Gdy pętla się zaciska, nie ma znaczenia, ile fakultetów ma dłużnik. Robotnik czy profesor – każdy jest tak samo bezbronny i głupi.

„Pierwsza pożyczka jest na rower, wakacje albo mieszkanie. To bez znaczenia, bo później jest kolejna. Człowiek myśli: stać mnie na spłatę tysiąca złotych miesięcznie, więc wezmę jeszcze 500” – opowiada na łamach "Gazety Wyborczej" Łukasz Białkowski, właściciel kancelarii oddłużeniowej.

Schemat wpadania w pętle zadłużenia zazwyczaj jest podobny: człowiek o stałych dochodach – 2-3,5 tys. zł miesięcznie – ze średnim wykształceniem, postanawia poprawić sobie standard życia. W efekcie ma średnio 100-200 tys. zł długu, którego nie daje rady spłacać – czytamy na łamach „Gazety Wyborczej”.

Gdy pętla się zaciska, nie ma znaczenia, ile fakultetów ma dłużnik. Robotnik czy profesor – każdy jest tak samo bezbronny i głupi.

Łukasz Białkowski, zanim założył kancelarię oddłużeniową, sam zaczął od oddłużania swojej matki. Tatę dług zabił – czytamy w GW.

Reklama

Co radzi dłużnikom? „Mówić bliskim o swoich problemach, nie chować głowy w piasek, szukać pomocy, rozmawiać z bankiem. Są sytuacje bez wyjścia i dłużnicy, którym nie da się pomóc. Ale 70 proc. z nich ma szansę wyjść na prostą”.

Czytaj więcej w „Gazecie Wyborczej”.