Pytań jest wiele, gdyż mamy do czynienia z czymś bezprecedensowym nie tylko po zakończeniu zimnej wojny, ale w całym okresie po II wojnie światowej. W sensie gospodarczym USA w całym tym okresie dominowały, najbardziej bezpośrednio po zakończeniu II wojny, gdy dawały światu nawet 45-46 proc. jego ogólnego PKB. I to wtedy powstał, wykoncypowany przez Johna Maynarda Keynesa, system Bretton Woods, najbardziej kojarzony z dwoma instytucjami z siedzibami ulokowanymi w Waszyngtonie: Międzynarodowym Bankiem Odbudowy i Rozwoju – IBRD, zwanym po prostu Bankiem Światowym oraz Międzynarodowym Funduszem Walutowym (o dwóch powstałych później instytucjach tego sytemu mało kto dziś pamięta).

Skutki imperialnego przesytu

Zadanie Bretton Woods były jasne: utrzymać amerykańską dominację na rynkach światowych a amerykańskiego dolara na rynkach walutowych. Owszem, udział amerykańskiego PKB w światowym PKB stale i sukcesywnie spadał (dziś jest to ok. 22 proc.), a w wyniku „szoków naftowych” z lat 70. ubiegłego stulecia dolar stracił parytet w złocie, co niektórych prowadziło do wniosku, że system Bretton Woods zachwiał się, a nawet „upadł”. Były to jednak, używając głośnej maksymy Marka Twaine’a, przedwczesne wiadomości o jego śmierci.

Tym bardziej po upadku ZSRR i rozpadzie układu dwubiegunowego w świecie, gdy całkiem słusznie uznano, że nastąpiła „jednobiegunowa chwila” – unipolar moment (Charles Krauthammer), gdy Amerykanie dominowali na świecie praktycznie we wszystkich dziedzinach w sposób niemal równie spektakularny jak w światowej gospodarce tuż po II wojnie.

Reklama

Niestety, przywódcy w Waszyngtonie, a szczególnie raczej mało czytający George W. Bush, nie wczytali się dokładnie w monumentalne dzieło profesora z renomowanego uniwersytetu Yale Paula Kennedy’ego, który tuż przed rozpadem ZSRR zdefiniował, jaka była główna przyczyna upadku wielkich mocarstw w najnowszych dziejach (tzn. po roku 1500). Określił ją jako „imperialny przesyt” (imperial overstretch).

A jednak korzystający z absolutnej dominacji epoki Pax Americana Amerykanie w tę pułapkę także wpadli – i to nawet podwójnie. W ramach „wojny z terrorem” wzięli na siebie zbyt wielkie zobowiązania (chwilami ich budżet wojskowy był większy od 19 następnych państw na liście tej liście…), a równolegle od końca ubiegłego wieku coraz bardziej zadłużali się wewnętrznie. Dług publiczny nakładał się na deficyt w obrotach z zagranicą, gdzie w tym czasie pojawił się nowy mechanizm, wręcz symbioza: przeobrażeni przez swojego rzutkiego premiera Zhu Rongji Chińczycy zamienili Państwo Środka w światową taśmę produkcyjną.

Tanio sprzedawali, a nastawieni konsumpcyjnie Amerykanie tanio chińskie towary kupowali, budując tym samym chińskie rezerwy.

>>> Czytaj też: Rosja stawia na Azję. Putin poszukuje nowych gospodarczych partnerów

Nowi gracze

Upadek patynowego Lehman Brothers i idący w ślad za nim kryzys na amerykańskim rynku, który ze względu na jego skalę niemal natychmiast zachwiał światowymi rynkami, z czym Europa i UE nie mogą sobie poradzić do dziś, nie objął jednak jednej istotnej kategorii państw. Chodzi o kraje nazywane dotąd Trzecim Światem, ale które w okresie 2009 – 2014 dały światu nawet ponad 80 proc. jego wzrostu i dlatego zaczęto je definiować jako Wschodzące Rynki.

Przykładów tych zmian było wiele. Dowodziły ich statystyki. Dowodziły też zmiany instytucjonalne, czego ucieleśnieniem było przeobrażenie się grupy G-7, a więc grona najsilniejszych gospodarek świata w ugrupowanie G-20, uzupełnione właśnie o najdynamiczniejsze Wschodzące Rynki. Natomiast największe wśród nich utworzyły – w czerwcu 2009 r., co znamienne – grupę BRICS, czyli piątki, a w istocie trójki największych z nich, bo Rosja to przypadek specyficzny, a RPA mało znaczący.

Jak wiadomo, państwa te ukoronowały swoją dotychczasową działalność powołaniem przed rokiem, w lipcu 2014 r., swojego Banku Rozwoju z siedzibą w Szanghaju. Już wówczas pojawiły się głosy, czy nie jest to aby przypadkiem początek prawdziwej erozji Bretton Woods. Nasiliły się one po chińskiej decyzji, ogłoszonej 24 października 2014 r., o powołaniu AIIB. Wiadomo bowiem, że Chiny mają największe rezerwy walutowe na globie, a wśród państw grupy BRICS same mają większe PKB i obroty handlowe niż pozostała czwórka razem wziąwszy (co szczególnie boli ambitnych Hindusów, to m.in. dlatego na czele Banku Rozwoju BRICS postawiono właśnie Hindusa).

Chiny nie kryją, po co AIIB powołały. To ma być nic innego, jak bank wspierający chińską koncepcję „jednego pasa i jednego szlaku” (yi dai yi lu), czyli dwóch nowych Jedwabnych Szlaków, lądowego i morskiego, które pozwolą im na ekspansję gospodarczą, handlową i inwestycyjną na świecie.

Na uroczystości w gmachu Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych (OZPL – parlamentu) 29 czerwca nie krył tego prezydent Xi, mówiąc: „Naszym motywem (przy powołaniu tego banku) było przede wszystkim to, by iść naprzeciw potrzebom rozwoju infrastrukturalnego w Azji, a także zaspokoić oczekiwania tych wszystkich państw, które pragną współpracy”.

Tych ostatnich, które ostatecznie zgodziły się na współpracę, jest 50, podczas gdy siedem innych, w tym Polska, które zgłosiły akces, teraz albo się wahają, albo powołują się na „procedury biurokratyczne” (obok tych 57 państw chęć zgłosiły jeszcze Węgry, Hongkong i Tajwan, ale dwa ostatnie – jako specyficzne – są jak dotąd powstrzymywane przez Pekin).

>>> Czytaj też: Czarne trzy tygodnie na chińskiej giełdzie. Co jest przyczyną krachu?

Zachodnie obawy

Nie przystąpiły do AIIB ani Stany Zjednoczone, ani Japonia oraz Kanada, nawet nie kryjące tego, że obawiają się zbyt dużej roli Chin na globalnych rynkach. Znalazły się natomiast na liście, od dawna silnie kooperujące z Chinami, Niemcy i Australia, a także Korea Południowa oraz – co było największym zaskoczeniem – Wielka Brytania, przecież synonim współpracy euroatlantyckiej.

Chińczycy mają świadomość, że z racji ich pomysłów, Jedwabnych Szlaków i AIIB świat się dzieli. Dlatego argumentują tak, jak ich minister finansów Lou Jiwei podczas uroczystości otwarcia AIIB w gmachu OZPL: „Chiny przejmują na siebie więcej odpowiedzialności za rozwój Azji i gospodarki światowej”. Uzasadniają przy tym, że wreszcie odpowiadają na dawny (2005 r.) postulat ówczesnego szefa Banku Światowego, Roberta Zoellicka, by stały się „odpowiedzialnym współudziałowcem” (responsible stakeholder) na światowych rynkach.

Jednakże do końca ani Amerykanów, ani wielu innych przedstawicieli Zachodu nie przekonują. Słowa to jedno, a fakty to drugie. AIIB ma ostatecznie mieć kapitał zakładowy w wysokości 100 mld dolarów, z czego – zgodnie z jego przyjętym statutem – 75 proc. ma pochodzić z Azji, w tym 30 proc. z samych Chin. Co prawda uzgodniono, że 15 proc. głosów ważonych będzie dzielonych wśród współudziałowców bez względu na ich wkład, ale i tak pakiet kontrolny mają Chińczycy.

Udział ich głosu ma wynosić aż 26 proc., czyli znacznie więcej niż kiedykolwiek mieli w Bretton Woods Amerykanie (w szczytowym momencie było to powyżej17 proc.). Drugim współudziałowcem mają być Indie (7,5 proc, ale z potencjałem wzrostu nawet do 15 proc.), trzecim Rosja (5,92 proc.), a następnie Niemcy i Australia (po ok. 4 proc.). Co więcej, zgodnie z Kartą AIIB, a więc jego statutem, taki udział w głosach daje Chinom prawo weta, bowiem wiążące decyzje mogą w tej instytucji zapadać kwalifikowaną większością aż 75 proc.

AIIB jest na chwilę obecną dużym znakiem zapytania, bowiem wprowadza na scenę globalną nowego wielkiego gracza, a prowadzenie tego typu instytucji jest wielką niewiadomą. Chińczycy też to wiedzą, więc kierują do AIIB najlepszych fachowców i finansistów, bez względu na ich narodowość (oczywiście, ograniczając się do grona państw-założycieli).

Jednakże i tak Amerykanie i Japończycy otwarcie powątpiewają, czy AIIB będzie przestrzegał w swym funkcjonowaniu przyjętych reguł i zasad, a np. w ochronie środowiska obowiązujących standardów przy nadzorowanych przezeń inwestycjach, bo przecież dotychczasowe wielkie chińskie inwestycje, chociażby na terenie Afryki czy w bezpośrednim sąsiedztwie tego nie potwierdzają. A japoński minister finansów Taro Aso wyraził też publicznie obawy o to, czy „AIIB będzie należycie zarządzany i czy nie będzie działał na niekorzyść innych udziałowców” (niż Chiny).

>>> Czytaj też: Państwa BRICS podpisały deklarację ufijską. Chcą zakończyć dominację USA i UE

Chiński ostrożny optymizm

Drugim wielkim znakiem zapytania jest międzynarodowa rola Chin i ich zachowanie na rynkach globalnych: Czy będą, jak było dotąd, zważać jedynie na własne interesy, czy też – jak deklarują – poprzez udzielane przez AIIB środki będą wspomagać sąsiadów i państwa Azji w zwalczaniu korupcji, ograniczaniu biurokracji oraz ochronie środowiska, w co poza zacieśniającą ostatnio współpracę z Pekinem Koreą Południową zdaje się mało kto wierzy.

Tym samym rodzi się następne kluczowe pytanie: czy AIIB to – jak chcą i mówią Chińczycy – „początek ery multilateralizmu” w światowych finansach, czy też, wręcz przeciwnie, zaostrzenie konkurencji między dotychczasowym hegemonem a pretendentem. Nie ma bowiem żadnych wątpliwości, że chodzi o zmianę zasadniczą, gdy na globalną scenę wkracza nowy gracz, z ogromnym potencjałem i nie mniejszymi ambicjami.

Obawy Zachodu związane z inauguracją AIIB dobrze ujął „Wall Street Journal”, pisząc: „W chwili gdy bank przechodzi z teorii do praktyki, Chiny stawiają przed sobą zadanie prowadzenia skomplikowanej wielostronnej organizacji, wymagającej koordynacji narodowych interesów w globalnym kontekście, co jest znacząco trudniejszym zadaniem, aniżeli krytykowanie z boku istniejącego światowego porządku”.

Chińczycy jednakże takich obaw nie podzielają i zdają się optymistycznie patrzeć w przyszłość. Wszyscy tamtejsi przywódcy, począwszy od Xi Jinpinga, podkreślają, że AIIB jest nierozerwalnie związany z ich koncepcjami budowy nowych Jedwabnych Szlaków, a więc, tym samym, wyjściem Chin z tradycyjnej izolacji i zastąpieniem dotychczasowej strategicznej wstrzemięźliwości, zalecanej niegdyś przez wizjonera reform Deng Xiaopinga, na rzecz aktywności i większej asertywności na rynkach zewnętrznych.

W ostatniej swej książce, traktujące o ładzie światowym, sędziwy nestor amerykańskiej dyplomacji Henry Kissinger przewidywał powołanie „pierwszej istotnej instytucji nowe ładu światowego w XXI stuleciu” właśnie przez Chińczyków. Nie wiedział jeszcze, że będzie to AIIB, ale strategiczny kierunek wskazał nieomylnie: Chiny nadal będą gospodarczo rosły, co zmieni światowy układ sił.