Wpływy z VAT są niższe od planowanych. A mimo to należałoby obniżyć stawki tego podatku. Dlaczego?

Za kilka dni Unia Europejska uwolni nas od tzw. procedury nadmiernego deficytu. Wskaźniki makroekonomiczne dotyczące np. deficytu budżetowego i zadłużenia poprawiły się na tyle, że UE nie musi się już uważnie przyglądać, jak wydajemy pieniądze. Czasowe podniesienie stawek VAT o 1 pkt proc. (do 23 i 8 proc.) nie miało zaś innego uzasadnienia, jak tylko obawę o stan naszych finansów publicznych. I przecież tylko „na wszelki wypadek” przedłużono czas obowiązywania wyższej daniny do końca 2016 r. Skoro o żadnym „wypadku” nie ma mowy – bynajmniej, to stawki należałoby obniżyć choćby od 1 lipca (a najpóźniej od 1 stycznia 2016 r.). Oczywiście taki ruch oznaczałby dalszy spadek wpływów z tego podatku – czyli problem dla budżetu. Tymczasem jesteśmy w środku sezonu wyborczego i na oszczędności się nie zanosi, wręcz przeciwnie. Jednak nie o to chyba chodzi, abyśmy wszyscy płacili więcej za towary i usługi, żeby łatwiej było znaleźć pieniądze na prezenty wyborcze dla niektórych.

Ważne jest też co innego. Ostatecznie można żyć z podwyższonym podatkiem – i to nawet dłużej niż do końca przyszłego roku. Większość zapewne już nawet nie zauważa, że kwoty na paragonach są z tego powodu nieco większe. Zwłaszcza że na osłodę mamy deflację. Ale chodzi o elementarną uczciwość. O to, by ktoś w takim wypadku powiedział: finanse publiczne na szczęście są pod kontrolą i zgodnie z obietnicami powinniśmy obniżyć VAT natychmiast. Nie chcemy tego jednak robić, ponieważ te dodatkowe pieniądze są budżetowi potrzebne – zamierzamy je dobrze wydać. Oczywiście trzeba by też od razu wyjaśnić, o jakie konkretnie wydatki chodzi i dlaczego mamy wierzyć, że są słuszne – zasługują na to, byśmy je wspólnie finansowali droższą konsumpcją. Sęk w tym, że takiej polityki fiskalnej nikt u nas nie prowadzi. A szkoda.

>>> Czytaj też: System wyhodował krwiożerczą Stonogę. Teraz ona go pożera