Rejestrację każdej hybrydy lub samochodu elektrycznego można w naszym kraju uznać za wydarzenie. W pierwszych trzech miesiącach br. przybyło ich zaledwie 69. W tym samym czasie zarejestrowano w Polsce ponad 90 tys. klasycznych osobówek. Za kilka dni Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów (ACEA) opublikuje pełne wyniki za pierwsze półrocze. W przypadku naszego rynku nikt nie spodziewa się przełomu.

– W polskich salonach kluczowym kryterium przy wyborze pozostaje cena, a hybrydy i elektryki kosztują zdecydowanie więcej niż przeciętne nowe auto – tłumaczy Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego. Jego zdaniem koszty zakupu są najważniejszym, ale niejedynym powodem, dla którego ekosamochody omijamy szerokim łukiem. – W Polsce sieć punktów ładowania jest – delikatnie mówiąc – nie za duża. Według różnych szacunków za kilka lat ma być ich kilkaset, ale na razie to tylko sfera planów – wylicza Faryś. Dla porównania pod koniec ubiegłego roku w całym kraju znajdywało się 6,5 tys. stacji paliw.

>>> Czytaj też: Tesla, Mercedes i cała reszta. Czy elektryczne samochody zmienią świat motoryzacji?

Reklama

Z jego opinią zgadzają się sprzedawcy, którzy nie zauważają wzrostu zainteresowania samochodami napędzanymi prądem. – Trend jest wręcz odwrotny, a największą zaporę stanowi cena. Nasz elektryczny model Leaf w podstawowej wersji kosztuje ponad 120 tys. zł, a auta w takim przedziale cenowym sprzedają się znacznie rzadziej – mówi anonimowo pracownik jednego z warszawskich salonów Nissana. Elektryczny pojazd japońskiego producenta w całym ubiegłym roku znalazł w Polsce zaledwie 19 nabywców. Sprzedawcy, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą, że w tym roku wynik może być niewiele lepszy, a przyczyn takiego stanu rzeczy upatrują w zbyt słabym lobbowaniu na rzecz preferencji dla aut ekologicznych. Jako argumenty, które oprócz ceny miałyby skłaniać do zakupu pojazdów hybrydowych i elektrycznych, podają m.in. uprzywilejowanie w poruszaniu się w centrach miast, tańsze parkingi i możliwość poruszania się buspasami. Być może dlatego auta elektryczne nabywają dziś prawie wyłącznie firmy, w których posiadanie ekosamochodu ma charakter czysto wizerunkowy.

>>> Czytaj też: Apple buduje elektryczny samochód. I podkrada pracowników konkurencji

Te życzenia nie są wcale oderwane od rzeczywistości. Preferencyjny zakup nowych samochodów połączony z ekoświadomością działa bowiem w zachodniej i północnej Europie. Wzorcem pozostaje Norwegia. W I kw. br. zarejestrowano tam 8112 elektryków i hybryd, co stanowiło jedną trzecią ogólnej liczby rejestracji nowych osobówek. A wszystko to dzięki wielości udogodnień, z których mogą korzystać kierowcy decydujący się na ekologiczne pojazdy. Przy zakupie są zwalniani z podatku od zakupu nowego samochodu, nierzadko przekraczającego wartość netto samochodu. Ponadto nie płacą 25-proc. podatku VAT, mogą korzystać z buspasów, nie uiszczają corocznego podatku drogowego i jeżdżą autostradami za darmo.

Wiele jednak wskazuje, że ekologiczna utopia nie będzie trwać wiecznie. Rynek samochodów elektrycznych i hybrydowych w Norwegii rośnie bowiem szybciej niż pierwotnie zakładano. 50-tysięczny pojazd tego typu według założeń miał wjechać na norweskie drogi w 2018 r. Stało się to jednak znacznie wcześniej, bo już w kwietniu br. W kraju, który buduje swój budżet na zyskach z ropy i gazu, rozgorzała nawet dyskusja nad zasadnością utrzymywania wysokich ulg dla wybranych kierowców. Kluczowych decyzji w tej sprawie można się spodziewać po wyborach do norweskiego parlamentu, które odbędą się w 2017 r.