Amerykanie mają problem z pomiarem gospodarki i tempa jej rozwoju. A może braku rozwoju, czyli podążania w stronę następnej recesji? Polaryzacja ocen wskazuje skalę problemu, a jej najbardziej widocznym skutkiem są trwające od miesięcy spekulacje, kiedy Rezerwa Federalna podniesie stopy procentowe.

Ekonomiści Fed założyli, że warunkiem podniesienia stóp procentowych, czyli wiarygodnym wskaźnikiem wzrostu gospodarczego, będzie 2-proc. roczny wzrost cen mierzonych wydatkami na konsumpcję indywidualną. Ceny te w Ameryce jak dotąd rosną wolniej (około 1,95 proc. rocznie), bowiem inflację wstrzymuje, zwłaszcza od 2014 roku, głęboki i nieprzeciętnie długi spadek cen energii i zbóż. Dopóki będzie trwał, ceny konsumpcji indywidualnej mogą się utrzymywać. Zwykle stosowany model jest więc zniekształcony.

Rosnąca czy płaska

Niektórzy ekonomiści Rezerwy zaproponowali zatem przeniesienie uwagi z inflacji całościowej (headline inflation) na długofalową (core inflation), czyli tę, która nie uwzględnia energii i towarów żywnościowych (generalnie charakteryzujących się gwałtownymi zmianami cen). Okazało się jednak, że inflacja długofalowa jest także niska – w minionych 10 latach wynosiła średnio 1,65 proc., czyli o 30 pkt proc. mniej niż inflacja całościowa. Ekonomiści Rezerwy Federalnej z Dallas wprowadzili zatem trimmed mean inflation, czyli bezpośrednią miarę trendu inflacyjnego przy pomocy 36-miesięcznej średniej kroczącej (ruchomej). To najbardziej szczegółowa i dosłowna miara przebiegu inflacji, która jednak również sytuuje się poniżej inflacji całościowej, bo na poziomie 1,83 proc.

Inflacja w każdej konfiguracji jest więc niska i nie wskazuje, by gospodarka rosła na tyle szybko, aby bank centralny podniósł stopy procentowe. Nikt nie wie, czy to trend czy warunki przejściowe, bo również tzw. krzywa Phillipsa, wykorzystywana zwykle w ekonomii do kalkulacji wzrostu inflacji, jest niestabilna. Skutkuje to chaosem. Sceptyczne stanowisko Fed podważa zaufanie kapitału, inwestorów i społeczeństwa do siły gospodarki, co najlepiej widać na giełdzie, która od początku 2015 roku tkwiła w stagnacji (lub według teorii Dowa w konsolidacji) z gwałtowną wyprzedażą w sierpniu i trwającą od tamtej pory zygzakowatą niestabilnością.

Reklama

Stanowisko Rezerwy jest też w sprzeczności z pozytywnymi ocenami tempa wzrostu opierającymi się na innych wskaźnikach niż inflacja (czołowi ekonomiści, np. Larry Summers i Stanley Fisher, wiceszef Rezerwy Federalnej, mają odmienne opinie). Co się zatem dzieje z amerykańską gospodarką i jak mierzyć jej wzrost?

Odbieganie od modelu

Według wielu ekonomistów 2015 r. miał być rokiem przyspieszenia gospodarczego. W pierwszym półroczu panowało przekonanie, że wzrost wyniesie dobre 3,7 proc. (przy średnio 3 mln nowych miejsc pracy rocznie i bezrobociu poniżej 5,1 proc.). W lipcu okazało się, że gospodarka rośnie jednak wolniej.

Najpierw Biuro Statystyki Pracy zrewidowało swoje obliczenia z ostatnich trzech lat i po zastosowaniu bardziej szczegółowych danych stwierdziło, że tempo wzrostu było wolniejsze o cały 1 pkt proc., co wykazuje, że wzrost gospodarczy w tym okresie był najwolniejszy pośród wszystkich okresów wzrostu od II wojny światowej. Te bardziej szczegółowe dane najbardziej zmieniły (na minus) wyniki produkcji. Następnie Kongresowe Biuro ds. Budżetu obniżyło swoje prognozy, twierdząc, że PKB w pierwszej połowie 2015 roku wzrósł jedynie o 1,5 proc., a wzrost w ostatnich dwóch latach został skorygowany z 2,3 na 2 proc.

W sierpniu nowojorska Federalna Rezerwa ogłosiła wyniki produkcji w swoim stanie – uważane za istotne dla oglądu całej gospodarki. Okazały się najgorsze od sześciu lat – główny indeks warunków biznesu w stanie Nowy Jork spadł najniżej od 2009 roku, do -14,9. Indeks ten jest wypadkową badania szefów i właścicieli firm produkcyjnych z różnych sektorów, którzy odpowiadają na 11 pytań: o nowe zamówienia, niewypełnione dostawy, ich szybkość, zapasy, koszty, przychody, liczbę pracowników, wydajność pracownika na tydzień, wydatki na nowe technologie i rozwój produktu (CAPEX). Nowe zamówienia w sierpniu gwałtownie spadły (do -15,7), dostawy do -13,8, wielkość zapasów do -17,3. Doświadczenie ponad 20 lat wskazuje, że pozytywne dane w stanie Nowy Jork poprzedzają zazwyczaj wzrost gospodarczy w całym kraju, negatywne natomiast skurczenie gospodarki.

Negatywne wyniki przedstawił także Institute for Supply Management, który bada warunki biznesu w całych Stanach Zjednoczonych. W I połowie 2015 r. amerykańska produkcja zwolniła, aczkolwiek nie tak drastycznie jak w stanie Nowy Jork.

>>> Czytaj też: Ameryka na diecie paleo. Gospodarka USA potrzebuje nowych zasad

Wolnym pasem czy całkiem szybko?

Gospodarka nie rośnie tak szybko, jak chcieliby ekonomiści, wobec czego wszyscy się zastanawiają, czy nie grozi jej kurczenie się. Wielu – w bankach inwestycyjnych, na uniwersytetach, jak również większość w Federalnej Rezerwie – uważa, iż wzrost gospodarki w najbliższych latach będzie się zmniejszał. Jak określili to Michael Feroli i Jesse Edgerton, analitycy JP Morgan, Ameryka utknęła na „pasie dla jadących powoli” z potencjalnym wzrostem PKB najwyżej 2 proc. rocznie.

Są jednak także odwrotne oceny. Ekonomiści Goldman Sachs Jan Hatzius i Kris Dawsey uważają, iż gospodarka może rosnąć o wiele, wiele szybciej, niż wskazywałyby to wyliczenia PKB przedstawiane przez biura statystyczne. Ich zdaniem oficjalne statystyki nie dostosowały swoich miar wzrostu produkcji do gospodarki cyfrowej. Hatzius i Dawsey określają to jako paradoks produktywności, argumentując, że w rzeczywistość nie widać zwolnienia produkcji – marże zysków wzrosły w ostatnich latach do rekordowych poziomów, inflacja zaskoczyła wszystkich, utrzymując się na niskich poziomach i wreszcie firmy sektora technologii na giełdzie mają lepsze notowania niż cała giełda.

Problem w tym, że zmiany strukturalne w gospodarce nie są dobrze odzwierciedlone w miarach statystycznych realnego PKB. Istotne znaczenie ma np. gwałtowny wzrost używania internetu i stosowania oprogramowania do prowadzenia codziennej działalności firm, co powoduje trudności z mierzeniem zmienności cen produktów i realnej wielkości produkcji tych przedsiębiorstw. Przykład: powszechność dostępnych produktów cyfrowych wprowadziła większe rygory dla nowych produktów w statystyce inflacji. Jednocześnie ceny urządzeń IT spadają o wiele szybciej niż ceny oprogramowania do nich, a różnica odzwierciedla amorficzną naturę oprogramowania i powoduje, że zmiany są trudne do wychwycenia dla statystyki.

Według szacunków Goldman Sachs błędna metodologia statystyczna może skutkować nawet 1 proc. różnicy wzrostu PKB. Skoro przez ostatnie pięć lat wzrost miał wynosić 2,2 proc. rocznie, to zdaniem analityków GS faktycznie tempo osiągnęło ponad 3 proc. Taka wielkość według nich lepiej odpowiada większości wskaźników rynku pracy.

Analitycy wielu think-tanków od dłuższego czasu wskazują na problem metodologii statystycznej w dobie big data i uberyzacji, a także powszechności pracy w charakterze kontrahenta, a nie zatrudnionego. Biuro Statystyki Pracy wystąpiło nawet do Kongresu o zwiększenie budżetu na dostosowanie metodologii do nowych wymagań. Dostępne tymczasem dane wskazują, że do istotnego przyspieszenia gospodarki na miarę 4-proc. wzrostu z lat hossy (lata 80. i 90. XX w.), potrzebna jest nie tyle korekta metodologii statystycznej, ile zmiany systemowe.

Liberalna nirwana

Cel 4 proc. wzrostu dla gospodarki zgłosił niedawno starający się o nominację republikanów w wyścigu o prezydenturę kraju Jeb Bush. Wyzwanie zanalizował ekonomista Uniwersytetu w Chicago John Cochrane. Wskazuje on, że jest to możliwe, o ile USA przyjmą, jak to określił, „wolnorynkową liberalną nirwanę”, czyli m.in. zniosą 90 proc. regulacji, przyjmą podatek konsumpcyjny (zamiast dochodowego) i zlikwidują dotacje poprzez ulgi podatkowe. Takie zmiany wprowadzane w ciągu najbliższych 10 lat przyniosłyby w sumie wzrost gospodarczy o 10 proc. wyższy niż obecny, albowiem pobudziłyby innowacje i nowe idee biznesu bez inwestycji w wielkie rządowe programy.

Cochrane przyznaje, że zmiany poskutkowałyby bezrobociem pośród prawników, księgowych, lobbystów i urzędników pilnujących przestrzegania regulacji (ta grupa rozrosła się najbardziej, szczególnie w sektorze finansowym), ale też podpowiada, że Uber potrzebuje kierowców. Naturalnie są też przeciwnicy tez Cochrane’a, którzy twierdzą, iż strukturalne reformy nie przyniosą krótkoterminowego wzrostu w najbliższych kilku latach, albowiem działają jak ustępujący lodowiec — powoli.