Wyniki największej azjatyckiej gospodarki w II kwartale były lepsze od oczekiwań. Jednak na dłuższą metę spowolnienie się pogłębi.
Produkt krajowy brutto Chin był w II kw. o 7 proc. wyższy niż rok wcześniej. Analitycy, którzy spodziewali się wzrostu o 6,6–6,8 proc., odetchnęli. Ale prawdopodobnie tylko oni. Wciąż nie brak sygnałów pogorszenia kondycji drugiej co do wielkości światowej gospodarki, od której w dużym stopniu zależało ostatnio tempo rozwoju całego świata.
Gospodarka wykazała „umiarkowany, ale stabilny wzrost w obliczu skomplikowanych zewnętrznych i krajowych warunków ekonomicznych i coraz mocniejszej presji na spowolnienie” – podało chińskie Narodowe Biuro Statystyki. Powody do zadowolenia są jednak umiarkowane. Wolniej gospodarka Państwa Środka rozwijała się w ostatnich kilkunastu latach tylko na przełomie 2008 i 2009 r., czyli po pierwszym uderzeniu kryzysu finansowego.
A wysoki wzrost jest potrzebny do tego, by wyżywić kraj, w którym rocznie przybywa kilka milionów ludzi, i by podnieść standard ich życia. Według szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego w ubiegłym roku PKB na głowę wyniósł w Chinach niecałe 7,6 tys. dol., jedną siódmą tego, co w Stanach Zjednoczonych (z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej było nieco lepiej – na statystycznego Chińczyka przypadała mniej więcej jedna czwarta tego, co na Amerykanina).
Reklama
Już od kilku lat głównym motorem wzrostu chińskiej gospodarki nie jest przemysł. Jeszcze w latach 2010–2011 PKB w przemyśle przetwórczym rósł w tempie przekraczającym 10 proc. W pierwszych dwóch kwartałach tego roku było to już niewiele ponad 6 proc., a więc poniżej tempa rozwoju całej gospodarki. Wyższa była dynamika w sektorze usług, ale od dłuższego czasu ich wzrost utrzymuje się w okolicach 8 proc. w skali roku.
Hamują i inwestycje, i konsumpcja. Nakłady inwestycyjne ciągle rosną w tempie przekraczającym 10 proc. Problem w tym, że dwa, trzy lata temu wyniki były dwa razy lepsze, nawet jeśli duża część inwestycji była nietrafiona, a finansowano je kredytami udzielanymi na dużą skalę przez państwowe banki państwowym przedsiębiorstwom. Zdrowszy miał być wzrost oparty w większym stopniu na wydatkach konsumpcyjnych. I tu efekty nie są najlepsze – sprzedaż detaliczna rosła w ostatnich miesiącach o 10–11 proc. w skali roku – najwolniej od przełomu 2003 i 2004 r.
A to wszystko w warunkach bardzo ekspansywnej polityki makroekonomicznej: oprócz dużych programów inwestycyjnych obniżano np. rezerwy obowiązkowe w bankach, zachęcając je do udzielania kredytów. Chińczycy muszą się jednak przygotowywać na dalsze spowolnienie. Według MFW już w tym roku wzrost spadnie tam poniżej 7 proc. Byłby to najsłabszy wynik od... 1990 r.
W ostatnich tygodniach na świecie więcej niż o chińskiej gospodarce mówiło się o tamtejszej giełdzie. Wartość rynkowa notowanych na niej spółek w czerwcu przekroczyła 10 bln dol. i była ponad dwa razy wyższa niż w końcu 2014 r. Później jednak nastąpiły kilkudziesięcioprocentowe spadki. Ponieważ gra na giełdzie stała się w ostatnim czasie dla Chińczyków swego rodzaju sportem narodowym (w II kw. otwarto w Chinach 38 mln rachunków maklerskich), spadki mogą wpłynąć na nastroje, skłonność do konsumpcji i dodatkowo pogorszyć sytuację gospodarki.
Władze zabrały się do ratowania sytuacji, np. poprzez ograniczanie możliwości sprzedaży akcji przez większych udziałowców spółek. W ostatnich dniach to wprawdzie pomagało, ale wczoraj – po publikacji danych o PKB – giełda w Szanghaju znów spadła o ponad 3 proc. Giełdowi gracze uznali, że skoro wzrost gospodarczy był lepszy od oczekiwań, to zmalały szanse na dalsze działania stymulacyjne ze strony władz.

Zachód coraz częściej myśli o podwyżkach stóp

Chiński bank centralny w tym roku kilkakrotnie łagodził swoją politykę, tymczasem jego odpowiedniki w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii zapowiadają odchodzenie od zerowych stóp procentowych.

Janet Yellen, szefowa amerykańskiej Rezerwy Federalnej, powtórzyła wczoraj podczas dawanego co pół roku sprawozdania z działalności Fedu w Kongresie, że perspektywy polityki pieniężnej w USA w ostatnich tygodniach nie zmieniły się. Oczekuje się, że Fed jeszcze w tym roku zacznie podnosić stopy procentowe (od 2008 r. główna stopa jest utrzymywana w przedziale 0–0,25 proc.). Według Yellen stan amerykańskiej gospodarki stopniowo się poprawia. Wskazała ona jednak dwa zagrożenia: kryzys grecki, który może zagrozić wychodzeniu z dołka strefy euro, a także Chiny, które „zmagają się z wysokim zadłużeniem, słabym rynkiem nieruchomości i zmiennymi warunkami finansowania”.

Coraz bliżej podwyżek stóp jest też Wielka Brytania. Mówił o tym Mark Carney, szef Banku Anglii (BoE). Dzień później zapowiedź zaostrzenia polityki padła ze strony Davida Milesa, uznawanego za jednego z bardziej „gołębich” członków brytyjskiej Rady Polityki Pieniężnej. Podstawowa stopa procentowa Banku Anglii od sześciu lat wynosi 0,5 proc. Wypowiedzi przedstawicieli BoE przyczyniły się do wzrostu kursu funta.

Na dziś zaplanowane jest z kolei posiedzenie kierownictwa Europejskiego Banku Centralnego. Podwyżki stóp procentowych w najbliższym czasie nikt się po EBC nie spodziewa. Bank musi teraz podejmować trudne decyzje związane z kryzysem w Grecji – dotyczące wysokości ratunkowego finansowania tamtejszych banków komercyjnych.