Uczelnie publiczne właśnie kończą rekrutację i podliczają wolne miejsca. Choć największe i najlepsze szkoły wyższe rozdały już niemal wszystkie indeksy, w mniejszych ośrodkach akademickich wciąż są problemy z wypełnieniem miejsc na bezpłatne studia. Kiedyś było wielu kandydatów na jedno miejsce, teraz wiele miejsc czeka na jednego kandydata.

Uniwersytet w Opolu przygotował w tym roku 2,2 tys. miejsc dla nowych studentów. Mimo że pierwsze terminy rekrutacji już minęły, szkoła wciąż może przyjąć ponad 500 osób, które nie będą płacić za naukę. Podobnie jest na Uniwersytecie w Białymstoku. – Limit wynosił blisko 2700 miejsc. Wolnych jest jeszcze ponad 600 na 20 różnych kierunkach – informuje Katarzyna Dziedzik, rzeczniczka uczelni. Ponad 20 proc. wakatów jest też na Uniwersytecie Szczecińskim, a jeszcze 400 studentów może przyjąć Akademia Jana Długosza w Częstochowie. Prawie 800 miejsc ma wciąż Politechnika Łódzka. Na czterech kierunkach wolnych jest ponad 20 proc. miejsc. Na czterech kolejnych – co dziesiąte.

>>> Czytaj też: Polska edukacja jest jak niebezpieczne pole minowe

Reklama

Problemy z wypełnianiem studenckich ław to skutek niżu demograficznego. W roku akademickim 2012/2013 przyjęto na studia stacjonarne na uczelniach publicznych 308,7 tys. chętnych. Dwa lata później było ich 25 tys. mniej.

Uczelnie walczą o studentów, przedłużając terminy i uruchamiając kolejne rundy rekrutacji, nawet na Uniwersytecie Jagiellońskim trzecia tura trwa aż na 40 bezpłatnych kierunkach. –

Damy szansę tym, którzy będą w sierpniu zdawać maturę w terminie poprawkowym. Może przecież okazać się, że są wśród nich zdolni absolwenci, którym w maju po prostu powinęła się noga – przekonuje Adrian Ochalik, rzecznik UJ.