Lewicowa burmistrz Barcelony Ada Colau lobbuje na rzecz ograniczenia ilości turystów w mieście. Katalońska stolica przyciąga ponad 7,37 milionów turystów nocujących w mieście, cztery razy więcej, niż ma mieszkańców. Działania burmistrz zakończyły się jedynie na wprowadzeniu moratorium na wydawanie licencji dla hoteli i pensjonatów mimo oporu ze strony rządu centralnego. W Barcelonie działa 30 hoteli, pensjonatów i hosteli, które wciąż nie mają licencji i nie wiadomo, jak wobec wprowadzenia moratorium, potoczy się ich los. Wynajem krótkoterminowy (taki jak dzięki aplikacji Airbnb) jest nielegalny.

W Lizbonie, której popularność rośnie i w której nocować będzie w tym roku 3,6 milionów turystów (6,5 razy więcej niż miasto liczy mieszkańców) władze miejskie popierają działania znane z Barcelony. Założona została nawet grupa o nazwie „Tu żyją ludzie”, która ma na celu ochronę interesów mieszkańców przed zalewem turystów.

W Berlinie, gdzie rocznie nocuje 4,5 milionów turystów (milion więcej niż miasto liczy mieszkańców) od lat narasta ruch antyturystyczny. Airbnb jest nielegalny, choć powszechnie używany mimo zakazu. Niektóre kluby i bary dają gościom wyraźnie do zrozumienia, że turyści nie są mile widziane.

Reklama

W Hong Kongu, dziewiątym najpopularniejszym wśród turystów mieście na świecie, gdzie w zeszłym roku nocowało 8,84 mln odwiedzających (1,7 mln więcej niż miasto ma mieszkańców) zalew turystów z Chin spotkał się z bardzo silnym oporem.

Winić można brak doświadczenia tych miast związanego z turystyką. Paryżanie, w których mieście nocuje 15,7 miliona turystów rocznie, starają się na nich możliwie zarobić. Francuskie władze wytaczają ciężkie działa przeciwko Uberowi, jednak nie są skłonne tak intensywnie walczyć z Airbnb.

Niechęć rośnie jednak głównie ze względu na nowoczesny model turystyki, który znacznie różni się od znanego z dawnych czasów. Nowoczesnych turystów nie da się tak łatwo utrzymywać w „bańkach” czy też „enklawach” – sto metrów do katedry, po drodze obejrzyj pałac, wstąp do muzeum, zjedz w restauracji i wracaj skąd przyjechałeś. Dzisiejszy turysta szuka „prawdziwego” klimatu a coraz więcej firm stara się mu go dostarczyć. Turyści coraz częściej pojawiają się w okolicach zamieszkanych przez zwykłych ludzi i są zdziwieni, że ci nie znają angielskiego.

Bary dla mieszkańców

Niektóre puby w Berlinie wywieszały na drzwiach kartki z napisem „nie kupisz tutaj latte”. Znak miał odstraszać turystów, ale poszukujący „prawdziwego ducha” zwiedzający byli nim tylko mocniej zainteresowani.

-Poszukujący prawdziwej „miejskości” turyści utożsamiają ją z ludźmi zamieszkującymi postindustrialne osiedla, wywodzącymi się z dawnej klasy robotniczej – pisali w 2014 roku Henning Fuller i Boris Michel o turystyce w berlińskim Kreuzbegu, który w 2010 roku zabronił otwierania nowych hosteli.

Gdy tylko pokazują się turyści, rozpoczyna się gentryfikacja. Nie jest pewne co jest skutkiem a co przyczyną. Być może turyści chcą zwiedzać bezpieczniejsze regiony, które już się gentryfikują, ale równie dobrze to lokalni mieszkańcy mogą coraz więcej swoich usług kierować do turystów, gdy ci się pojawiają. Dla mieszkańców oczywisty jest wpływ turystów na rosnące koszty wynajmu mieszkań oraz konanie lokalnych sklepów i barów na rzecz hipsterskich kawiarni.

Turyści nigdy nie będą wyglądali jak mieszkańcy w mieście, zwłaszcza, jeśli nie znają języka. Jedyne, co mogą zrobić, to okazywać szacunek i się nie wychylać, aby zasmakować lokalnego życia. To oznacza, że nie obnoszą się z pieniędzmi i wydają jedynie tyle, ile wydaliby lokalni mieszkańcy. Powinni zachowywać się jak sąsiedzi, a nie turyści.