Polityka umiędzynaradawiania Chin stanowi klasyczny dla tamtejszych rządzących sposób radzenia sobie z wewnętrznymi problemami gospodarki. Już niejednokrotnie strategia „otwierania na świat” wspomagała reformy przeprowadzane w kraju. Kiedy Chiny przystępowały do WTO, akcesja pośrednio wymusiła m.in. prywatyzację wielu przedsiębiorstw państwowych. Obecnie szef Ludowego Banku Chin kontynuuje taką taktykę, o czym świadczy ostatnia dewaluacja. Jednak budzi wątpliwości, czy władze dokonując korekty kursu w pełni przeanalizowały wszelkie następstwa tego działania. Wyrazem tych obaw są chociażby poniedziałkowe wydarzenia na giełdzie szanghajskiej.

Przykrywka z negocjacji z MFW

W prasie często przewijało się stwierdzenie, iż dewaluacja juana stanowi etap w procesie włączania waluty do SDR’ów. MFW blokujący Chiny w tej kwestii zauważył w czerwcu, iż jeżeli dojdzie do ewentualnego przyjęcia renminbi w skład koszyka międzynarodowej jednostki rozrachunkowej, kurs juana w większym stopniu będą musiały kształtować mechanizmy rynkowe. Płynniejszy kurs stanowi jeden z pięciu wymogów wejścia renminbi do SDR’ów, obok chociażby dalszej liberalizacji w zakresie dostępu inwestorów zagranicznych do chińskiego systemu finansowego, czy ustalania stopy procentowej na zasadach bardziej rynkowych. Faktycznie MFW z zadowoleniem przyjął dewaluację renminbi, gdyż w ostatnim roku realny kurs juana mocno wzrósł w relacji do innych ważnych walut. Co ciekawe, działania związane z korektą kursu zbiegają się w czasie z oczekiwaniami, iż jeszcze w tym roku Fed podniesie stopy procentowe.

>>> Czytaj też: Chiny trzęsą światową gospodarką. Tak rodzi się nowy globalny kryzys finansowy?

Reklama

Jednak to nie negocjacje z MFW są najważniejsze w tej dewaluacyjnej układance, ale ich zbieżność w czasie z kiepskimi danymi makroekonomicznymi płynącymi w ostatnim czasie z Chin. Samo znalezienie się renminbi w elitarnej grupie SDR’ów stanowi raczej wyzwanie wizerunkowe dla Pekinu. Rozmowy z MFW pozostawały tylko przykrywką mającą na celu przekonanie bardziej konserwatywnych działaczy partyjnych do dewaluacji juana (lub deprecjacji, w zależności od punktu widzenia). Priorytetem władz pozostaje utrzymanie stabilności w kraju, jednak problemem jest brak zgody wśród rządzących co do sposobu jej utrzymania. Dlatego warto przeanalizować dwie sfery gospodarki, na które kurs walutowy ma wyraźny wpływ: przepływy kapitałów i zatrudnienie.

Ulatujące kapitały

Ze względu na kontrolę przepływów kapitału chińscy eksporterzy muszą sprzedawać swoje wpływy w walutach obcych do banków w zamian za renminbi. Natomiast kiedy potrzebują walut obcych, wymieniają w bankach juany. Gdy popyt na waluty obce przekracza ich wpływy, wówczas kurczą się fundusze walut obcych utrzymywane przez chińskie banki. W lipcu instytucje finansowe mocno odczuły nierównowagę między popytem a wpływami walut. Miesięczna obniżka utrzymywanych funduszy walutowych była największą od kryzysu azjatyckiego i wyniosła aż 39 mld dol.

Dotychczas chcąc zapobiec odpływowi pieniędzy oraz pragnąc chronić zadłużonych w walutach obcych przedsiębiorców (m.in. deweloperów), władze wzmacniały juana. Jednak ta polityka nie przynosiła zamierzonych efektów, gdyż tamtejsi biznesmeni coraz częściej uciekali się do wybiegów mających na celu oszukanie kontroli odpływu kapitału. Do niedawna z powodzeniem funkcjonującą metodą było opłacanie zawyżonych faktur za importowane towary. Kiedy jednak kontrolerzy rozpracowali tę strategię, zamożniejsi Chińczycy przerzucili się na wyprowadzanie kapitałów pod przykrywką opłat za usługi zagraniczne.

Zjawisko wycieku pieniędzy w drodze nabywania zagranicznych usług można pośrednio zaobserwować w bilansie płatniczym Chin. Opierając się na ostatnich danych SAFE, deficyt rachunku usług pogłębia się w szybkim tempie, a na koniec minionego roku zamknął się kwotą 198 mld dol. (ponad 59 proc. wzrost w porównaniu z 2013 r.) Współcześnie mieszkaniec zza Wielkiego Muru posiada cały wachlarz możliwości nielegalnego przerzucenia środków za granicę pod pozorem zakupu usług, poczynając od opłat za konsulting, a kończąc na programach oferujących edukację za granicą.

Mechanizm odpływu kapitału pod przykrywką nabywania usług jest o tyle ułatwiony, że chińskie organy regulacyjne nie określiły jeszcze górnego pułapu transferowanej za granicę kwoty. Czyli trudno jest wyśledzić, czy opłata za usługę jest związana z jej faktycznym świadczeniem czy to tylko zabieg służący transferowi majątku. Z szacunków wynika, iż około 40 proc. opłat za usługi importowane do Kraju Środka to zwykły eksport kapitału, czyli w ubiegłym roku było to jakieś 200 mld dol.

>>> Polecamy: Wojna o rynek nie zna litości. Chiny nie uratują ropy

Co prawda dewaluacja renminbi pozwoliła na pozbycie się z rynku spekulantów, jednak bank centralny ma powody do niepokoju o dalszy odpływ rodzimego kapitału. Zgodnie z obliczeniami agencji Bloomberg 1 proc. dewaluacja juana względem dolara uruchamia odpływ kapitału w wysokości około 40 mld dol. Ryzyko szybkiego odpływu kapitałów z Chin jest tym większe, jeżeli uświadomimy sobie, iż około 5 proc. obywateli kontroluje połowę wartości depozytów bankowych. Zresztą nie trzeba było długo czekać na efekty uboczne korekty kursu. Dewaluacja przyczyniła się do chaosu na chińskiej giełdzie i stała się sygnałem dla inwestorów, iż gospodarka wcale nie ma się dobrze. Ponadto gracze giełdowi spodziewają się, iż na skutek odpływu kapitału, spadnie jego dostępność. Lęk ten potwierdzają to chociażby poniedziałkowe (24.08.2015) spadki na giełdzie w Szanghaju.

Problemy z zatrudnieniem

Drugim aspektem związanym z dewaluacją juana jest zatrudnienie. W Kraju Środka uwydatnił się regionalny konflikt (północ-południe) między eksporterami będącymi przedsiębiorstwami prywatnymi zlokalizowanymi głównie na południu, w prowincjach Guangdong i Fujian a eksporterami państwowymi operującymi przede wszystkim w centralnych i północnych regionach. W rejonach wybrzeża znacznie rozrósł się sektor prywatny, szczególnie po pakiecie stymulacyjnym uruchomionym przez rząd w 2008 r. Niestety, obecnie prywatni eksporterzy zostali pozbawieni kapitałów pochodzących z banków, gdyż te obciążone niespłaconymi kredytami koncentrują się na wspomaganiu finansowym sektora państwowego. Jednocześnie Pekin jest świadomy, iż potrzebne są konkretne ruchy mające na celu utrzymanie zatrudnienia w prywatnych firmach eksportujących.

Oficjalnie ani Ludowy Bank Chin, ani Rada Państwa nie mogą interweniować w poziom zatrudnienia w sektorze prywatnym zorientowanym na działalność eksportową. Jednak manipulacja kursem walutowym wydaje się być dobrym sposobem na zaradzenie sobie z problemem utrzymania pracowników w firmach prywatnych. W 2011 r. MFW oszacował, że 10 proc. zmiana kursu walutowego (deprecjacja/aprecjacja) powoduje zmianę (wzrost/ spadek) zatrudnienia w sektorach pozarolniczych w zakresie od 0,4 do 1,4 proc. Jednak w obliczeniach tych wątpliwości budzi przede wszystkim fakt, iż chińskie przedsiębiorstwa państwowe postrzegane są przez wielu analityków za surowcochłonnych importerów netto, a prywatne spółki postrzegane są jako eksporterzy netto.

Ostatecznie podjęta przez Chiny gra w dewaluację (niektórzy komentatorzy mówią nawet o wojnie walutowej) może okazać się bardziej ryzykowna niż przypuszczali rządzący. Obserwujący gospodarkę zza Wielkiego Muru mogą czuć się zagubieni obecnie prowadzoną przez Pekin polityką. Wyhamowywanie gospodarki oraz brak konsensusu na najwyższych szczeblach władzy co do dalszego kursu polityki nadszarpnęło wizerunek Chin i rządzącej partii, jako stabilnej władzy. Przejawem zmniejszenia zaufania inwestorów do gospodarki Kraju Środka była chociażby poniedziałkowa wyprzedaż na chińskich giełdach.

Po ostatnim posunięciu w polityce kursowej można byłoby przypuszczać, iż władze przerzuciły się z administracyjnych narzędzi regulowania przepływów kapitałów na politykę kursową. Jednak nic bardziej mylnego. Obecnie ścierają się ze sobą frakcje przywódców: pierwsza, konserwatywna, forsująca stosowanie środków administracyjnych w sterowaniu gospodarką, druga – preferująca mechanizmy rynkowe (m.in. szef banku centralnego).

>>> Czytaj też: Chińskie władze szukają kozła ofiarnego. Kto odpowiada za giełdowy krach?

Faktycznie okazuje się, iż rozwiązania proponowane przez tych drugich cechuje wyższa efektywność. Należy również pamiętać, iż nie bez znaczenia dla skuteczności podejmowanych działań pozostaje kwestia przewidywań co do prowadzonej polityki. Jest wysoce prawdopodobne, że zamożni Chińczycy będą oczekiwali dalszych dewaluacji w przyszłości. Oznakami takiej postawy są ostatnie doniesienia pojawiające się w prasie hongkońskiej, iż bogacze z Chin Kontynentalnych pospiesznie nabywają tamtejsze apartamenty.