Jak twierdzą ekonomiści, tylko zwiększenie innowacyjności polskiej gospodarki uratuje ją przed pułapką średniego dochodu. Prof. Yoram Reich z Uniwersytetu w Tel-Avivie, inżynier i znawca tematyki innowacji, tłumaczy, co zrobić, by stworzyć społeczeństwo innowatorów i dlaczego system edukacyjny w obecnej formie jest w tym największą przeszkodą.

ObserwatorFinansowy.pl: Zazwyczaj o innowacyjności mówi się w ujęciu makro i nie dotyka jej indywidualnego wymiaru. Porozmawiajmy konkretnie o innowatorach. Czy słuszne jest przekonanie, że innowacje to dziedzina zastrzeżona wyłącznie dla wybitnych jednostek, dla geniuszy?

Prof. Yoram Reich: Takie myślenie jest upraszczające, a może nawet błędne. Proszę odwiedzić przedszkole i przyjrzeć się dzieciakom, które spontanicznie tworzą nietypowe konstrukcje z klocków, wymyślają gry i zabawy, których nie podpowiedzieli im dorośli, tworzą nawet własne społeczne instytucje i zasady. Jako dzieci jesteśmy kreatywni i nie boimy się wdrażać w życie swoich pomysłów. Jesteśmy odważni. Małym dzieciom nikt nie mówi, żeby się „nie wygłupiały”. Dopóki to, co robią, jest bezpieczne, pozwala się im na wszystko. Jesteśmy więc z natury kreatywni, zdolni do tworzenia nowych światów, rozwiązywania problemów. To dlatego ludzkość trwa i się rozwija.

Innowacyjność jest wpisana w naturę ludzką?

Nie innowacyjność. Kreatywność. To ona jest dana. Innowacyjność to rozwinięcie kreatywności o wartość. Bo nie wystarczy stworzyć cokolwiek. Chodzi o to, by nasz twór był użyteczny, najlepiej nie tylko dla nas, lecz także dla ogółu. Innowacyjność to pojęcie, które odnosi się do rynku i produktów rynkowych. To, że zaprojektuję bombę atomową, jest być może kreatywne, ale nie za bardzo jestem w stanie znaleźć kontekst, w którym byłoby to innowacyjne.

Reklama

Innowacyjność jest w pewnym sensie trudniejsza niż kreatywność, bo trzeba się jej uczyć. Z drugiej strony kreatywność – warunek konieczny innowacyjności – jest duszona w procesie edukacji, od podstawówki po uniwersytet. Środowisko zewnętrze wobec systemu edukacji nie łagodzi tego negatywnego oddziaływania. Styl życia młodych ludzi to obecnie internet, głównie portale społecznościowe. Owszem, może Facebook doprowadził do rewolucji tu i ówdzie, pozwolił zniewolonym narodom arabskim poznać, czym jest wolność (inna sprawa, co z tym zrobiły), czyli odegrał ważną społecznie rolę, lecz z drugiej strony stał się źródłem ograniczających uzależnień. Zamiast żyć w realu, ludzie żyją lajkami. Głupieją przez to, nie mają na nic innego czasu. Nie wydaje mi się, żeby naprawdę kreatywne jednostki miały konta na takich portalach.

Poważnie?

Oczywiście. Jeżeli ludzie robią w życiu coś naprawdę zajmującego i wartościowego, a do tego mają rodziny itd., to czasu na portale społecznościowe nie ma prawie wcale.

Weźmy zdolnego, kończącego liceum 19-latka, który nie zatracił całkiem naturalnej kreatywności. Naszym celem jest, by przekuć ją na innowacyjność. Co by Pan doradził takiemu człowiekowi?

Żeby się nie bał. Jeśli ma jakiś pomysł, który chciałby zrealizować, a nie jest to studiowanie prawa, ekonomii albo medycyny, to na pewno boi się reakcji bliskich. Najbliższa rodzina nas kocha i chce nas zabezpieczyć przed ryzykiem, wolałaby nas widzieć w stabilnym zawodzie. Taki chłopak może usłyszeć: „Wybierz sobie studia z przyszłością, załóż rodzinę i żyj długo i szczęśliwie”, ale przecież to jego życie…

Wpływ rodziny jest na pewno bardzo duży…

Dlatego kluczowa jest kultura, jaka panuje w społeczeństwie. Jego poziom tolerancji dla ryzyka. W Izraelu w wieku 18 lat idziesz do wojska. Zarówno chłopcy, jak i dziewczyny. Tam uczysz się, czym jest ryzyko fizyczne, ale także kooperacji. Uczysz się, że gdy coś ci się nie powiedzie, otrzymasz wsparcie od kolegów. Po wyjściu z wojska młodzi ludzi mają inaczej uformowane podejście do życia. Wiedzą, że mogą wypróbować swoje dowolne pomysły i że choćby nie były one trafione za pierwszym, drugim, trzecim razem, to nic, znajdzie się ktoś, kto pomoże przetrzymać ten okres. Wytworzyliśmy system społecznego wsparcia. Tomasz Edison zaliczył tysiące nieudanych prób, zanim wynalazł żarówkę. Po prostu się na nich uczył.

Więc w Izraelu nie jest niczym szczególnym, gdy dziecko mówi: mamo, na razie nie myślę o studiach, tylko o założeniu firmy? Albo: rzucam studia, zakładam firmę?

To częsta sytuacja. U nas propaguje się przedsiębiorczość już od bardzo wczesnego etapu edukacji. Już na poziomie podstawówek i liceów organizuje się różnego rodzaju konkursy na ciekawe pomysły, w których można wygrać finansowanie projektów. Odbywa się to we współpracy z funduszami venture capital. Dzieciaki nie mają dużych potrzeb kapitałowych, za to często mają kapitalne pomysły. Dla funduszy jest to więc niewielki wydatek, a szansa duża. Do tego mamy ogólnokrajową i lokalną infrastrukturę sprzyjającą innowacji. Po pierwsze w Ministerstwie Gospodarki jest „naczelny naukowiec”, który rozlokowuje fundusze na wsparcie start-upów.

Każde szanujące się miasto ma zaś centra innowacji umożliwiające różnym startupowcom kontakt i wymianę doświadczeń. Czasami dopiero połączenie dwóch innowacyjnych produktów daje prawdziwą rynkową bombę, ale żeby ich producenci się o sobie dowiedzieli, potrzebują takich platform.

>>> Czytaj też: Innowacje naszą pięta achillesową. Może być tylko lepiej

Zatem rząd powinien pomagać w tworzeniu środowiska wymiany idei wśród innowatorów?

Tak, ale nie tylko. Nie obejdzie się bez finansowania start-upów. Nie chodzi tu o duże pieniądze. Wystarczą takie, które pozwolą innowatorowi przejść z poziomu pomysłu do prototypu, by móc pokazać go ludziom z funduszy venture capital. Oczywiście w Izraelu nie wszystko działa w tym zakresie idealnie. Z zewnętrznej perspektywy może się tak wydawać, ale ja – od wewnątrz – widzę masę rzeczy, które można by poprawić.

W Polsce wciąż sądzi się, że życie powinno być poukładane – szkoła, studia, potem wybór stabilnego zawodu. Jaki program edukacyjny mógłby wykorzenić takie stereotypowe myślenie?

Taki, który skupiałby się na talentach indywidualnych. Nie każdy musi przecież umieć całkować, nie każdy musi być obeznany z datami historycznych bitew… Jeśli zmusza się ludzi do nauki czegoś, do czego nie mają predyspozycji albo serca, to już lepiej uczyć ich np., jak być dobrymi rodzicami. Społeczeństwo bardziej na tym skorzysta.

Każdy jest w czymś dobry i system edukacyjny powinien wykrywać, w czym dobre są dane jednostki, ale to nie wystarczy. Kluczowe jest to, że jeśli ludzie się czegoś uczą, muszą wiedzieć, po co się tego uczą. Jak uruchomić kreatywność wśród arabskich dzieci z peryferii Izraela? Żyją na wsiach, gdzie nie ma chodników, placów zabaw.

Właśnie! Może należy dać im cel: zaprojektujmy plac zabaw. I już tutaj zaczyna się zabawa. Muszą wybrać miejsce, ocenić, czego potrzebują, jakie urządzenia muszą się na tym placu znaleźć. Jeśli chcą mieć huśtawkę, muszą ją w szczegółach zaprojektować, co da im okazję do użycia fizyki i matematyki. Po drodze dowiedzą się, że budowa placu zależy od pozwoleń –poznają uwarunkowania instytucjonalne – i od funduszy. 100-metrowy diabelski młyn raczej na takim placu zabaw nie powstanie, a dzieci zrozumieją, co to są ograniczone zasoby. Dzieciaki będą to robić z chęcią, bo będą widziały cel. Taki projekt można po roku powtórzyć jako np. nowy wspólny projekt arabsko-żydowski, ale dotyczący już czegoś innego.

>>> Czytaj też: Japoński bank zatrudnił robota. Czy to początek końca ludzkiego pracownika?

Załóżmy, że udało się obudzić w młodzieży innowacyjny potencjał i mamy w społeczeństwie sporą grupę innowatorów. Widzę tu jeszcze jeden problem do rozwiązania: jak sprawić, by to, co tworzą i wynajdują, znajdowało rzeczywiste zastosowanie? W socjalistycznej Polsce konstruktorzy wymyślili mnóstwo ciekawych urządzeń, a jednak wiele z nich skończyło życie w uczelnianych laboratoriach.

Żyjemy – jeśli chodzi o innowacyjność – w innych, lepszych czasach. Sam pomysł na nowy produkt to często wynik chwilowego olśnienia. Niedawno widziałem przewracarkę do szaszłyków na grillu. Ludzie od zawsze przewracali je jeden po drugim, a ktoś wymyślił urządzenie robiące to za jednym zamachem. Szaszłyki są więc opieczone równomiernie i nie wymagają tak wiele uwagi. Przecież każdy mógł to wymyślić! To takie proste… A jednak wpadła na to tylko jedna osoba… Ludzkość ma takich pomysłów miliony. Problem pojawia się, gdy chcemy zweryfikować ich realną przydatność i uzyskać finansowanie produkcji. Ale nawet ten problem nie jest już tak wielki. Jeśli bank, anioły biznesu czy fundusze venture capital nie są zainteresowane naszymi produktami, zawsze możemy skorzystać z portali crowdfundingowych. Nie dość, że natychmiast poznamy realne zainteresowanie naszym pomysłem, to jeszcze uzyskamy nieoprocentowaną bezzwrotną dotację.

Oczywiście nie zawsze źródłem innowacji jest olśnienie, równie często to efekt wieloletniej pracy czy analiz. Duże firmy zatrudniają tzw. skautów, których wysyłają do miejsc ważnych kulturowo – na ulice Nowego Jorku dajmy na to – by ci obserwowali i analizowali, w którym kierunku będą ewoluować trendy kulturowe. Takie analizy służą potem opracowywaniu nowych produktów i to nie tylko w modzie (śmiech).

Chciałbym zaznaczyć, że choć rozmawiamy o innowatorach i innowacjach, to jednak nie byłaby pożądana sytuacja, w której wszyscy byliby innowatorami. Gdyby tak było, mielibyśmy miliony niezrealizowanych pomysłów. Innowatorowi potrzeba osoby, która będzie zarządzała procesem innowacji, która go fizycznie zrealizuje wreszcie takiej, która będzie archiwizować na bieżąco pozyskiwaną wiedzę.

To znaczy, że innowacja jest kolektywna?

W pewnym sensie tak. Najlepiej ilustruje to przykład wielkich średniowiecznych mistrzów malarstwa. Oni wymyślali koncepcję, szkic, ale detale wykończenia powierzali innym. To był wysiłek zespołowy.

Mam dobry innowacyjny produkt, a jednak rynek go nie chce – taka sytuacja jest możliwa?

Oczywiście. Słyszał pan o klawiaturze Dvoraka? To alternatywa wobec tradycyjnej klawiatury QWERTY, o wiele wygodniejsza i wydajniejsza, a jednak niepopularna. Dlaczego? Winna jest rynkowa inercja. Ludzie po prostu przyzwyczaili się do wymyślonej w 1878 r. klawiatury typu QWERTY i – trudno to zrozumieć – za nic nie chcą się przerzucić na młodszą (z 1936 r.) klawiaturę Dvoraka. Siła złego na jednego. Najczęściej przyczyną porażki dobrego produktu jest jednak brak kontaktu z potencjalnymi klientami w trakcie jego projektowania. Mam na myśli już początkowy etap – etap niezmaterializowanej idei.

To częsty błąd popełniany na uczelniach: naukowiec w laboratorium obmyśla produkt, tworzy prototyp i biegnie z nim do opatentowania, ale koniec końców nikt go nie chce. Nie chodzi o to, że produkt był zły od podstaw! Mógł być dobry, ale o braku użyteczności rynkowej mógł zaważyć jeden detal. Naukowiec wiedziałby o tym, gdyby zawczasu pomyślał o kliencie. Często jest już za późno na przeprowadzenie ponownej próby i nie ma na to środków. Byłoby świetnie, gdyby zarówno studenci, jak i kadra uczelni technicznych mieli okazję do naprawdę bliskiej współpracy z biznesem. Mam na myśli udział w procesie komercjalizacji różnych produktów, badaniach rynkowych, projektowaniu produktów przemysłowych… To da im pojęcie na temat potencjalnej użyteczności wynalazku.

W Polsce mówi się, że słaba współpraca biznesu ze szkołami wyższymi skutkuje zapóźnieniem, jeśli idzie o poziom innowacyjności. Uważa się, że 25 lat wolnego rynku powinno przynieść więcej konkretnych efektów. Słusznie?

Trudno powiedzieć. Sądzę, że potrzeba analizy konkretnych branż i pytania, dlaczego w konkretnych przypadkach nie są innowacyjne. Co jest przyczyną zapóźnienia? Może proinnowacyjna polityka rządu jest zbyt ogólna i rozmyta? Może należy wybrać sektory rokujące największe nadzieje i zacząć je wspierać? Nie wiem, niemniej chciałbym zwrócić uwagę, że dyskusję o innowacyjności należy umieścić w bardziej ogólnym kontekście – społecznym.

Co ma Pan na myśli?

Najbardziej innowacyjnej kraje świata to jednocześnie kraje trapione dużymi podziałami społecznymi i nierównościami dochodowymi. USA i Izrael to najbardziej wyraziste przykłady. Z kolei w Polsce nierówności są stosunkowo niewielkie, wnosząc ze wskaźnika Giniego, a wasza gospodarka rośnie i staje się coraz bardziej zaawansowana. Musicie zadać sobie pytanie, jaką wizję społeczeństwa wybrać. Jeśli chcecie być społeczeństwem innowacyjnym, powinniście zawczasu pomyśleć nad redystrybucją korzyści z innowacji, bo one się same z siebie nie rozłożą w społeczeństwie równomiernie.

Yoram Reich jest profesorem Uniwersytetu w Tel-Avivie, inżynierem i znawcą tematyki innowacji. Kieruje Izraelskim Instytutem Wspierania Kreatywności (Israel Institute for Empowering Ingenuity).