Nic dziwnego, że to właśnie banki mają być jednym z głównych źródeł sfinansowania programu PiS.

Szanse, że fiskus sięgnie po pieniądze z bankowych kas, są duże, bo to PiS wespół z ugrupowaniem Pawła Kukiza może po jesiennych wyborach utworzyć rząd. Co więcej, sondaże dają już PiS przewagę, która niemal uprawnia je do rządów samodzielnych. Podatek od aktywów bankowych oba ugrupowania mają na swoich sztandarach. Banki musiałyby wpłacać do budżetu ok. 6 mld zł rocznie. PiS chciałby opodatkować również aktywa zakładów ubezpieczeń i funduszy inwestycyjnych. Tutaj kwoty są mniejsze, z obu tych źródeł budżet pozyskałby więc ok. 1,4 mld zł.

Apetyty PiS i Kukiza wykraczają poza sektor finansowy – kolejnym źródłem dochodów miałyby być duże sieci handlowe. Opodatkowany byłby ich obrót. To też niemałe kwoty: Konfederacja Pracodawców Lewiatan wyliczyła, że w ub.r. wartość sprzedaży w zagranicznych sieciach handlowych wynosiła 220–230 mld zł, co da ok. 1–1,5 mld podatku. A to tylko połowa rynku handlu wielkopowierzchniowego, czyli razem z sieciami polskimi wpływy podatkowe sięgną 3 mld zł rocznie.

Konstrukcja podatku – według pisowskiego pomysłu – jest dość skomplikowana i trochę przypomina PIT, stawka rośnie wraz z przekraczaniem ustalonych progów wartości obrotów.

Reklama

Czy jednak przez nowe obciążenia nie nastąpi ucieczka kapitału z rynku sektora dystrybucji. – Firmy handlowe zaczną się wycofywać z Polski i szukać możliwości inwestycji w lepszych rynkach – wieszczy Andrzej Faliński, dyrektor generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji. Na razie jednak to wróżenie z fusów.

Propozycje cały czas leżą na stole

Główny pretendent do przejęcia władzy po jesiennych wyborach jest konsekwentny i nie zamierza rezygnować ze swoich nienowych pomysłów. – Te propozycje cały czas leżą na stole, one są sensowe i będę zabiegał, by weszły w życie – mówi poseł PiS Paweł Szałamacha. Jest bardzo prawdopodobne, że usłyszymy o nich pod koniec przyszłego tygodnia na kongresie programowym PiS.

Zdaniem Pawła Szałamachy są trzy argumenty, by wprowadzić takie podatki. Pierwszy: branża bankowa jest jednym z mniej dociążanych podatkowo sektorów gospodarki, co przemawia za dodatkowym jej opodatkowaniem. W przypadku supermarketów argumentem z kolei jest ucieczka przed opodatkowaniem – np. za pomocą cen transferowych duże sieci są w stanie transferować swoje zyski poza granicę Polski. To powoduje podwyższanie kosztów ich działalności i oznacza mniejszy podatek CIT.

Trzeci argument to szukanie dochodów, które mogą zrównoważyć większe ubytki we wpływach do budżetu i sfinansować dodatkowe wydatki, co będzie wynikało z realizacji obietnic wyborczych partii. PiS obiecuje podniesienie kwoty wolnej w PIT czy wypłatę 500-złotowych dodatków dla rodzin. Raiffeisen Polbank wyliczył, że tylko te dwa pomysły oznaczają koszt w wysokości 44 mld zł. To niewiele mniej niż cały deficyt budżetowy zaplanowany na ten rok.

Oba nowe podatki są tym bardziej prawdopodobne, że w swojej wyborczej ofercie ma je również Paweł Kukiz. To jego ugrupowanie może być naturalnym koalicjantem PiS po wygranych wyborach. Różnica między Kukizem a partią Jarosława Kaczyńskiego w tej sprawie polega jedynie na tym, że Paweł Kukiz oboma podatkami chciałby zasypać dziurę w budżecie, jaka powstałaby po likwidacji podatku CIT.

>>> Polecamy: Orban miał jednak rację? Węgry planują obniżkę podatków

Co ciekawe, politycy PO nie mówią twardego „nie” dla podatku bankowego, choć pomysły swoich politycznych adwersarzy przyjmują sceptycznie. Eurodeputowany PO i były szef sejmowej komisji finansów publicznych Dariusz Rosati podkreśla, że w przypadku supermarketów taki podatek mógłby się nie sprawdzić, gdyż te sklepy działają na bardzo niskich marżach. – Podatek obrotowy, którego się w Europie nie stosuje, jest najłatwiej przerzucany na odbiorcę. To byłoby opodatkowanie faktycznie konsumentów – podkreśla Rosati. Jego zdaniem podobna sytuacja może być w przypadku banków, o czym świadczy zwiększenie przez nie opłat, po tym jak Sejm obniżył opłaty od kart kredytowych. Choć jednocześnie europoseł PO podkreśla dobrą sytuację finansową sektora bankowego.

Co konkretnie proponuje PiS? Konstrukcja tzw. podatku bankowego jest bardzo prosta: fiskus miałby ściągać z banków, zakładów ubezpieczeń i funduszy inwestycyjnych 0,39 proc. ich aktywów. Projekt nic nie mówi o SKOK-ach, nie opodatkowuje też aktywów powszechnych towarzystw emerytalnych. Zwolniony z podatku byłby majątek wart mniej niż 10 mln zł. Podatek naliczaliby sami podatnicy na podstawie własnych sprawozdań finansowych.

Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich, uważa, że przeforsowanie takiego podatku mogłoby mieć niekorzystny wpływ na ceny usług bankowych. I zwraca uwagę na zupełnie inną sytuację, w jakiej jest polski sektor bankowy, od tej, w której były banki krajów wprowadzających takie opodatkowanie.

– Podatek wprowadzono tam, gdzie sektor bankowy nadmiernie się rozrósł, gdzie powstały ogromne instytucje finansowe, których ewentualne kłopoty mogłyby zagrażać stabilności całych państw. Wprowadzany był też po to, żeby zmusić banki do wycofania niektórych instrumentów spekulacyjnych. Poza tym aktywa opodatkowano w tych krajach, w których podatnicy wcześniej musieli sporo wyłożyć na dokapitalizowanie banków, by ratować sektor bankowy – mówi Pietraszkiewicz.

Tak jak bankowcy krzywią się na propozycję podatku bankowego, tak handlowcy straszą wizją wychodzenia z rynku całych sieci handlowych po wejściu w życie podatku od obrotów supermarketów. Tu propozycja PiS jest bardziej skomplikowana. To podatek progresywny jego stawka rośnie wraz z przekroczeniem kolejnych progów wartości obrotów. Nieopodatkowane miałyby być obroty na poziomie 2 mln zł w ciągu kwartału. Sprzedaż powyżej tej kwoty – oprocentowana stawką 0,5 proc. Przy obrotach większych niż 4 mln zł w ciągu kwartału podatek wynosiłby już 1,5 proc., a powyżej 10 mln zł – 2 proc. Wpływami z podatku od handlu detalicznego – bo tak ma się on oficjalnie nazywać –w równych częściach mają się dzielić budżet i gminy, na terenie których stoją opodatkowane sklepy.

>>> Czytaj też: Kieżun: Polska Afryką Europy. Transformacja była klasyczną neokolonizacją