Rosja ze złością zareagowała na doniesienia, że USA planują umieścić czołgi oraz inne elementy ciężkiego uzbrojenia w Polsce i na terytorium wschodnich sojuszników NATO. Reakcja Rosji jest niefortunna, ale nie powinna nikogo dziwić. Bez względu na żywą reakcję Moskwy, ruch ten ze strony NATO jest niezbędny.

>>> Czytaj też: Przełomowa decyzja USA. Amerykanie wyślą czołgi do obrony Polski

Niepotrzebne prowokowanie Rosji jest nierozsądne, ale znacznie bardziej niebezpieczne jest niereagowanie na działania Władimira Putina. Amerykańskie plany mają pokazać zarówno prezydentowi Rosji Władimirowi Putinowi jak i wschodnim członkom Sojuszu Północnoatlantyckiego, że NATO jest gotowe do samoobrony.

Rozmieszczenie w Europie Środkowo-Wschodniej czołgów oraz innego uzbrojenia w gruncie rzeczy odbędzie się na niewielką skalę. Pomysł jest taki, aby rozmieścić po 150 amerykańskich żołnierzy w każdym z państw bałtyckich oraz do 5000 żołnierzy w całym regionie. Trzeba przyznać, że nie jest to znacząca siła obronna, a tym bardziej siła zdolna do ofensywy – jeśli porównamy ją z 770 tys. aktywnych żołnierzy po stronie Rosji.

Reklama

To swego rodzaju „czujnik” - jakikolwiek atak na wschodnie państwa NATO będzie również atakiem na amerykańskich żołnierzy, a wtedy w konsekwencji pociągnie to za sobą zaangażowanie USA na pełną skalę. Rosyjscy przywódcy doskonale to rozumieją, dlatego ich ostatnie komentarze są nieszczere.

Jak dotąd unikano tego typu rozwiązań ze względu na szacunek wobec porozumienia pomiędzy NATO a Rosją, podpisanego w 1997 roku. Sojusz wówczas zobowiązał się do tego, że nie będzie permanentnego stacjonowania znaczących sił bojowych na terytoriach nowych państw NATO, które wcześniej znajdowały się w sowieckiej orbicie wpływów. Było to jednak inne czasy – wówczas obie strony chciały budować wspólną architekturę bezpieczeństwa i obiecały, że nie będą atakowały swoich sąsiadów. Wciąż jednak wydaje się, że USA starają się trzymać zobowiązań z 1997 roku.

Rozmieszczenie na pełną skalę wojsk NATO zaogniłoby sytuację, a nawet usprawiedliwiło rosyjskie lęki przed agresją Sojuszu. Wysłanie broni na Ukrainę, aby używać jej przeciw rosyjskim wojskom, byłoby błędem z tego samego powodu.

Jednak w obliczu braku takich działań NATO musi zatem wyraźnie pokazać swoje zaangażowanie na rzecz wspólnej obrony państw Sojuszu. Nie można zapominać, że to Rosja dokonała aneksji Krymu, wywołała wojnę we wschodniej Ukrainie i znacznie zwiększyła wydatki na obronność. Moskwa nie zrobiła tego w odpowiedzi na agresję NATO, ale ze świadomością, że jej sąsiedzi byli zbyt słabi, aby się bronić, a Zachód nie miał zamiaru się w to angażować. Reakcja NATO powinna być zatem stanowcza, ale ograniczona – nie powinna ani prowokować i prowadzić do niebezpiecznej spirali agresji, ani zapraszać do ataku poprzez ukazanie słabości. Ostatnie plany USA, aby umieścić w Europie Środkowej uzbrojenie, są w tej sytuacji idealną odpowiedzią na działania Rosji.

Tylko pod jednym względem działania te są niewystarczające. Otóż o ile działania USA pokazują zaangażowanie tego kraju w chęć wspólnej obrony Sojuszu, o tyle przydałaby się także reakcja, jakakolwiek reakcja ze strony państw europejskich, które także powinny pokazać podobną wolę.

Politycy w Moskwie musieli być zachwyceni ostatnimi badaniami opinii publicznej, z których wynika, że tylko dwa państwa NATO – USA i Kanada – byłyby gotowe do wojskowej odpowiedzi na potencjalny rosyjski atak wobec nowego członka NATO. Ten problem to nie tylko problem na płaszczyźnie świadomości i deklaracji, to także problem na płaszczyźnie praktycznej – Europa wydaje coraz mniej na obronność.

To Europa potrzebuje NATO bardziej niż Ameryka. Kiedy wreszcie Stary Kontynent uświadomi sobie, że Rosja nie jest ich przyjacielem? I kiedy wreszcie Europejczycy przestaną oczekiwać, że USA wszystko załatwią?

>>> Czytaj też: Putin: Rosja odpowie zbrojnie na agresję ze strony innych państw