Rosyjskie sankcje wymierzone w USA i Europę w odwecie za sankcje nałożone po agresji na Krym, obejmują wiele produktów, takich jak owoce, warzywa, większość rodzajów mięsa, nabiał i ryby. Część udało się zastąpić importem z innych państw. W innych wypadkach lokalni producenci przejęli inicjatywę. Krajowa produkcja drobiu wzrosła pierwszej połowie 2015 roku o 11,4 proc. w stosunku do analogicznego okresu w roku 2014. Produkcja mięsa wzrosła o 13,2 proc. a produkcja sera o 27,5 proc.

Oczywiście zamienniki nie są doskonałe. Moskiewski korespondent Guardiana Shaun Walker pisał, że ser, który zapełnił półki supermarketów po nałożeniu sankcji „smakuje, jakby setki niewielkich grudek parmezanu leżało w piwnicy przez kilka tygodni a potem zostało sklejone butaprenem”.

Aby zaspokoić zapotrzebowanie na prawdziwe produkty, setki dóbr obłożonych embargo jest transportowanych do Rosji naokoło, na przykład przez wolną od rosyjskich sankcji Białoruś a następnie oznaczane jako produkowane właśnie tam. Hitem jest białoruski tuńczyk, którego tajemnic produkcji ten śródlądowy kraj zazdrośnie strzeże.

Reklama

Inne produkty są po prostu przemycane, co przy swobodnie podchodzących do kwestii korupcji rosyjskich funkcjonariuszy państwowych nie jest niczym dziwnym.

W jednym z rzadkich aktów sprzeciwu sieć sklepów Magnit pozwał państwową agencję odpowiedzialną za kontrolę dostępu do zachodnich towarów wskazując, że embargo obejmuje jedynie import towarów, a nie ich sprzedaż. Sąd w Sankt Petersburgu przyznał sieci rację, co nie jest zaskakujące wobec faktu, że właścicielem sieci jest Siergiej Galicki, jeden z najbogatszych Rosjan.

Putin jednak na to nie pójdzie – chce, by embargo było równie skuteczne co kiedyś. Pobudzało lokalną produkcję i osłabiało zachodnie firmy, które już zauważyły, że ich rosyjskie interesy się kurczą. Majowy eksport żywności, napojów i tytoniu z krajów Unii do Rosji spadło o 50 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym.

Dlatego 29 lipca Putin zadekretował niszczenie wszelkiego zakazanego jedzenia zatrzymanego na rosyjskich granicach.

Żarty się kończą, czyli egzekucja sera

Dla Rosjan niedobory żywności to nie temat do żartów. Wielu wciąż pamięta trudne lata 80-te, a mniej – oblężenie Leningradu, które zresztą przetrwali rodzice Putina – Dla każdego mieszkańca Leningradu jedzenie to rodzaj natręctwa – pisał dziennikarz Valery Panjuszkin pochodzący z Sankt Petersburga, dawnego Leningradu na portalu snob.ru – Pamięć wielkiego głodu noszę ze sobą całe życie, tak samo jak paczkę jedzenia w plecaku. I szczerze zazdroszczę leningradczykom Miedwiediwewowi i Putinowi, że udało im się od tej obsesji uwolnić.

Cerkiew prawosławna także krzywo patrzy na niszczenie żywności – To zły, szalony i głupi pomysł – pisze w prawosławnym portalu pravmir.ru moskiewski proboszcz Alei Umiński – w kraju jest wielu ludzi, którzy mogliby skorzystać z tych dóbr.

Ponad 280 tys. ludzi, w Rosji rzecz niebywała, podpisało skierowaną do Kremla petycję, by skonfiskowane jedzenie przekazywać potrzebującym, zamiast niszczyć je.
Jednak rząd Putina jest jak czołg bez biegu wstecznego. Państwowa telewizja relacjonuje wprowadzanie prezydenckiego dekretu w życie. Program Vesti nadał relacji ze spalania dziesiątków ton nielegalnej wieprzowiny tytuł „Oczyszczający płomień”. Relacja z miażdżenia i wprasowywania 7 ton sera w ziemię nosiła tytuł „Fondue po Biełogrodzku”.

Rosjanie za rządów Putina widują wiele dziwnych rzeczy w telewizji, ale egzekucja sera to nowa jakość. Celem jest zastraszanie importerów, dlatego zdaniem Julii Melano „informacje o niszczeniu żywności odegrały pozytywną rolę”.

Tymczasem kampania jest równie groteskowa co bezcelowa. Instalowanie mobilnych krematoriów i miażdżenie sera nie spowoduje, że ten czy inny funkcjonariusz nie przymknie oka w zamian za odpowiednią zapłatę.

Najbardziej w tym wszystkim zagadkowe jest zachowanie Putina – co on zamierza teraz zrobić? Przecież nie może robić z siebie pajaca gdy rosyjska gospodarka coraz bardziej podupada. To zachowanie niemal tak złe, jak wyrzucanie dobrego jedzenia.