Wszyscy skupiają się dziś na wizerunkowych i finansowych konsekwencjach tzw. skandalu Volkswagena, który może zaważyć na przyszłości największego europejskiego producenta samochodów. W całej sprawie chodzi o coś więcej.
ikona lupy />
Liczba samochodów z silnikami diesla. Źródło: Cames and Helmers, Environmental Sciences Europe, 2013 / Bloomberg

Katastrofa, której jesteśmy dziś świadkami, to konsekwencja tego, że na pewnym etapie Europa postawiła na niewłaściwą technologię – samochody z silnikami wysokoprężnymi. Był to poważny błąd popełniony już na poziomie regulacyjnym. Teraz nadszedł właściwy moment, aby ten błąd naprawić. Producenci ze Starego Kontynentu powinni skupić się dziś na pojazdach hybrydowych i elektrycznych. Posiadają zarówno technologię, jak i zasoby, aby całkowicie zmienić kształt rynku motoryzacyjnego.

Skandal w Volkswagenie jest konsekwencją fatalnych decyzji biznesowych i oszustwa popełnionego na etapie testowania nowych modeli samochodów, co w konsekwencji pozwoliło na ich wprowadzenie na amerykański rynek. Skandal w Volkswagenie to również efekt błędów popełnionych przez unijnych regulatorów oraz ośrodki zajmujące się testowaniem pojazdów. Przede wszystkim chodzi tu jednak o sam fakt stosowane przez europejskich producentów silników wysokoprężnych: To właśnie one spisywały się podczas testów tak fatalnie, że inżynierowie Volkswagena musieli poszukać rozwiązania, które pozwoli marketingowcom ogłosić nadejście ery „czystego” diesla.

VW przez lata miał znaczną przewagę nad konkurentami w technologii silników wysokoprężnych, którą chciał wykorzystać również w USA. Nie bez powodu. W połowie lat 90-tych. Komisja Europejskie oraz państwa członkowskie Unii Europejskiej rozpoczęły kampanię masowej rynkowej interwencji w celu stymulowania popytu na samochody z silnikami diesla. Na początku tamtej dekady po drogach Starego Kontynentu i Japonii jeździło ok. 10 proc. aut z silnikami wysokoprężnymi. Po 1995 roku doszło do ich ekspansji.

Reklama
ikona lupy />
Udział samochodów z silnikami diesla w rynku Źródło: International Council of Clean Transportation / Bloomberg

W opublikowanym w 2013 roku artykule, Michel Cames i Eckard Helmers wyliczyli, że bez rządowej interwencji, samochody z silnikami diesla odpowiadałyby dziś za ok 15 proc. pojazdów jeżdżących po drogach państw „starej” UE. Ich udział w rynku jest jednak znacznie większy i wynosi 35 procent. To efekt niższych podatków akcyzowych od oleju napędowego, w większości krajów Europy (Wielka Brytania jest tu chlubnym wyjątkiem) i stosunkowo luźnych norm środowiskowych dla silników wysokoprężnych, które pozwalały na większy poziom emisji tlenku azotu i innych szkodliwych cząsteczek. W niektórych krajach, takich jak Belgia, Francja i Hiszpania, już od dawna obowiązują niższe podatki od samochodów z silnikami diesla. We Francji Peugeot uzyskał nawet rządową gwarancję takiej polityki podatkowej jeszcze zanim silniki wysokoprężne stały się dla tego producenta priorytetem.

W rezultacie, w wielu krajach „starej” UE samochody z silnikami diesla posiadają dziś największe udziały w rynku. Jedynie Holandii oraz – w ograniczonym zakresie – Niemcom udało się powstrzymać ten trend, rezygnując z polityki stymulowania popytu na silniki diesla.

ikona lupy />
Udział samochodów z silnikami diesla w sprzedaży / Bloomberg

Niewykluczone, że rynkowe bodźce wywoływane przez kraje UE były efektem lobbingu ze strony przemysłu naftowego. Rafinerie – w obliczu spadków sprzedaży oleju opałowego – chciały sprzedawać więcej oleju napędowego, który jest produktem podobnego rodzaju. Nie wzięli jednak pod uwagę skutków środowiskowych. „Zielone” regulacje w krajach UE od lat skupiały się przede wszystkim na emisji CO2. Spaliny diesla zawierają stosunkowo niewielkie ilości tego gazu. Z kolei emitowana przez te silniki mieszanka tlenków azotu i cząsteczki sadzy były przez UE niemal całkowicie ignorowane aż do opracowania rygorystycznej normy Euro 6, która weszła w życie dopiero w tym miesiącu.

>>> Czytaj też: „Czarny poniedziałek” Volkswagena. Motoryzacyjny gigant podejrzany o oszustwo

Francuskie władze zdały sobie z sprawę z „efektu diesla” dopiero teraz. Zresztą, katastrofalnych konsekwencji dla środowiska naturalnego trudno nie zauważyć: Paryż zmaga się dziś z problemem smogu, który w 1990 nawet nie istniał. „We Francji, silniki diesla przez wiele lat były uprzywilejowane” – powiedział premier Manuel Valls na konferencji środowiskowej w marcu 2014 roku. „To był błąd”. Obecnie, francuski rząd zmierza w kierunku zakazu stosowania silników wysokoprężnych. Postawi to w niezwykle trudnej sytuacji koncerny Renault i Peugeot, dla których samochody z dieslem stanowią 2/3 całkowitej sprzedaży w Europie.

Francuscy producenci nie są jednak odosobnieni. Tak naprawdę większość europejskich koncernów motoryzacyjnych jest dziś w mniejszym lub większym stopniu uzależniona od sprzedaży samochodów z silnikami wysokoprężnymi.

Nowoczesne silniki diesla są wyposażone w technologię, która umożliwia ograniczanie emisji spalin do poziomu dopuszczalnego przez normę Euro 6. Implementacja tej technologii sprawia jednak, że samochody stają zdecydowanie droższe. Może mieć również negatywny wpływ na ich wydajność i wymaga od właściciela pojazdu, aby kontrolował poziom jeszcze jednego płynu – mocznika, który jest używany do redukcji NOx.

Skandal Volkswagena pokazał, że wiele sprzedawanych samochodów nie spełnia norm emisji podczas poruszania się po drogach, nawet jeśli spełnia je w warunkach laboratoryjnych. Wkrótce testy emisyjne mogą stać się zdecydowanie bardziej rygorystyczne, zarówno w USA, jak i w Europie. W konsekwencji kolejni producenci zostaną przyłapani na gorącym uczynku i ukarani grzywną za nieprzestrzeganie przepisów.

Wówczas będą mogli obrać tylko jedną z dwóch ścieżek: upewnić się, że poziom emisji spalin we wszystkich nowych samochodach z silnikami diesla jest bez zarzutu – co nie będzie zadaniem prostym – lub przenieść technologiczny środek ciężkości na pojazdu hybrydowe i elektryczne. Tak jak zrobiły to koncerny japońskie, gdy zorientowały się, że diesel nigdy nie był dobrym wyborem.

W roku 2013, zgodnie z danymi Międzynarodowej Rady Czystego Transportu, Japonia posiadała w swojej flocie aż 21 procent pojazdów hybrydowych i elektrycznych – więcej niż jakikolwiek kraj na świecie. Europejscy liderzy Norwegia i Holandia posiadają odpowiednio 12,8 i 11,3 proc. takich pojazdów. Niemcy – zaledwie 1 procent.

Europejskie koncerny posiadają technologię, która pozwoliłaby im konkurować na rynku pojazdów elektrycznych: Ich ekologiczne modele sprzedają się w UE zdecydowanie lepiej od pojazdów japońskich i amerykańskich. W kategoriach biznesowych, rezygnacja z diesla będzie jednak niezwykle kosztowna. Znacznie bardziej kosztowana od kar finansowych, z którymi europejska branża zmierzy się w następstwie skandalu Volkswagena.

Na końcu tego ciemnego tunelu widać jednak światełko. Po zakończeniu niezwykle trudnego procesu, Europejczycy – z ich inżynieryjną siłą – sprawią, że rynek hybrydowych i elektrycznych samochodów stanie się znacznie bardziej konkurencyjny. Również w USA, gdzie wciąż znajdzie się miejsce dla Volkswagena.