Poprzednie podejście nie należało do udanych, a kłopotom towarzyszyły oskarżenia o zaniżanie jakości i dumpingowe ceny. Problem polega na tym, że rywalizacja oparta na cięciu kosztów i jakości nadal króluje w Polsce. Nie potrafimy zrozumieć, że tanie państwo to często państwo dziadowskie. Nie traktujemy przetargów publicznych jako sposobu na budowanie gospodarki opartej na jakości, wiedzy i innowacjach.

Są ku temu racjonalne powody – żeby ocenić jakość i dostrzec innowacje, trzeba wysiłku – niestety nawet jeżeli urzędnik jest w stanie to zrobić, to nie obroni swojej decyzji przed polityczną wojenką i krzykiem opinii publicznej. Jeżeli więc jesteśmy niezadowoleni z tego, jak realizowane są publiczne projekty, to spójrzmy w lustro. My, obywatele, a także my, dziennikarze. Zbyt łatwo ekscytujemy się prostymi wyliczeniami kosztów, a zbyt rzadko badamy rzeczywiste znaczenie projektów.

To zamówienia publiczne mogą być jednym z mechanizmów unowocześniających polską gospodarkę – jeżeli promować będą jakość i innowacyjność. Żeby jednak tak się stało, opinia publiczna z publiczności zmienić się musi w zaangażowanego uczestnika, a tematami ważnymi muszą się stać nie polityczno-osobiste awanturki na poziomie słabego serialu, ale racjonalne rozmowy o budowaniu Polski.