Jeszcze 10 lat temu wizja autonomicznych samochodów, które mkną po nowoczesnych autostradach bez jakiejkolwiek ingerencji ze strony człowieka, wydawała się jedynie kadrem wyjętym z filmów science-fiction. Dziś, samosterujące pojazdy stają się jednym najważniejszych trendów w motoryzacji. Świadczy o tym chociażby liczba firm, które pracują nad samochodami przyszłości”: Google, Tesla Motors, Uber, a ostatnio również reprezentanci „starego świata motoryzacji” – Volkswagen BMW czy też Daimler. Każda z tych firm, chce zostać zapamiętana jako ta, która pierwsza zaprezentowała światu samochód na miarę XXI w.

Co ciekawe, póki co, liderami w tym technologicznym wyścigu nie są wcale motoryzacyjne legendy, ale firmy, które na tym rynku stawiają swoje pierwsze kroki. – Podobnie jak w przypadku samochodów elektrycznych, gdzie Tesla, czyli nowa, młoda firma stała się symbolem technologii, tak i w tej branży, samochody autonomiczne będą produkowane przede wszystkim przez nowe marki – podkreśla Zachar Zawadzki z serwisu AutoCentrum.pl. Nie skupiałbym się na tym, że obecnie widzimy auta prototypowe, bazujące na Lexusach czy też innych znanych markach – w przyszłości zobaczymy na „grillu” zupełnie nowe znaczki. Jestem przekonany, że za tymi markami będą stać firmy takie jak Google – dodaje.

To właśnie firma z Mountain View wydaje się być obecnie liderem nowego technologicznego wyścigu. Google już od sześciu lat testuje prototypowe autonomiczne samochody wyposażone w szereg czujników i kamer, które umożliwiają kierowanie pojazdu przez autopilota - bez jakiejkolwiek ingerencji ze strony człowieka. Początkowo, samochody Google’a testowane były jedynie w warunkach zamkniętych, a następnie na autostradach. Ostatnio 20 prototypowych pojazdów Google’a wyjechało na ulice Kalifornii, gdzie mierzą się z prawdziwymi wyzwaniami drogowymi… i roztargnionymi kierowcami.

Czytaj też: Już niedługo zamieszkamy w miastach rządzonych przez Google’a?

Reklama

Prawo jazdy wyrzucimy do kosza?

Nad własną flotą autonomicznych samochodów intensywnie pracuje również znienawidzony przez taksówkarzy Uber. W kwietniu br. na ulice Pittsburgha wyjechały prototypowe taksówki amerykańskiej firmy. Uber poinformował, że ma to związek z znajdującym się we wczesnej fazie projektem, który dotyczy m.in. „systemów jazdy autonomicznej”. Nie ma wątpliwości, że dla Ubera samosterujące taksówki oznaczałyby przede wszystkim gigantyczne oszczędności.

- Nasze usługi są obecnie tak drogie, ponieważ płacisz nie tylko za sam samochód, ale również za kolesia, który w nim siedzi. Kiedy ten koleś zniknie, to koszt korzystania z Ubera będzie niższy niż posiadanie własnego samochodu – wypalił Travis Kalanick, CEO amerykańskiej firmy na majowej konferencji technologicznej CODE. Słowa Kalanicka – choć z brutalne, a nawet szokujące – z biznesowego punktu widzenia wydają się być jak najbardziej uzasadnione. Obecnie kierowcy pracujący dla jego firmy inkasują około 3/4 opłaty z kurs.

O ile Google i Uber w czasie swoich testów korzystają z „pożyczonych” samochodów znanych marek, które wyposażają następnie w odpowiednie komputery pokładowe (w przypadku firmy z Mountain View jest to Lexus RX450h SUV), o tyle konkurencyjna Tesla Motors ma ambicje, aby nową technologię wdrożyć do produkowanych przez siebie elektrycznych samochodów. Pod koniec ubiegłego roku Elon Musk zasugerował, że kierowana przez niego firma w ciągu 12 miesięcy zaprezentuje niemal w pełni autonomiczny pojazd sterowany przez autopilota. Jak tłumaczył Musk, stworzenie takiego samochodu miało być możliwe dzięki zastosowaniu szeregu sensorów i kamer oraz technologii ultradźwiękowej.

Autonomicznego samochodu Tesli wciąż jeszcze nie zobaczyliśmy, ale znając zamiłowanie Muska do niespodzianek, jego premiera może nas zaskoczyć niemal w każdej chwili.

Elon Musk już od wielu lat jest jednym z największych entuzjastów samosterujących pojazdów. Podczas marcowej konferencji technologicznej szef Tesla Motors podkreślił, że choć do nowej technologii trzeba podejść ostrożnie, to jednak wprowadzenie autonomicznych samochodów do masowej produkcji jest bliższe niż nam się wydaje. Nie obyło się również bez kontrowersji. Musk zasugerował bowiem, że już za 20 lat ludzie mogą otrzymać całkowity zakaz kierowania pojazdami poruszającymi się po drogach. „To zbyt niebezpieczne. Nie można pozwolić człowiekowi, aby zasiadał za sterami dwutonowej maszyny śmierci” - powiedział twórca Space X.

>>> Czytaj też: Wielki comeback Nokii? Fiński producent chce powrócić na rynek smartfonów

Czynnik ludzki

Słowa Elona Muska, który chciałby nam zabrać nasze prawa jazdy, można oczywiście krytykować, a ich autora odsądzać od czci i wiary. Nie ma jednak wątpliwości, że poruszył on jeden z największych problemów, z którym przyjdzie się zmierzyć producentom autonomicznych samochodów: Pojazdy te nigdy nie będą w pełni bezpiecznym środkiem transportu, dopóki po drogach będą się poruszać ludzie.

Wróćmy do samochodów Google’a. Pojazdy te wyposażone zostały w szereg czujników, kamer oraz nowoczesny komputer pokładowy. W czasie sześciu lat testów przejechały one ponad 1 mln 200 tysięcy kilometrów, „ucząc się ruchu drogowego”. Dziś, samochody te potrafią wykrywać przechodniów, reagować na inne pojazdy, znaleźć pas tymczasowy, omijać samochody zaparkowane na drodze, czy też zatrzymywać się na niestrzeżonych przejazdach kolejowych.

Nie potrafią natomiast poradzić sobie z jednym – czynnikiem ludzkim. To właśnie błędy kierowców doprowadziły do tej do 14 wypadków z udziałem pojazdów Google’a, w tym jednego, w którym ucierpieli pasażerowie pojazdu – pracownicy firmy z Mountain View.

- Najczęstszą przyczyną jest ludzki błąd i brak uwagi. Przyjmujemy to jako sygnał, że nasze samochody zaczynają wypadać coraz korzystniej w porównaniu do ludzkich kierowców” – komentował jeden z ostatnich wypadków Chris Urmson, dyrektor programu autonomicznych samochodów Google’a.

Owszem, autonomiczne samochody potrafią „uczyć się” na błędach popełnianych przez „ludzkich” kierowców, ale gama „ludzkich usterek” jest tak duża, że trudno przypuszczać, aby ryzyko związane z wypadkami zostało kiedykolwiek wyeliminowane. Z drugiej strony, wypadki drogowe są naszą codziennością również i dziś.

Zachar Zawadzki zwraca uwagę na inny problem związany z rozwojem technologii autonomicznych samochodów, który również związany jest z czynnikiem ludzkim.

- Wszyscy jesteśmy indywidualistami, co widać na ulicach po stylu jazdy każdego kierowcy. Nasza świadomość musiałaby bardzo mocno się zmienić abyśmy byli gotowi jeździć zgodnie z jednym algorytmem, rezygnując tym samym z motoryzacji na rzecz zwykłego transportu – podkreśla.

Jego zdaniem samosterujące pojazdy staną się przede wszystkim domeną branży transportowej. Skorzystają na niej m.in. firmy kurierskie oraz takie przedsiębiorstwa jak Uber. Jednocześnie ekspert nie wyklucza, że w przyszłości zwykli kierowcy korzystać będą z pół-autonomicznych samochodów, co pozwoli im na podróżowanie autostradami bez konieczności obserwowania drogi i przejmowanie kontroli nad pojazdem dopiero w mieście.

- Będziemy podróżować samochodami z „autopilotem”, które wciąż będą jednak wyposażone w kierownicę, sprzęgło i pedał hamulca. Wówczas, jako kierowcy współpracować będziemy z komputerem pokładowym, a największym wyzwaniem dla konstruktorów będzie to, komu powierzyć ostatnie słowo: człowiekowi czy maszynie? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest tak oczywista – sugeruje Zawadzki.

>>> Czytaj też: Igrzyska olimpijskie zrujnowały Grecję? Sportowe święto, którego nikt nie chce

Eldorado dla złodziei?

Za jedną z największych zalet autonomicznych samochodów uznaje się często fakt, że ich komputery pokładowe będą w stałej łączności ze światem zewnętrznym. Otrzymają dostęp do aktualnych map satelitarnych, informacji o pogodzie, a także o wypadkach i innych zdarzeniach na drodze. Autonomiczne samochody miałyby również nawzajem „komunikować się” na drodze. Wszystkie te informacje będą wykorzystywane w celu zwiększenia bezpieczeństwa jazdy. Problem w tym, że w tym przypadku największa zaleta bardzo szybko może przerodzić się w największą słabość.

Całkiem niedawno dziennikarz magazynu Wired Andy Greenberg, poprosił dwójkę informatyków, aby spróbowali włamać się do jego Jeepa wyposażonego w bezprzewodowy dostęp do internetu. Wcześniej, Charlie Miller i Chris Valasek przez kilka lat prowadzili finansowany przez rząd projekt badający bezpieczeństwo nowoczesnych komputerów pokładowych.. Ostatecznie hakerom udało się przejęć kontrolę nad należącym do dziennikarza samochodem z odległości 1,5 kilometra. W samych Stanach Zjednoczonych już 419 tysięcy aut zostało wyposażone przez producentów w podobne „udogodnienie”. Można tylko wyobrazić sobie, z jakim zagrożeniem mogą spotkać się ich właściciele, skoro w każdej chwili dobrze wyszkolony cyberprzestępca mógłby przejąć kontrolę nad pojazdem.

Nie ma wątpliwości, że autonomiczne samochody, nad którymi pracują Google, Tesla czy też Uber w jeszcze większym stopniu będą uzależnione o technologii i komunikacji ze światem zewnętrznym za pośrednictwem internetu, a to stwarza jeszcze więcej potencjalnych szans dla hakerów.

- Wszędzie, gdzie obecne jest oprogramowanie, nie tylko w samochodach, mogą wystąpić problemy dwojakiej natury -- techniczne i logiczne. Kod obsługujący czujniki w autonomicznych samochodach tworzą ludzie i czasem popełniają błędy – podkreśla Piotr Konieczny, szef zespołu bezpieczeństwa niebezpiecznik.pl, firmy zajmującej się włamywaniem na serwery innych firm za ich zgodą, w celu namierzenia błędów bezpieczeństwa w ich infrastrukturze teleinformatycznej, zanim zrobią to prawdziwi włamywacze. Jeśli programista nie przewidzi jakiejś sytuacji, np. wykrycia rowerzysty jadącego prosto przy skręcie w prawo na skrzyżowaniu, może dojść do wypadku. Jest to błąd człowieka - twórcy systemu. Może się jednak zdarzyć tak, że zawiedzie sama technologia – dodaje.

Konieczny zwraca uwagę na jeszcze jeden problem. - Jeśli ktoś wie jak wygląda algorytm podejmowania decyzji przez samochód (rozpoznawanie znaków, świateł na skrzyżowaniach etc.) może próbować go "ograć", np. podstawiając swój fałszywy znak ograniczenia prędkości. Samochód będzie musiał się do niego zastosować, podczas gdy człowiek w takiej sytuacji byłby w stanie np. rozpoznać, że znak jest z tektury, a wartość ograniczenia prędkości do 10 km/h w tym miejscu nie ma sensu i jest żartem studentów z akademika obok – zwraca uwagę ekspert.

Wątpliwości związane z autonomicznymi samochodami dotyczą również naszej prywatności. W przyszłości oprogramowanie odpowiedzialne za kontrolowanie takiego pojazdu będzie zbierać całkiem pokaźną ilość informacji na nasz temat. Z drugiej strony informacje te będą mogły pełnić rolę „czarnej skrzynki” samochodu, która – tak jak w przypadku samolotów – mogłaby pomóc w określeniu przyczyn i przebiegu ewentualnej kolizji lub wypadku.