Kiedy z chińskiej giełdy na początku lipca wyparowały 3 mld dol. pojawiały się obawy, iż tamtejsza gospodarka pogrąży się w kryzysie. Oliwy do ognia dolała informacja, iż połowa spółek notowanych na parkiecie w Szanghaju, starając się uniknąć dalszych strat, zawiesiła obrót akcjami.

W ostatni poniedziałek w Chinach nastąpiło kolejne giełdowe tąpnięcie i to aż o 8,5 proc.

Nie można zaprzeczać, iż rozmiar odpływu środków z giełdy do małych nie należy. Na przekór jednak wielu analizom roztaczającym wręcz apokaliptyczne następstwa spadków na chińskim parkiecie, warto bez emocji przyjrzeć się wpływowi tego załamania na realną sferę gospodarki i na jego polityczne konsekwencje.

Wpływ na gospodarkę

W ocenie powiązań między rynkiem obrotu papierami wartościowymi a chińską gospodarką nie można abstrahować od sposobu podejścia do inwestowania na giełdzie przeciętnego mieszkańca zza Wielkiego Muru. Chińczyków cechuje świadome postrzeganie ryzyka, a inwestowanie w papiery wartościowe traktowane jest podobnie do gry w ruletkę. Oficjalne wypowiedzi inwestorów w mediach sugerowały, jakoby wierzą oni w „uzdrawiającą” działalność rządu, która pozwoli uratować giełdę przed spadkami. Przeciętny obywatel w przypadku poniesionych strat nie będzie jednak raczej obwiniał Pekinu o brak interwencji, gdyż uważa, że rezultaty lokowania środków na rynku kapitałowym przypominają trochę zabawę w kasynie.

Reklama

Czynnik zaufania do giełdy w znacznym stopniu determinuje umiarkowany poziom powiązań pomiędzy giełdą a chińską gospodarką. Nowe emisje akcji w 2014 roku odpowiadały za zaledwie 4 proc. całkowitego finansowania. Papiery wartościowe będące przedmiotem obrotu stanowią średnio 15 proc. portfela przeciętnego Chińczyka, nie uwzględniając w tej kalkulacji nieruchomości. Przy takich szacunkach giełda generuje tylko niewielką część oszczędności społeczeństwa.

O ograniczonym wpływie giełdy na gospodarkę świadczy również poziom kapitalizacji rynkowej, która wynosi około 40 proc. chińskiego PKB. Dla porównania, w większości państw rozwiniętych kapitalizacja przekracza 100 proc. ich produkcji krajowej. Ponadto należy porzucić złudzenia co do pochodzenia majątku wielu chińskich graczy. Zgromadzili oni posiadane pieniądze w znacznej mierze w wyniku ostatnich zwyżek na parkiecie. Główny indeks w Szanghaju zanotował prawie 75 proc. wzrost w 2014 roku, natomiast kursy akcji będących w obrocie na tym parkiecie zwiększyły się w ostatnich 12 miesiącach średnio o 150 proc. Dlatego 30 proc. spadek notowań w czerwcu, a nawet kolejny w lipcu nie mógł raczej na tle realizowanych wcześniej kolosalnych zysków aż tak bardzo uszczuplić portfeli inwestorów.

>>> Czytaj też: Chiński "paradoks postępu": dlaczego gospodarczy boom unieszczęśliwił społeczeństwo?

Kwestiami szczególnie roztrząsanymi przy okazji paniki giełdowej w Chinach są depozyty zabezpieczające i ekspozycja banków. Goldman Sachs oszacował, iż w momencie wystąpienia spadków na chińskiej giełdzie zaległe depozyty zabezpieczające wnoszone przez inwestorów wynosiły 355 mld dol., co odpowiadało 3,5 proc. chińskiego PKB oraz stanowiło 12 proc. wartości wszystkich obracanych na parkiecie akcji.

Jeżeli do tych szacunków dorzucić sferę bankowości nieformalnej, czyli pożyczki społecznościowe czy kredyty pochodzące z funduszy powierniczych, wówczas depozyty zabezpieczające zwiększą się o 50 proc. Same banki ulokowały na giełdzie około 240 mld dol. za pośrednictwem parasolowych funduszy powierniczych. Fundusze te są jednak stosunkowo bezpieczne, gdyż w pierwszej kolejności ich stratę absorbują inwestorzy, którzy zapożyczyli się kupując akcje.

Ostatecznie całkowita wartość ekspozycji banków chińskich stanowi niewiele w porównaniu z posiadanymi aktywami szacowanymi na niecałe 50 bln dol., czy zyskami wynoszącymi ponad 3,5 bln dol. (ostatni raport CBRC z 2013 r.). Silniej zaangażowane w rynek kapitałowy instytucje bankowe odczują oczywiście kłopoty giełdy, ale nie oznacza to wystąpienia ryzyka systemowego, które uzasadniałoby interwencję na rynku kapitałowym.

Potencjalnym problemem jest jednak fakt, że chińskie banki udzieliły ponad 160 mld dol. kredytów spółkom zabezpieczającym zaciągnięte zobowiązania własnymi akcjami. W momencie zanurkowania indeksów, faktycznie spadła wartość tego zabezpieczenia. Jednak przyrównując wysokość tych gwarancji do wyjściowych warunków zawierania umów dotyczących zabezpieczenia kredytów, akcje spółek musiałyby spać o jakieś 60-70 proc., aby banki odczuły to w swoich bilansach.

Powyższe rozważania udowadniają, iż relacje między rynkiem kapitałowym a gospodarką chińską nie są tak ścisłe jak się z daleka wydaje. Nie znaczy to, iż turbulencje na giełdzie przejdą zupełnie niezauważone. Panika na giełdzie może przyczynić się do spadku zaufania do rynku kapitałowego, a w konsekwencji do spowolnienia ścieżki równoważenia gospodarki chińskiej i przestawiania jej na wewnętrzny popyt. Również prace nad ewentualną liberalizacją stóp procentowych zapewne zostaną wstrzymane, co będzie na rękę bankom państwowym kontrolującym połowę udzielanych kredytów w kraju.

Na skutek spadków płynności, prawdopodobnie wystąpią obniżki cen aktywów: nieruchomości, akcji, ale także możliwe, że surowców. W ostatni poniedziałek cena ropy Brent spadła poniżej 47 dolarów za baryłkę. Ponadto problemy giełdy zahamują na najbliższe miesiące kolejne chińskie debiuty. Należy jednak pamiętać, iż do końca maja tego roku na chińskim parkiecie odbyło się 220 IPO wartych 29 mld dol. (dwukrotność ubiegłorocznej wartości), co pozwoliło Chinom pierwszy raz od 2011 r. wyprzedzić pod tym względem USA.

Skutki polityczne

Konflikty wśród „piątej generacji” chińskich przywódców co do kierunków prowadzonej polityki pojawiają się dość często i nie umykają mediom. Niedawnym przykładem takich wewnętrznych sporów były decyzje dotyczące konwersji lokalnych długów na obligacje municypalne. Wówczas starły się ze sobą banki, władze lokalne i Ludowy Bank Chin. Udało się co prawda przeprowadzić tę operację (z wieloma perturbacjami), skuteczność takiego zabiegu pozostaje jednak nadal wątpliwa.

Ledwo uspokoiła się sytuacja z zamianą długów, a rozkwitł nowy spór związany z interwencją na chińskim parkiecie. Akcja ratunkowa przeprowadzona na rynku giełdowym uwypukliła brak porozumienia między liderami oraz zidentyfikowała znaczne różnice w poglądach odmiennych frakcji istniejących w Komunistycznej Partii Chin. Ostatecznie panika giełdowa odbiła się bardziej na sferze politycznej Chin niż na gospodarce.

Nie od dziś wiadomo, iż szef Ludowego Banku Chin – Zhou Xiaochuan nie przepada za stojącym na czele China Securities Regulatory Commission – Xiao Gangiem. Poglądy tego drugiego są raczej odległe od wizji reform prezesa banku centralnego, znanego ze swojego nowatorskiego podejścia, szczególnie do polityki kursowej kraju. Ponadto pojawiały się plotki, iż Xiao Gang ma ochotę zastąpić Zhou na stanowisku szefa Ludowego Banku Chin.

>>> Czytaj też: Chińczycy na łasce banków. Zadłużenie przekroczyło 200 proc. PKB kraju

W momencie, gdy Xiao Gang został obarczony odpowiedzialnością za obecną sytuację na rynku kapitałowym, umocniła się jednak pozycja obecnego szefa banku centralnego na arenie politycznej. Głównym zarzutem stawianym przewodniczącemu CSRC jest zbyt łagodne kierowanie regulacjami dotyczącymi depozytów zabezpieczających. Pozwolił on, aby giełda stała się narzędziem kreacji bogactwa, nawet kosztem wystąpienia ostrych korekt, na wzór tej ostatniej. Teraz ważą się losy Ganga. Komentatorzy nie kryją, iż jego ustąpienie ze stanowiska pozwoliłaby złagodzić napięte ostatnio stosunki między bankiem centralnym a rynkiem kapitałowym.

Zresztą to Zhou Xiaochuan, a nie szef CSRC, jest członkiem elitarnej grupy mającej największy wpływ na strategię gospodarczą Chin (tzw. Mała Grupa ds. Finansów i Ekonomii). Na czele zespołu zasiada Xi Jinping, a zastępuje go Li Keqiang. Pomimo, że prezydent przewodniczy grupie i jest uważany za głównego architekta polityki ekonomicznej kraju, to taktycznie stara się nie włączać bezpośrednio w kontrowersyjne pociągnięcia władz, jak chociażby interwencję na rynku giełdowym. Za tym działaniem oficjalnie stoi premier i przyjmuje na siebie wszelkie słowa krytyki.

Nie można też pominąć budzącego niepokój nacjonalistycznego tonu towarzszącego ratowaniu giełdy. Stwierdzenia typu „podejmujemy walkę o chiński rynek finansowy i narodowe bezpieczeństwo” może dodawały doniosłości prowadzonej przez władze interwencji na rynku, ale wcale nie rozwiewały wątpliwości, czy operacja ta faktycznie była niezbędna w świetle innych znacznie poważniejszych problemów chińskiej gospodarki.

Przesadny patriotyzm przewijający się w wypowiedziach rządzących wkrótce prawdopodobnie ucichnie, w przeciwieństwie do konfliktów w szeregach władzy, co niestety nie sprzyja podejmowaniu konstruktywnych decyzji. Zresztą nawet Bank Światowy zauważył w ostatnim raporcie, że władze Chin zamiast budować silne fundamenty dla zdrowego rozwoju systemu finansowego, nadal w znacznym stopniu bezpośrednio ingerują w alokację zasobów. Niestety Pekinowi trudno odeprzeć taki zarzut po minionej akcji ratunkowej na giełdzie.