W przypadku imigrantów ściąganych do pracy, to w zamyśle ówczesnych polityków mieli oni przyjechać, popracować i wrócić do siebie. Tak przedstawiali to wyborcom politycy niemieccy, którzy już w 1955 r. podpisali stosowne porozumienie na masowe udzielanie pozwoleń na pracę z rządem Włoch. Najpierw bowiem rąk do pracy szukano na kontynencie, a dopiero potem poza nim. RFN podpisało stosowną umowę z Turcją w 1961 r.

Rąk do pracy szukali również Francuzi w Algierii, gdzie naborem zajmował się Urząd Imigracyjny. Holenderscy politycy najpierw sięgnęli po „gastarbeiders” z Europy Płd., a następnie z Turcji i Maroka; Wielka Brytania przyznała prawo do legalnego pobytu mieszkańcom wszystkich swoich kolonii już w 1948 r., z czego skorzystali mieszkańcy Karaibów oraz Indii. Problem imigracji w większości krajów nie istniał, dopóki dobrze kręciła się gospodarka. Na skutek spowolnienia spowodowanego kryzysem naftowym kolejne kraje czyniły politykę imigracyjną bardziej restrykcyjną.

Nie zatamowało to jednak napływu imigrantów. Obecni już na europejskiej ziemi ściągali swoje rodziny. Do tego doszły migracje związane z konfliktami na obrzeżach Europy, tj. wojna w b. Jugosławii. W 1992 r. do Niemiec przybyło z tych terenów ok. 430 tys. osób. Sytuacja była tak zła, że w Hamburgu kwaterowano ich na barkach pływających po Elbie.