Niedozwolone umowy, brak informacji o skuteczności leczenia, niejasności przy adopcji prenatalnej oraz gburowatość lekarzy – to niektóre z zarzutów wobec klinik leczenia niepłodności. Pierwszy kompleksowy monitoring ośrodków przeprowadziło stowarzyszenie Nasz Bocian. Przebadało na początku tego roku 35 z 42 działających na polskim rynku ośrodków.

Miesięczne spóźnienie z opłatami i zarodki przekazywane są innej parze – to jeden z zapisów w umowie z przyszłymi rodzicami. To oznacza, że – jeżeli złamią umowę – ich dziecko urodzi kto inny.

W innej rodzice godzili się, by ich materiał genetyczny był przekazany do adopcji, jeżeli para się rozstanie lub jedno z nich umrze. Jeden z kierowników placówki tłumaczył, że to tylko straszenie, bo rodzice nie płacą. Autorzy raportu zwracają uwagę, że takich krzywdzących zapisów w umowach znaleźli aż 229 . Przebadali 299 dokumentów. Wśród tych najbardziej rażących była sytuacja, w której pacjent podpisując „świadomą zgodę na zabieg”, automatycznie zrzekał się roszczeń odszkodowawczych. Były też i absurdalne: rezygnowano z roszczeń alimentacyjnych wobec ośrodka – pomimo że zgodnie z prawem taka sytuacja nie byłaby w ogóle możliwa. Zdaniem autorów raportu brak standaryzacji umów pozwalał ośrodkom na wolnoamerykankę i wprowadzanie dowolnych zapisów. Często krzywdzących dla pacjentów.

Kolejnym pociągnięciem marketingowym była dezinformacja, jeśli chodzi o skuteczność leczenia (czyli liczby ciąż w stosunku do liczby wykonywanych zabiegów). Część klinik w ogóle nie podawała danych. Inna chwaliła się na swoich stronach, że ma blisko 90-proc. skuteczność, co fizycznie byłoby niemożliwe. Albo po prostu reklamowała się hasłem: „Mamy najwyższych odsetek ciąż”. Efekt jest taki, że o wyborze kliniki – zdaniem stowarzyszenia Nasz Bocian – decyduje przypadek czy też poczta pantoflowa.

I choć kliniki są dość dobrze wyposażone i w większości placówek pokoje do pobierania nasienia były wyodrębnione, to w dwóch ośrodkach były połączone z pokojem pobrań krwi i gabinetem ginekologicznym. W jednym zaś wisiał krzyż. W połowie placówek oddawało się pojemnik z nasieniem do rąk personelu, tylko w części wprowadzono specjalne śluzy, by oddać anonimowo.

Reklama

Jeden z pacjentów zapytany w badaniu, czy całość była krępująca, odpowiedział:

„Jak cholera (…). Po oddaniu nasienia naciska się dzwonek, wychodzi pani, a tam cztery osoby siedzą w poczekalni i obserwują”. Inny dodawał, że „w lecie człowiek się przyklejał do kanap. Były gazety erotyczne, ale nie korzystałem, bo się brzydziłem sklejonych kartek”. Są jednak i takie ośrodki, w których można przywieźć z domu nasienie czy skorzystać z prezerwatyw, jeżeli para chce, by nasienie zostało pobrane przy stosunku.

Kobiety, które bardzo dobrze oceniały opiekę położnych i pielęgniarek, pracę lekarzy uznawały za o wiele gorszą. „Nagrywałam lekarza – miał średnio pięć minut, nie było czasu na pytania. Więc dopiero w domu odtwarzałam i próbowałam zrozumieć” – mówiła jedna z pacjentek. Inna dodawała, że lekarz w ogóle nie informował, co robi.

Podobnie było z opieką psychologiczną. W 33 ośrodkach pracowało 29 specjalistów. Jednak tylko w trzech ośrodkach mieli specjalne gabinety. Zaś lekarze nie rekomendowali takiego wsparcia. Jeden przekonywał: „Tam w tej Warszawie jest inaczej, ale u nas takich potrzeb nie ma”. Byli i tacy, którzy uważali, że to może być stygmatyzujące. Pomocy psychologów brak, w wielu placówkach, nawet przy oddawaniu swojego materiału innej parze. W jednej z placówek twierdzono, że „ jak coś nam się nie podoba, to odrzucamy kandydata”. Lekarz opowiadał, że odrzucił dawczynię, „bo jakaś dziwna była”. Bywa, że rozmowę kwalifikacyjną (z kandydatami na dawców) prowadzi szef ośrodka. „Weryfikuje także cechy psychologiczne, np. czy pacjent nie jest neurotyczny, o niskiej inteligencji”.

W przypadku dawstwa także nie ma jednolitych zasad. Przy nasieniu kliniki korzystają często z zagranicznych banków. Tym, co zaniepokoiło autorów monitoringu, było to, że pacjenci nie mieli pojęcia, ile przyrodniego rodzeństwa będą miały ich dzieci. Co prawda w Polsce jest ograniczenie: z tego samego materiału może korzystać od 4 do 10 rodzin, ale nie wspominano, że kolejne dzieci mogą rodzić się w innych krajach. Średnio około 44 z jednego dawcy.

Co się tyczy dawstwa komórek, były dozwolone różne modele: od dawstwa anonimowego po rodzinne (siostra dawała siostrze czy matce) czy też para mogła przyprowadzić osobę, która oddałaby komórkę jajową. Jednak w jednej z klinik, jak wynikało z opowieści pacjentki, oferowano jej komórki z Ukrainy. Udostępniono jej katalog ze zdjęciami z dzieciństwa dawczyń, wiekiem, grupą krwi, kolorem oczu i włosów. Ośrodek w badaniach nie powiedział, skąd ma jajeczka.

Pozytywne, według autorów monitoringu, jest to, że istnieje dostęp do informacji (pacjenci mają komórki do lekarzy, działają infolinie), placówki mają coraz lepsze wyposażenie i mogą się pochwalić dużą liczbą wysoko wykwalifikowanych embriologów. Zwiększa się też liczba ośrodków składających raporty w ramach wytycznych europejskich do sekcji płodności i niepłodności przy Polskim Towarzystwie Ginekologicznym.

Zdaniem prof. Rafała Kurzawy, prezesa Sekcji Płodności i Niepłodności Towarzystwa Medycyny Rozrodu, sukcesem jest to, że na początku mimo braku regulacji prawnych udało w Polsce zorganizować system zapłodnień in vitro. – Powstała specjalizacja endokrynologii ginekologicznej i rozrodczości, standardy leczenia niepłodności – mówi prof. Kurzawa. Doprowadzono też do stworzenia programu finansowania in vitro dla 15 tys. par.