We wtorek zakończył się 105. dzień licytacji na częstotliwości radiowe w pasmach 800 MHz i 2600 MHz. Częstotliwości te są konieczne do zbudowania wydajnej sieci internetu mobilnego docierającej w trudno dostępne lub zwyczajnie nieekonomiczne z punktu widzenia rozwoju infrastruktury stacjonarnej miejsca kraju.

Minister wprowadza swoje porządki

Na stole leży już 6,9 mld zł. To kwota, która znacznie przewyższa prognozowane pierwotnie (ok. 2 -3 mld zł) wpływy do budżetu państwa. Aukcja od początku była krytykowana za niedopracowane reguły. Teraz oliwy do ognia dolał Andrzej Halicki, szef resortu administracji i cyfryzacji.

Minister w trybie przyspieszonym forsuje zmiany w rozporządzeniu dotyczącym aukcji. Chce ją niejako sztucznie zakończyć. Minister Halicki planuje – w przypadku dalszego podbijania cen przez telekomy i braku rozstrzygnięcia – wyznaczyć termin zakończenia aukcji. W 116. dniu telekomy, zamiast zgłaszać oferty elektronicznie, podadzą je w zalakowanych kopertach. Finalnie, kto da więcej, ten wygrywa.

Reklama

Choć nie wiadomo jeszcze, jaki ostatecznie przyjmie kształt ministerialna nowelizacja, szef MAiC zapowiadał, że z pomysłu się nie wycofa i doprowadzi do zakończenia aukcji. Teraz wydaje się łagodzić stanowisko. W czwartek po specjalnym branżowym posiedzeniu dał telekomom 5 dni na wypracowanie kompromisu i znalezienie „alternatywnego w stosunku do jego rozporządzenia rozwiązania zgodnego z interesem publicznym”. Wcześniej próbował aukcję zakończyć w inny sposób – ustalając kwotę maksymalną, jaka trafi na stół, jednak z pomysłu się wycofał.

Telekomy i wielu branżowych ekspertów oprotestowały pomysł ministra. Zwyczajnie – nie zmienia się reguł gry w trakcie gry. – Proponowana nowelizacja stanowi kolejną już próbę bezprecedensowej w skali europejskiej, ingerencji w obowiązujące przepisy prawa – piszą w liście otwartym Polkomtel (Plus) i P4 (Play), wysłanym do najważniejszych instytucji i osób w państwie, z premier Ewą Kopacz i prezydentem Andrzejem Dudą włącznie. Zarzut niekonstytucyjności zmiany poparły opiniami prawnymi prof. Marka Chmaja i dra Ryszarda Piotrowskiego.

Orange, choć ma swoje zastrzeżenia do tego bałaganu, prezentuje bardziej ugodowe stanowisko. - Rozporządzenie MAiC o skróceniu aukcji - mimo niewątpliwych kontrowersji, jakie wzbudziło - traktujemy jako pomysł by licytacji nie obrócić w totalną farsę. Wszak licytować można jeszcze długie miesiące, a potem wycofać się z niej bezboleśnie. Mam nieodparte wrażenie, że tak właśnie się dzieje – pisze na firmowym blogu Wojciech Jabczyński, rzecznik Orange.

Dopieszczanie budżetu

Skąd ten pośpiech? Aukcja, która miała być krótka i bezbolesna, staje się komedią. W Turcji pod koniec sierpnia zakończyła się podobna aukcje – ustna, operatorzy dogadali się w jeden dzień, zebrano blisko 1,5 mld euro.

- Minister stanął po stronie regulatora, za którego pośrednictwem realizuje cele fiskalne dla budżetu państwa, a nie po stronie abonentów i rozwoju rynku – mówi Anna Streżyńska, była prezes UKE. – Andrzej Halicki doskonale wie, jak działają mechanizmy rynkowe, że ta aukcja jest źle zorganizowana i nie służy celowi publicznemu. Powinna być unieważniona i rozpisana od nowa. Ale mamy takie, a nie inne zapotrzebowanie polityczne i ta nowelizacja to próba sprzątania bałaganu stworzonego przez regulatora – tłumaczy Anna Streżyńska.
W efekcie, jeśli telekomy wstąpią na drogę sądową, a wszystko na to wskazuje, budżet państwa narażony zostanie na koszty procesów i odszkodowań, a przyszłość częstotliwości będzie niewiadoma, nawet, jeśli minister sztucznie zakończy aukcję.

Trzeba jednak zaznaczyć, że choć telekomy, w świetle prawa pomysłem ministra są poszkodowane, nie są w całej tej sytuacji bez winy i prowadzą między sobą własne rozgrywki. Mechanizm aukcji sprawia, że ceny można podbijać kosztem małego ryzyka, choćby po to, by rzucić konkurencji kłodę pod nogi . Za każdym razem, gdy na stole znajdzie się 800 mln zł, telekomy muszą wpłacić depozyt w wysokości 25 proc. proponowanych sum. Zwrotny depozyt – ta kwota może przepaść tylko, jeśli telekom nie będzie w stanie spłacić całej proponowanej przez siebie sumy. Zatem telekomy w najlepsze licytują i ani myślą kończyć.

Co z cenami?

Z punktu widzenia klienta, ta przeciągająca się aukcja może skutkować wzrostem cen internetu. – Trudno dziś prognozować to z całą pewnością. Musimy wziąć pod uwagę presję rynkową, telekomy nie działają w próżni, są też inni operatorzy internetu, którzy dyktują warunki cenowe. Trudno, żeby zwycięzca ustalił ceny internetu całkowicie abstrahujące od realiów rynkowych – mówi Anna Streżyńska. Jednak, jak wskazuje, te kwoty lądują w budżecie państwa, nie pracują na operatora, dlatego koszt uzyskania pożyczek od instytucji finansowych będzie wyższy, co jeszcze podwyższy koszty utopione w aukcji. – Telekomy gdzieś te koszty będą musiały wliczyć. Niewykluczone, że zrobią to podnosząc ceny – mówi Anna Streżyńska. Ceny cenami, ale była prezes UKE wskazuje jeszcze jedno zagrożenie.

- Może powtórzyć się scenariusz z 2001 r., kiedy trzeba było rozdysponować częstotliwości w standardzie UMTS. Wówczas cena sztucznie została ustalona przez administrację państwową, a jej wysokość spowodowała, że telekomy nie miały pieniędzy na inwestycje, musiałyby dużo wyłożyć ustalając ceny, którym nie podołaliby klienci. W efekcie UMTS porządnie wystartował dopiero w 2007 r., więc czekaliśmy 6 lat – mówi Anna Streżyńska.

Firmy biorące udział w aukcji to Orange, T-Mobile, P4, Polkomtel, Hubb Investments (spółka zależna Emitela) i NetNet, firma należąca do Szymona Ruty, którego ojciec Hieronim jest partnerem biznesowym Zygmunta Solorza-Żaka.