Warszawski parkiet kolejny dzień nie daje inwestorom zbyt wielu powodów do zadowolenia. I choć wczorajsze notowania zakończyły się co prawda na niewielkim minusie (WIG20 spadł na koniec dnia o -0,10 proc.), to większa przecena wydaje się tylko kwestią czasu. Jej "przedsmak" mieliśmy wczoraj przed południem, kiedy podaż - na szczęście nieskutecznie - próbowała sforsować poziom wsparcia przy 2200 punktach dla indeksu największych spółek. To najniżej od trzech lat. Niestety, do końca tygodnia może ponownie zobaczyć wspomniane minima - ich ewentualne pokonanie to prosta droga do dalszej "zagłady" akcjonariuszy.

Do tych pierwszych, oprócz Grecji, należy również dodać sytuację w Chinach - gdzie spowolnienie gospodarcze staje się coraz bardziej widoczne. Coraz częściej mówi się, że kraj ten zamiast tzw. "soft landing" czeka tzw. "hard landing". Reakcja inwestorów jest w takim przypadku łatwa do przewidzenia - indeks giełdy w Szanghaju spadł od połowy czerwca o ponad 25 proc. W efekcie tak silnej przeceny, chiński rząd zdecydował nawet o wprowadzeniu czasowego zakazu sprzedaży akcji tamtejszych spółek przez ich głównych udziałowców. Dzisiaj rano indeks SSE Composite "odrobił" część strat.

Spowolnienie w Chinach przekłada się bezpośrednio na wycenę surowców, w tym miedzi. Z kolei spadek jej kursu to gorsza wycena np. KGHM. To jednak nie jedyne zmartwienie dla naszych akcjonariuszy. Oprócz sytuacji w górnictwie, na kondycji GPW znacząco ciąży możliwość wprowadzenia (po jesiennych wyborach) dodatkowego opodatkowania banków i sklepów wielko-powierzchniowych. Udział sektora bankowego w indeksie WIG20 to ponad 30 proc. Nic zatem dziwnego, że "blue-chipy" znalazły się pod taką presją. Pokonanie przez podaż wspomnianego wcześniej poziomu 2200 punktów mogłoby się zakończyć spadkiem do 2180 a nawet 2090 punktów. W przypadku mobilizacji "byków", ewentualna zwyżka może napotkać na opór przy 2230 i 2250 punktów.