Niemoc polityczna sprawia, że USA przypomina schyłkowe Bizancjum. „Tradycyjne” media reprezentują interesy korporacji powiązanych z klasą polityczną. Media społecznościowe z kolei to raczej festiwal narcyzmu niż otwarta, demokratyczna debata - pisze Pankaj Mishra.

Niedługo 50 rocznica niepodległości Singapuru. Jest co świętować. Miasto-państwo w istocie jest „wyjątkowe”, jak to lubią podkreślać jego liderzy, jako światowy węzeł dla handlu, branży finansowej oraz transportu. Ze względu na swoją wielojęzyczność (obejmującą zarówno angielski jak i mandaryński) jest świetną bramą do gospodarczo wschodzącej Azji.

Równocześnie rosną tam nierówności. Mniejszość malajska coraz bardziej pozostaje w tyle w stosunku do Chińczyków i Hindusów. Panują także przedpotopowe prawa dotyczące żucia gumy i homoseksualizmu.

Jednak najgroźniejszy jest deficyt demokracji. Ta sama partia rządzi od 50 lat, media są uległe a politycy tłamszą dysydentów za pomocą pozwów o zniesławienie. Dziennikarze prasy zagranicznej są zastraszani.

Nie należy jednak oceniać Singapuru bez postawienia fundamentalnego pytania – czym jest dzisiejsza demokracja? Oraz czym być powinna dla niewielkiego miasta-państwa, jakim jest Singapur. A istniejące demokracje nie powinny czuć się moralnie lepsze.

Reklama

Bez demokracji na Starym Lądzie

Nie widać demokracji w pracach technokratów Unii Europejskiej, podobnie jak w działaniach Syrizy. Ciągłe wojny, lobbyści i niemoc polityczna powodują, że USA przypomina w tej chwili schyłkowe Bizancjum, a nie konfederację obywatelskich wspólnot opisywanych przez Toqueville’a. A rosnąca popularność Donalda Trumpa wskazuje, że najstarsze demokracje wciąż są podatne na demagogię.

Indie, nazywane „największą demokracją” w tej chwili w niepokojący sposób mutują. Podczas dziesięcioleci w których Lee Kuan Yew wyciągnął Singapur z ekonomicznych bagien, wielu Hindusów z klasy średniej liczyło, że pojawi się lider jego formatu: autorytarny technokrata, który podejmie ważne, ekonomiczne reformy bez konieczności przechodzenia przez przegadany i pełen bałaganu system konsensusu charakterystyczny dla demokracji parlamentarnych.

Po flircie z autorytarnym premierem (Indirą Gandhi) i dwóch technokratycznych następcach (Rajiv Gandhi oraz Manmohan Singh) indyjska klasa średnia mogła dostrzec swój ideał w Narendrze Modim, który koncentruje władzę dzięki sprzedawaniu snów o idealnie czystych „inteligentnych miastach” i kolejach dużych prędkości.

Modi jednak nie da rady osiągnąć poziomu Lee Kuana Yewa jako ekonomiczny reformator. Jednak w ściganiu przeciwników przegonił swojego mentora. Choć wprowadził srogie sankcje przeciwko swoim przeciwnikom, to pominął budowę nieskorumpowanej i profesjonalnej administracji na wzór singapurski. Dowodem tego jest trwająca kampania przeciwko Teeście Setalvad, jednej z najostrzejszej przeciwniczek Modiego.

Demokracja zwyrodniała

Wszelka krytyka deficytu demokracji w Singapurze powinna zacząć się od przyznania, że demokracja w dzisiejszej formie, obecna w Atenach, Europie czy USA, nijak się ma do swoich korzeni i idei, która za nią stoi.

W swojej ateńskiej formie, demokracja brała równość obywateli bardzo serio. Sama idea obywatelstwa była ekskluzywna – wyłączono z niej kobiety i niewolników. Jednak obywatele Aten cieszyli się wolnością i ochroną, o której współcześni mogą tylko pomarzyć.

To demos, lud, sprawował realną władzę bez pośredników takich jak administracja czy władze ustawodawcze i wykonawcze. Tymczasem współczesne demokracje koncentrują coraz więcej władzy w kilku instytucjach i przynależących do nich ludziach.

„Tradycyjne” media, należące do korporacji, reprezentujące ich interesy, powiązane z klasą polityczną i goniące za tanią sensacją są tylko słabą protezą wspólnoty ateńskich obywateli, którzy zbierali się by otwarcie dyskutować. Media społecznościowe z kolei to raczej festiwal narcyzmu niż otwarta dyskusja. Każde wybory potwierdzają, że Rousseau miał rację mówiąc, że Anglicy są wolni raz na siedem lat.

Rządy ludzi dla ludzi zostały zastąpione w wielu nominalnych demokracjach rządami bogatych i silnych. Lata badań i dyskusji filozoficznych prowadzą do wniosku, że pierwotna idea demokracji, wspólnota ludzi żyjących razem w równości, bez władzy jednych nad drugimi, może istnieć tylko w małych społecznościach, jeśli w ogóle.

Polityczny wieczny chłopiec

I tu leży przewaga Singapuru nad scentralizowanymi i dysfunkcyjnymi demokracjami. Singapur to świetnie funkcjonujące i relatywnie małe (5,5 miliona obywateli) miasto-państwo, które ma dobrze wykształcone społeczeństwo i nie ma wrogów.

Sprytne i kompetentne zarządzanie jest kluczem co do przyszłości ekonomicznej Singapuru. I właśnie to może osłabić czynniki, które gdzie indziej pogrzebałyby autorytaryzm.
Singapur ma warunki, by stać się, z efektywnego autorytaryzmu, czymś na kształt rezerwatu demokracji. Jego niepewni siebie liderzy nie czują na razie potrzeby zmiany systemu. Nigdy jednak nie jest za późno, by pięćdziesięciolatek dojrzał.