- Wszystkie zmiany, jakie wprowadzaliśmy, były podyktowane sytuacją pacjenta. Żeby jemu było łatwiej – powiedział minister Bartosz Arłukowicz, żegnając się ze stanowiskiem szefa resortu zdrowia. Wśród sukcesów wymienił pakiet onkologiczny. Nie wspomniał jednak, że pełno w nim dziur jak w szwajcarskim serze. Nie odniósł się również do kwestii gorącej jak paryskie bułeczki, czyli nierespektowania przez hurtownie farmaceutyczne sztywnej marży przy sprzedaży leków refundowanych za granicę. Zamiast 5 proc. narzucały znacznie więcej. W efekcie wywóz leków za granicę się zwiększał, właściciele hurtowni liczyli zyski. Tracili polscy pacjenci i budżet. I wszystko przy akceptacji urzędników resortu zdrowia. Ustępujący minister przemilczał tę kwestię, bo jak twierdzą jego zastępcy, „nie ma żadnej afery lekowej”.

Tylko czy na pewno? Bo w całej sprawie może chodzić o miliardy złotych. Biorąc pod uwagę, ile NFZ rocznie przeznacza na refundację leków (w tym roku to prawie 11 mld zł), wyciek może się okazać kwotą niebagatelną. Czy na takim procederze skorzystali polscy pacjenci, a przynajmniej nie stracili? Tak może uważać zwykły Kowalski, ale nie minister zdrowia i jego zastępcy. Więc może jednak afera jest, a smrodzik popsuje dobre samopoczucie przynajmniej kilku resortowym urzędnikom.

>>> Polecamy: Przeżyć za 1300 zł miesięcznie. Zobacz, jak sobie radzą pracujący biedni