Duża część pieniędzy z dwóch greckich programów ratunkowych trafiła do banków – w tym do banków lokalnych i do oddziałów zagranicznych instytucji działających w Grecji. Pożyczkodawcy wciąż są jednak najsłabszym elementem greckiej gospodarki.

Wystarczy tylko, że EBC zmniejszy finansowanie ratunkowe lub zażąda dodatkowych zabezpieczeń, a cały grecki system finansowy zostanie całkowicie pozbawiony euro. Co więc stało się z wszystkimi pieniędzmi z bailoutów?

Niektórzy ekonomiści, na czele z noblistami Paulem Krugmanem i Josephem Stiglitzem, wciąż powtarzają, że greckie programy ratunkowe faworyzowały zagraniczne banki. „Bądźmy szczerzy: praktycznie żadne pieniądze z ogromnej puli pożyczonej Grecji tak naprawdę do niej nie trafiła” – pisał ostatnio Stiglitz na łamach portalu project-syndicate.org. „Środki te zostały przeznaczone na spłatę długów wierzycieli z sektora prywatnego – w tym niemieckich i francuskich banków. Dla Grecji nie zostało prawie nic, ale zapłaciła wysoką cenę za ochronę systemów bankowych z tych krajów”. Takie opinie stały się częścią mitologii budowanej wokół greckiego kryzysu.

Nie jest trudno jednak oszacować, jak dużo pieniędzy zagraniczne banki wyciągnęły z bailoutów i ile straciły. Jak wynika z danych Banku Rozrachunków Międzynarodowych, na koniec 2009 roku całkowite międzynarodowe roszczenia wobec Grecji sięgały 177,9 mld dol. 96,5 mld dol. z tej puli dotyczyło greckiego sektora publicznego (chodzi o inwestycje w greckie obligacje rządowe). Na koniec 2011 roku, jeszcze przed drugim bailoutem i wielką restrukturyzacją długu, wysokość międzynarodowych roszczeń spadła do 73,3 mld dol., w tym 40,8 mld dol. wobec sektora publicznego.

Oznacza to, że pierwszy program ratunkowy uzgodniony w maju 2010 roku - 110 mld euro (120 mld dol.) od Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego - rzeczywiście pomógł zagranicznym bankom zredukować swoją ekspozycję na dług greckiego sektora publicznego o 55,8 mld dol. Wydaje się to górą pieniędzy, ale stanowi jedynie małą część całkowitej zagranicznej ekspozycji niemieckich i francuskich. Pod koniec 2009 roku, wartość międzynarodowego zaangażowania niemieckich instytucji finansowych sięgała 4,9 bln dol. – wynika z danych BIS. Wbrew powszechnej opinii, Niemcy nie były narażone na większe straty z powodu greckiego bankructwa i początkowo sprzeciwiały się pierwszemu bailoutowi.

Reklama

>>> Czytaj też: Wstrzymane pensje, przymusowe urlopy. Drobny biznes w Grecji czeka bankructwo

Pomimo to, zagraniczne banki niezaprzeczalnie skorzystały z pierwszego porozumienia. Podobnie jak greckie banki. Zgodnie z danymi organizacji pozarządowej Jubilee Debt Campaign, zajmującej się redukcją zadłużenia, w 2010 i 2011 roku Grecja spłaciła w sumie 73 mld euro (80 mld dol.) zadłużenia wraz z odsetkami od swoich obligacji, ponad 20 mld dol. musiało więc trafić do lokalnych instytucji finansowych.

To, co nastąpiło potem, zostało szczegółowo opisane w raporcie Jeromina Zettelmeyera, Christopha Trebescha i Mitu Gulami z 2013 roku. W czerwcu 2011 roku Międzynarodowy Fundusz Walutowy stwierdził, ze Greckie zadłużenie wciąż jest nie do utrzymania i uznał, ze kraj potrzebuje kolejnych 70 – 104 mld euro od kredytodawców lub restrukturyzacji zadłużenia. Niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble natychmiast zaczął naciskać na drugą opcję. UE i MFW obiecali Grecji kolejne 64 mld euro, a banki zaczęły przygotowywać się na częściowe straty na greckich aktywach.

Po przedłużających się negocjacjach, pod koniec kwietnia 2012 roku Grecji udało się zredukować wartość nominalną swojego długu o 107 mld euro (52 proc.). Wierzyciele Grecji przeprowadzili sięgające 65 proc. umorzenie długu, co Zettelmeyer i jego współpracownicy kalkulowali jako utratę wartości bieżącej przy wymianie obligacji, którą zainicjowała Grecja. Strata była wyższa niż wynikało to z prostej redukcji długu, bowiem inwestorzy zgodzili się też na wydłużenie okresu wykupu greckich papierów.

„W grupie gospodarek o wysokich i średnich dochodach, tylko trzy przypadki restrukturyzacji zadłużenia były bardziej bolesne dla prywatnych wierzycieli: Irak w 2006 roku (91 proc.), Argentyna w 2005 roku (76 proc.) oraz Serbia i Czarnogóra w 2004 roku (71 proc.)” – pisze Zettelmeyer. Pod względem całkowitych rozmiarów, Grecja restrukturyzacja była największą w historii.

W tym momencie, greckie banki miały stracić tyle samo lub nawet więcej niż zagraniczne instytucje finansowe. Kiedy dołączyły do komitetu wierzycieli negocjującego warunki restrukturyzacji, miały w swoich portfelach najwięcej greckich rządowych obligacji z wszystkich członków. Narodowy Bank Grecji miał wówczas greckie papiery warte 13,7 mld euro, Piraeus Bank – 9,4 mld euro, Alpha Eurobank – 3,7 mld euro, a Marfin Bank – 2,3 mld euro. Dla porównania, Deutsche Bank posiadał obligacje „zaledwie” o wartości 1,6 mld euro.

W marcu 2012 roku MFW oznajmił, że restrukturyzacja długu pociągnie za sobą straty rzędu 22 mld euro, a z czterech banków, które odpowiadają za 44 proc. całego systemu aktywów, wyparują fundusze własne. Pozostałe banki zostaną natomiast silnie niedokapitalizowane. W kwietniu tego roku Grecja pożyczyła więc 25 mld euro z Europejskiego Instrumentu Stabilności Finansowej, by dokapitalizować swoje banki i zrekompensować im straty wynikające z restrukturyzacji.

Greckie banki otrzymały w sumie 45 mld euro z programów ratunkowych, to więcej niż 41 mld euro, które Europa wpompowała w rekapitalizację hiszpańskich banków. Choć ponad połowa tej sumy była potrzebna do pokrycia strat z tytułu umorzenia długu, Grecja nie musiała zaciągać dodatkowego długu, mogła – podobnie jak Cypr w 2013 roku – zdecydować się na „strzyżenie” bankowych wierzycieli i posiadaczy depozytów. W przypadku Grecji jednak, żadna tak bolesna opcja nie była brana pod uwagę.

>>> Czytaj też: Prywatne zyski, uspołecznione straty. Cała prawda o programach ratunkowych

Dekapitalizacja pomogła greckim bankom stanąć na nogi. Instytucje wciąż były obciążone złymi kredytami, ale w marcu 2014 roku bank Pireusowi udało się po raz pierwszy od początku kryzysu pożyczyć pieniądze na rynku. W kwietniu tego samego roku podążył za nim Narodowy Bank Grecji.

Teraz greckie banki są praktycznie całkowicie uzależnione od finansowania ratunkowego z EBC wartego 89 mld euro. Tylko dzięki tym funduszom greckie banki nie zamknęły jeszcze swoich bankomatów i (jak na razie) wypłacają klientom po 60 euro dziennie na osobę. Nic więcej nie mogą zrobić. Co więcej, w poniedziałek rząd nakazał im, że ich oddziały mają zostać zamknięte aż do wtorku. Najprawdopodobniej termin ten zostanie jeszcze bardziej przedłużony, jeśli nie zostanie zawarte porozumienie z wierzycielami.

Gdzie więc trafiły pieniądze z bailoutów? Niektórzy mogą stwierdzić, że koniec końców - do greckich obywateli. Gdy tylko okazało się, że Syriza może utworzyć rząd, pobiegli do bankomatów by wycofywać swoje depozyty, których wartość pozostawała relatywnie stabilna od kiedy rozpoczęły się bailouty. Między końcem listopada i końcem maja, Grecy wycofali z banków ponad 32 mld euro. Czerwcowe wypłaty pieniędzy z banków prawdopodobnie zbliżyły całą kwotę do poziomów wielkości pomocy, jaką działające w Grecji banki otrzymały od rządu.

To prawda, Grecy, którym udało się wybrać pieniądze z kont jeszcze zanim rząd zamknął greckie banki, nie są najbiedniejszymi obywatelami, którzy najbardziej potrzebują teraz pomocy. To właśnie im rząd Aleksisa Tsiprasa ostatecznie redystrybuował pieniądze, które na początku trafiły do greckich banków. Biorąc pod uwagę to, co stanie się, jeśli Tsiprasowi nie uda się wynegocjować nowego porozumienia z wierzycielami, Grecy ci powinni być dozgonnie wdzięczni premierowi, że nie zamknął banków nieco wcześniej.