Jeśli ktokolwiek sądzi, że przeczyta o tym, jak wyobrażam sobie prezydenturę Andrzeja Dudy, jakie mam wobec niej oczekiwania albo jakie przewiduję wyzwania, srodze się zawiedzie.
Nie czynię żadnych założeń w tym względzie. Nie mam też jakichkolwiek zdolności jasnowidzenia ani nie korzystam z usług wróżbiarskich. Wprawdzie mogę wysilić szare komórki, by ułożyć listę życzeń. Ale po co? Nie mam złudzeń, że piąty prezydent III RP właśnie moje wytwory wyobraźni oraz zestaw wskazań zrealizuje. Zrealizuje ten, który sam sobie – czy raczej wspólnie z gronem swoich doradców – ustalił i ogłosił w orędziu po złożeniu przysięgi. Bo ma do tego prawo, jako że został wybrany na najwyższy urząd w państwie w demokratycznych wyborach. I jest nowym prezydentem RP. Po prostu.

Dla mnie słowa przysięgi mają ogromne znaczenie. Mam wrażenie, że dla nowej głowy naszego państwa również. Nie zaczynałby przecież swojego orędzia od słów „Jestem wzruszony...”. A wypowiedział je w chwilę po tym, jak przysiągł: dochować wierności postanowieniom konstytucji, strzec niezłomnie godności narodu oraz niepodległości i bezpieczeństwa państwa, a także zawsze traktować dobro ojczyzny oraz pomyślność obywateli jako najwyższy nakaz. To ogromny zaszczyt składać taką przysięgę, ale też ogromne zobowiązanie i odpowiedzialność, co sam Andrzej Duda podkreślił. Ale w końcu to zobowiązanie z woli narodu i przed nim złożone. Więc nie wypada go nie dotrzymać. Po prostu.

Zakładam, że nowy prezydent wypełni nie tylko zobowiązania z przysięgi, ale i obietnice z kampanii, bo w czwartek do tego wrócił, ponownie zapewniając, że zamierza je zrealizować. W tym drugim przypadku wziął na siebie m.in. obowiązek złożenia projektów ustaw o podwyższeniu kwoty wolnej od podatku i obniżeniu wieku emerytalnego. Złożenia, a nie wprowadzenia w życie. I słusznie, że tylko o składaniu mówi, bo rola najważniejszej osoby w kraju ogranicza się do inicjatywy ustawodawczej, a to, co się z nią dalej wydarzy, zależy od rządu i parlamentu. Nie wątpię, że do złożenia projektów dojdzie. Tak jak nie wątpię, że Andrzej Duda zrobi wiele, by budować wspólnotę. W końcu właśnie „wspólnota” (bardzo szeroko rozumiana) i „aktywność” to słowa klucze z jego orędzia. Wzruszyłam się, gdy poprosił o wzajemny szacunek i zagwarantował, że sam będzie się tą zasadą kierował. Wzruszyłam się, bo tak bardzo nam tego szacunku potrzeba, podobnie jak zaufania wzajemnego. W tym kontekście pojawiła się we mnie iskierka nadziei, że może wreszcie uda się zasypać ten ogromny rów dzielący nasze społeczeństwo na dwa zwalczające się obozy.
Iskierka nie zgasła nawet wtedy, gdy nowy prezydent mówił o potrzebie naprawy państwa. Bo choć może w tym państwie nie wszystko jest idealne, to wciąż do tego ideału dążymy i – jak rozumiem – Andrzej Duda właśnie na tę drogę wkroczył. Potwierdzają to również jego opinie: „Marzy mi się Polska wielkich szans i możliwości” oraz „Wiele jest możliwe”. Są jak credo na najbliższe pięć lat. I niech takim credo będą. Po prostu.
Reklama