Kiedy po raz ostatni kolumbijski prezydent Andres Pastrana zgodził się usiąść do rozmów z wrogiem, w 1999 roku, przywódca FARC zostawił go samego przy negocjacyjnym stole. Od tego czasu puste krzesło stało się trwałą metaforą politycznej klęski Kolumbii.

Prowadzone obecnie negocjacje również nie zostały zakończone. Zarówno rząd, jak i partyzanci przyznają, że potrwają jeszcze co najmniej sześć miesięcy. To wystarczająco dużo czasu, aby któraś ze stron wycofała się z pokojowych rokowań. Dopiero wtedy, gdy rozmowy faktycznie się zakończą, a ich ich efekt będzie pozytywny, FARC zdecyduje się złożyć broń i zakończyć udział w krwawym konflikcie. Byłoby to zwieńczenie trzech lat intensywnych rozmów i działań ze strony dyplomacji Stanów Zjednoczonych i Kuby, a także papieża Franciszka. Kolumbia stoi przed szansą, aby zakończyć najdłużej trwający konflikt na półkuli zachodniej.

Kubańskie negocjacje były niezwykle trudne. Ale nie mogłoby inaczej, gdy partnerem w rozmowach jest napędzana pieniędzmi z handlu kokainą marksistowska partyzantka, która odpowiada za śmierć 220 tysięcy ludzi oraz wysiedlenie kolejnych 5 milionów na przestrzeni 50 lat. Z tego też powodu, przy negocjacyjnym stole trudno było doszukiwać się przejawów entuzjazmu, gdy norweski mediator Dag Nylander odczytywał warunki porozumienia. „Musimy postawić sprawiedliwość na miejscu bezkarności i ustalić konkretny termin zakończenia tej wojny” – powiedział dziennikarzom Juan Manuel Santos w czasie spotkania w Hawanie.

>>> Czytaj też: Wenezuela istnieje już tylko teoretycznie? Desperacja prezydenta Maduro pogrąża kraj

Reklama

W porozumieniu znajdują się zapisy, które z pewnością nie spodobają się żadnej ze stron. Chodzi przede wszystkim o tzw. „sprawiedliwość okresu przejściowego”, kiedy to ważyć się będzie los zbrodniarzy wojennych. Choć zarówno partyzantom, jak również członkom sił bezpieczeństwa Kolumbii grozi nawet 20 lat więzienia za zbrodnie wojenne oraz łamanie praw człowieka, to jednak jeśli w okresie przejściowym z własnej woli staną przed specjalnym trybunałem, ich kary mogą zostać skrócone do 8 a nawet 5 lat pozbawienia wolności. Z kolei osoby winne „przestępstwom politycznym” mogą liczyć na amnestię.

Porozumienie umożliwi przekształcenie FARC w legalnie działającą partię polityczną. To z kolei oznacza, że w przyszłości osoby odpowiedzialne za zbrodnie wojenne będą mogły ubiegać się o pozycję burmistrza miasta czy też fotel członka kolumbijskiego parlamentu. Jednocześnie FARC zostanie zmuszona do wyrzeczenia się rewolucyjnych frazesów, które miały zmienić jedną z najstarszych demokracji Ameryki Południowej w socjalistyczną utopię, zainspirowaną toksyczną mieszanką Lenina, Mao i Bolivara.

Negocjacyjny kompromis nie został zbyt dobrze przyjęty przez kolumbijskich konserwatystów, począwszy od byłego prezydenta Alvaro Uribe, który kiedyś pełnił rolę politycznego mentora dla Santosa, a dziś jest jego zaciekłym krytykiem.

Gwoli ścisłości, Uribe jest jednak jednym z architektów tego porozumienia. Partyzanci z FARC nigdy nie zasiedliby do stołu w Hawanie, gdyby nie ośmioletnia krucjata, którą prezydent Uribe prowadził przeciwko temu ugrupowaniu. Przeszłość jest jednak przeszłością. Dziś Uribe spędza większość czasu na krytykowaniu Santosa oraz innych rzekomych zdrajców kolumbijskiego narodu.

>>> Czytaj też: Tania ropa zabija Wenezuelę powoli

Ryzykowna rozgrywka prowadzona przez Santosa rodzi pytanie o to czy Kolumbia jest gotowa na pojednanie w czasie, gdy na ulicach giną ludzie, a polityczne rany są wciąż świeże. „Argentyna podjęła taką próbę, ale skupiono się wówczas na prawdzie i zemście” – podkreśla Javier Corrales, politolog w Amherst College. „Potrzeba było kolejnego pokolenia, aby oprawcy trafili do więzień”.

Jednak pomimo problemów i wątpliwości, Kolumbijczycy nie chcą tak długo czekać na pokój. Udowodniły to ubiegłoroczne wybory, w których Santos pokonał kandydata wystawionego przez ugrupowanie byłego prezydenta Uribe.

„Jeśli weźmiemy pod uwagę nie tylko historyczne porozumienie, ale cały spektakl z udziałem Kolumbii, Kuby i USA, który rozegrał się w Hawanie oraz wizytę papieża Franciszka, to mamy do czynienia z wydarzeniem bez precedensu” – podkreśla Robert Karl z Princeton University.

Kolumbijczycy mogą mieć na ten temat inne zdanie. Jednak po trzech latach przeciągających się rozmów i pół wieku rozlewu krwi, ich cierpliwość powoli się kończy – mówi Michael Shifter, prezes fundacji Inter-Amerykańskiego Dialogu. W tym kontekście porozumienie z Hawany wydaje się być aktem obarczonym dużą dawką ryzyka – lub desperacji. Teraz prezydent Santos musi wygrać pokój.