Prywatna firma stworzyła rejestr szkół łudząco podobny do strony MEN. Teraz wystawia faktury szkołom, które przekazały jej dane.

300 zł rocznie plus VAT – na taką kwotę opiewa faktura, jaką we wrześniu otrzymała Monika Peters-Musiał z prywatnego przedszkola Cypisek w Brzesku. To rachunek za wpis do internetowej bazy szkół. Dyrektor twierdzi jednak, że podobnej usługi nigdy nie zamawiała. Mimo to dwa tygodnie temu otrzymała kolejne wezwanie do zapłaty. Tym razem z zapowiedzią procesu. Podobne pisma otrzymują dyrektorzy w całym kraju.

O co chodzi? Ministerstwo Edukacji Narodowej stworzyło do celów statystycznych System Informacji Oświatowej. To narzędzie, które pozwala resortowi zbierać dane dotyczące wszystkich placówek w Polsce. Dyrektorzy mają obowiązek dwa razy w roku zaktualizować w systemie m.in. dane o liczbie uczniów, klas, nauczycieli. Korzystanie z niego jest bezpłatne, a na podstawie gromadzonych w nim danych MEN wylicza choćby wysokość subwencji oświatowej. Dlaczego więc dyrektorzy otrzymują wezwania do zapłaty? Okazuje się, że nadawcą nie jest MEN, ale firma, która zarejestrowała się pod łudząco podobną do ministerialnego systemu nazwą: Elektroniczny System Informacji Oświatowej, w skrócie – eSIO.

– Firma wykorzystała nazwę systemu MEN, by wyłudzić pieniądze – nie ma wątpliwości Maciej Godlewski, prezes Stowarzyszenia Przedszkoli Niepublicznych. I pokazuje dokumenty, które od firmy dostają teraz dyrektorzy placówek. Wynika z nich, że sprawa sięga 2012 r. Do szkół trafiły wtedy wystawione przez firmę formularze. Było w nich miejsce na podstawowe dane, takie jak REGON czy forma działalności placówki. Informacje można było przekazać e-mailem lub poprzez stronę internetową.

>>> Czytaj też: Ochrona związkowa dla każdego nauczyciela. Także z prywatnej szkoły

Reklama

Przesłanie danych oznaczało jednak zawarcie umowy na trzy lata – przez tyle czasu placówka miała zapewnione miejsce w rejestrze. W zamian za to musiała opłacać abonament – 300 zł rocznie plus VAT. Sęk w tym, że tą informację łatwo było przeoczyć. W formularzu do przesłania e-mailem klauzula była umieszczona drobnym drukiem na dole strony. W internecie informację o płatności można było natomiast znaleźć dopiero w oddzielnej zakładce z długim regulaminem. Jak przyznaje Godlewski, dyrektorzy nabrali się, bo myśleli, że dane zbiera od nich ministerstwo. Strona ma podobną nazwę i kolorystykę.

Uważniejsi dyrektorzy o sprawie zaalarmowali MEN i kuratoria oświaty. Do resortu trafiło kilkanaście zawiadomień. Prawdziwą skalę trudno jednak ustalić. Właściciele strony chwalą się, że w bazie jest 61 tys. wpisów dotyczących placówek oświatowych. Na pytanie DGP, jaka część z nich została tam umieszczona za opłatą, właściciele firmy nie odpowiedzieli.
Sprawą przez rok zajmowała się prokuratura w Nowym Sączu, gdzie firma, która przygotowała eSIO, ma siedzibę (oficjalny adres biura to lokal w warszawskiej kamienicy). Prokurator nie dopatrzył się jednak znamion przestępstwa i w grudniu 2013 r. sprawa została umorzona. Powołując się na orzeczenie, teraz firma ponownie przypomina się z wezwaniami do zapłaty. „Bezprzedmiotowe pozostają uwagi podnoszone przez niektórych naszych kontrahentów o braku podstaw do uiszczenia należności z tytułu zamówionej i zrealizowanej usługi” – można przeczytać w korespondencji z jedną z placówek.

– Nie płaciłem przez trzy lata, nie zamierzam tego robić i teraz – mówi w rozmowie z DGP jeden z dyrektorów, którzy dostali od eSIO wezwania do zapłaty. Na razie wstrzymuje się także Monika Peters-Musiał. – Ta firma wprowadziła mnie w błąd, więc na razie nie będę jej płacić – deklaruje i dodaje, że w podobnej sytuacji są też koledzy z innych placówek. Tymczasem w łódzkim kuratorium słyszymy, że sprawa jest trudna. Bo jeśli dyrektor otrzymał fakturę za usługę, powinien wywiązać się z zobowiązania. Inaczej faktycznie może się narazić na windykację.

O sprawę zapytaliśmy MEN. W odpowiedzi przedstawiciele resortu przypomnieli, że wysyłali do dyrektorów ostrzeżenia przed takimi praktykami. Justyna Sadlak z biura prasowego resortu przypomina też, że MEN nie pobierało i nie pobiera pieniędzy od podmiotów, które są zobowiązane przekazywać dane do resortowego Systemu informacji Oświatowej. Recepty na problem z wysyłanymi do szkół fakturami jednak nie ma.

Ludwik Soból z rzeszowskiego kuratorium oświaty przekonuje, że pobieranie opłaty za wpis do rejestru to tylko jeden wielu sposobów, w jaki firmy naciągają dyrektorów szkół i przedszkoli. – Dyrektorzy są zalewani przez oferty z komercyjnych firm, ale nie mają ani pracowników, którzy analizowaliby je szczegółowo, ani dostępu do porad prawnych. Nieuczciwi przedsiębiorcy wykorzystują chaos organizacyjny i wyciągają ze szkół pieniądze – mówi.

>>> Czytaj też: Chybionej reformy ciąg dalszy: 6-latki nie chcą do szkół

Przykłady? – Kiedy sam byłem dyrektorem, przesłano mi ofertę, z którą miałem się zapoznać i odpowiedzieć w terminie 10 dni. Nie zrobiłem tego, a firma zaczęła naliczać mi opłaty. Okazało się, że brak rezygnacji oznaczał zawarcie z nią umowy. Później musiałem płacić jej kilkadziesiąt złotych miesięcznie, a w dodatku rezygnacja z usług była bardzo trudna – wspomina. A to tylko początek długiej listy sposobów na oszustwo.

– Często firmy wysyłają do szkół książki, których nikt nie zamawiał. Między nie wkładają fakturę. Wielu dyrektorów nabiera się i płaci, żeby nie mieć potem problemów. Albo inny trik: przedstawiciele przedsiębiorstw dzwonią do szkół, informując o tym, że MEN wydał przepisy, na podstawie których każdy pracownik musi być teraz przeszkolony np. z zakresu pierwszej pomocy. Od razu oferują swoje szkolenia. Dyrektorzy nabierają się i zamawiają usługę, a później okazuje się, że było to niepotrzebne, bo wystarczy, że w szkole zostanie przeszkolona jedna osoba – wylicza Ludwik Soból.