Akademiccy ekonomiści nie spędzają dużo czasu na rozważaniach na temat tego, jak zrestrukturyzować społeczeństwo w celu zapewnienia dobrych warunków życia dla większości ludzi. Ograniczają się zazwyczaj do wymiernych danych, ignorując niepieniężne wartości, takie jak szacunek, wolność i wspólnota. Jest tak być może dlatego, że chcą uniknąć zarzutu upolitycznienia, a być może dlatego, że niematerialne cechy trudno jest wdrożyć do matematycznych modeli, wykorzystywanych przez uczonych, by zademonstrować innym własną inteligencję. Tak czy inaczej, poszukiwanie sposobu na poprawę egzystencji przeciętnego człowieka spada głównie na głowę nie-ekonomistów, takich jak pisarze, politycy i okazjonalni socjologowie.

Przeciętny amerykański pracownik musi w tej chwili stawić czoło wielu problemom - stagnacji dochodów, zadłużeniu związanemu z bańką na rynku nieruchomości, wysokim kosztom studiów i niekorzystnym zmianom w systemie emerytalnym.

Niewiele osób jednak zaprzeczy, że największym dla nich wyzwaniem jest funkcjonowanie w warunkach gospodarczej niepewności. W swojej książce „The Great Risk Shift” z 2006 roku politolog Jacob Hacker opisał, jak wiele zagrożeń dawnej ciążących na firmach, obecnie jest problemem dla jednostek. Prawdopodobnie to nieunikniony rezultat przejścia z korporacjonizmu do neoliberalnego kapitalizmu akcjonariuszy, które miało miejsce w latach 70. i 80. XX wieku. Era „dobrych miejsc pracy” stała się zasadniczo dla wielu pracowników historią. Uzwiązkowienie sektora prywatnego zanika, średni staż pracy obniża się, a świadczenia są obcinane.

Obecnie ludzie zaczynają się także coraz bardziej martwić o nową falę technologicznych zmian, które jeszcze doprowadzą do jeszcze większego osłabienia bezpieczeństwa pracy. Technologie informacyjne ułatwiają outsourcing, więc coraz większy odsetek prac, wcześniej wykonywanych w dużych firmach, może być dzielony na armię niezależnych wykonawców. Wiele osób uważa, że zniszczy to resztki poczucia bezpieczeństwa, jakie ciągle jeszcze zapewnia praca w korporacji, czyniąc z nas permanentnych pracowników tymczasowych „ekonomii prekariatu”. W lipcu Noam Sceiber pisał o tym zjawisku następująco w „New York Timesie” :

Reklama

Chociaż skala rozszerzającego się zjawiska przesunięcia tradycyjnych pracowników do grupy „niezatrudnionych” jest trudna do oszacowania, dane dotyczące liczby pracowników tymczasowych sugerują jej szybki wzrost w ostatniej dekadzie.

Według zajmującej się rynkiem pracy analitycznej firmy Economic Modeling Specialists Intl. liczba pracowników zatrudnionych w zawodach należących do kategorii wykonywanych w głównej mierze przez zatrudnionych w niepełnym wymiarze czasu freelancerów i niezależnych podwykonawców wzrosła od 2001 do 2014 roku z 20 do 32 mln (ich udział w grupie wszystkich pracowników wzrósł do 18 proc.). Inne badania przeprowadzone na około 200 dużych przedsiębiorstwach przez firmę doradczą Staffing Industry Analysts również wskazują na podobne zmiany.

Głównym reprezentantem idei „ekonomii prekariatu” jest oczywiście Uber, który zapewnia quasi-taksówkarskie usługi i który energicznie walczy z obowiązkiem traktowania swoich kierowców na zasadach obowiązujących zwykłych pracowników. Jednak napędzany przez rozwój technologii outsourcing pracowników rozpoczął się wiele wcześniej przed Uberem i obejmował znacznie szerszy wachlarz zawodów – wszystko począwszy od zarządzania kapitałem ludzkim, sprzedaż, a skończywszy na księgowości.

>>> Polecamy: Polska po 1989 r. doświadczyła katastrofy przemysłowej. Czy możemy jeszcze odbudować nasz potencjał?

Potrzeba zmian

Co powinny zrobić Stany Zjednoczone z outsourcingiem i „ekonomią prekariatu”? Jak napisał dla portalu Quartz.com Allison Schrager, istniejące prawo jest tak skonstruowane, by sprzyjać pracy w korporacji. Przykładowo, możliwość podatkowych odliczeń dla pracodawców, które gwarantują pracownikom ubezpieczenia zdrowotne. Gdyby te świadczenia zostały zlikwidowane, pieniądze uzyskane z tego tytułu mogłyby zostać przeznaczone na rozszerzenie pomocy medycznej dla wszystkich Amerykanów, także tych zatrudnionych jako niezależni podwykonawcy i przedsiębiorcy. Ubezpieczenie na wypadek bezrobocia powinno być wręcz uzupełnione lub zastąpione przez system ubezpieczeń, zapewniających rządowe subsydia do pensji w okresach gdy recesja tłamsi wynagrodzenia niezależnych pracowników.

Jednakże przekształcenia w „ekonomii prekariatu” w kierunku poprawy warunków życia niezależnych pracowników wymagają nie tyle rządowej polityki, co raczej zmiany kulturowej. To jedno z tych zagadnień, z którymi ekonomiści mają problem i które przyprawia ich o zawrót głowy. Technologia odebrała gospodarce z czasów dominacji korporacji jeden atut – bezpieczeństwo – jednak na jego miejsce dała coś, o czego wartości prawie zapomnieliśmy - niezależność.

W przedindustrialnej amerykańskiej gospodarce XVIII i początków XIX wieku większość prac (poza rolnictwem) była wykonywana przez wykwalifikowanych rzemieślników, którzy sprzedawali wyprodukowane własnoręcznie towary, czyli w zasadzie byli niezależnymi kontrahentami. Historyk James McPherson w książce „Battle Cry of Freedom” zaznaczył, że w początkowym okresie amerykańskiej rewolucji przemysłowej praca zarobkowa była powszechnie postrzegana jako zagrożenie dla wolności – forma lekkiego niewolnictwa.

Ta narracja będzie rozbrzmiewać w głowie każdego, kto ma szefa, którego nie lubi. Korporacyjne hierarchie są potężnymi strukturami, przełożeni mogą być w nich niemili, a nawet despotyczni. Wysokie koszty zmiany pracy sprawiają, że rezygnacja z niej jest zbyt trudnym zadaniem, nawet w sytuacji nadużywania pozycji przez osoby znajdujące się na wyższych poziomach zarządzania.

Ekonomia oparta na outsourcingu może zmienić się na lepsze pod każdym względem. Jeśli jesteś niezależnym podwykonawcą albo przedsiębiorcą, sprzedajesz swoją pracę w znacznej mierze na wolnym rynku. Nie masz szefa – masz klientów. Jeżeli nie podoba ci się jeden z nich, możesz zazwyczaj „zwolnić” go bez straty wszystkich strumieni przychodu.

Wraz z zamianą pionowej hierarchii zarządzania na poziomą sieć kontraktów pomiędzy równymi ludźmi dojdzie w pewnym sensie do egalitaryzacji społeczeństwa. „Ekonomia prekariatu” nie doprowadzi prawdopodobnie do zrównania dochodów, może jednakże zrównać społeczny status pracowników.

Uważam więc, że powinniśmy dostosować społeczeństwo do nowej gospodarki. Bezpieczeństwo jest miłe, ale wolność, niezależność i równy status również są pożądane. W pewnym sensie jest to powrót do amerykańskiej idei dobrej gospodarki.