwarte miliarderów w USA to zaczynający od zera przedsiębiorcy i innowatorzy. Co więcej, odsetek ten wzrasta od 1984 roku, gdy mniej niż połowa zawdzięczała sobie fortunę. Gdyby teoria Piketty’ego była prawdziwa, na czele listy Forbesa mielibyśmy nieustannie rodziny Rockefellerów, z kilkoma tylko małymi wyjątkami.

To nie przypadek. Na liście najbogatszych znajduje się coraz większa liczba młodych osób, na czele ze współzałożycielem Facebooka, Markiem Zuckerbergiem. Sukces w USA jest dla wszystkich tak samo dostępny, nie ma płci, rasy, wieku, ani pochodzenia. Niektóre osoby z listy „400” pochodzą z ubogich rodzin. Dyrektor generalny Starbucksa Howard Schulz wywodzi się ze slumsów nowojorskiego Brooklynu. George Soros jest emigrantem z Węgier, który do USA przybył bez grosza w kieszeni. Listę można by rozszerzać o wiele szerzej, na przykład o Oprah Winfrey.

Jak to jest możliwe? Nie chodzi o wrodzoną inteligencję, unikalne talenty ani szczęście, chociaż one na pewno też pomogły. Richard Koch i Greg Lockwood w swojej książce Pt. „Superconnect: Harnessing the Power of Networks and the Strength of Weak Links” zwrócili uwagę na inną kwestię. Niezwykle istotnym czynnikiem sprzyjającym gromadzeniu fortun jest umiejętność wchodzenia w dobre relacji z osobami zajmującymi ważne pozycje w biznesowej strukturze i zdolność do utrzymywania tych znajomości. Tego typu powiązania stanowią fundament „wspinaczki” na wyższe poziomy finansowej kariery. Dzisiaj, w dobie social media, jest to o wiele łatwiejsze niż jeszcze 10-20 lat temu.

Nie zmienia to jednak faktu, że miliony Amerykanów żyją w ubóstwie. Stosunek Piketty’ego do problemu jest godny pochwały, jednak należy zwrócić uwagę na to, że proponowane przez niego recepty rozmijają się z rzeczywistością. Żadnemu państwu nie udało się jak dotąd wprowadzić proponowanych przez niego podatków.

Zamiast tego, to prowadzenie biznesu powinno być drogą do bogactwa. Jest to moralnie słuszne. Pozwoli też na budowę nowego społeczeństwa konsumentów i inwestorów.