Chiny, jak wiele krajów, zaliczanych do rynków wschodzących mają regulowany kurs walutowy. Bank centralny z góry określa w jakim przedziale waluta może się wahać wobec najważniejszych światowych konkurentów. Od pięciu lat waluta chińska umacniała się stopniowo wobec amerykańskiego dolara. Było to ustępstwo Chin na rzecz USA. Ameryka groziła zamknięciem granic dla chińskich towarów, jeśli Państwo Środka utrzyma zaniżony kurs swej waluty. Silniejszy juan pozwalał ograniczyć deficyt w wymianie handlowej z Ameryką.

W lutym 2014 roku osiągnął najwyższy poziom – 6,05 juana za dolara, a potem tendencja się zmieniła. Sierpniowa deprecjacja była największa od wielu lat i ruch chińskiego banku centralnego był interpretowany jako desperacka próba utrzymania konkurencyjności słabnącej gospodarki.

Juan tracił wobec dolara przez kilka dni. Potem kurs się ustabilizował z bardzo słabą tendencją deprecjacyjną. Najniższy poziom osiągnął 25 sierpnia – 6,4128 juanów za dolara, a potem chińska waluta nieznacznie się umocniła i na początku września kurs wobec dolara wyniósł 6,3559. Według analityków banków zaangażowanych w Chinach w ostatnich tygodniach Ludowy Bank Chin sprzedał amerykańskie papiery skarbowe o wartości 106 mld dol., wzmacniając w ten sposób własną walutę.

Wstrząsy na rynkach walutowych

Reklama

Agencja Bloomberg przewiduje, że w najbliższych tygodniach kolejne waluty krajów rozwijających będą obniżały swą wartość. Są wśród nich: saudyjski rial, waluty Turkmenistanu, Tadżykistanu, Armenii i Kirgistanu, funt egipski, turecka lira, zambijska kwacha, nigeryjska naira, ghańska cedi, malezyjski ringgit. Powody osłabienia tych walut są rozmaite. Ceny ropy są dziś o połowę niższe niż przed rokiem, więc kraje zależne od eksportu surowca muszą sobie jakoś radzić. Rząd rosyjski przygotował tegoroczny budżet przy założeniu, że baryłka ropy Ural kosztuje średnio 60 dol., a deficyt wyniesie 3,7 proc. PKB. Ponieważ jednak średnia cena ropy będzie niższa, deficyt będzie większy lub też silniej obniży się kurs rubla.

Rubel zaczął tracić na wartości już wiosną 2014 roku, gdy Rosja wkroczyła na Krym i zaczęła się hybrydowa wojna na Ukrainie. Na początku marca 2014 dolara można było kupić w Moskwie za 36 rubli, pod koniec roku za 53 ruble.

W 2015 roku od początku lutego do 15 maja rubel się umocnił aż o 40 proc. Potem znów zaczął tracić. Najsłabszy był 25 sierpnia 2015 (71 rubli za dol.), ale w ciągu kilku dni zyskał 13 proc. Taka huśtawka nie odzwierciedla ani fundamentów rosyjskiej gospodarki, ani nawet cen ropy. Jest dowodem nerwowości inwestorów.

Niektóre waluty dawnych republik radzieckich są powiązane z rublem, a Rosja jest dla nich dominującym partnerem handlowym. Stąd presja na armeńską dramę, czy kirgiskiego soma.

20 sierpnia Centralny Bank Kazachstanu uwolnił kurs swej waluty – tenge. Obecnie kurs kształtuje się na rynku i natychmiast stracił 22 proc. wobec dolara. Tak znaczne obniżenie kursu wynikało z nałożenia się aż trzech czynników – bliskich więzi z Rosją, bliskich więzi z Chinami i zależności kraju od eksportu ropy naftowej. Również inne kraje surowcowe mają problemy ze swymi walutami. Zambia jest zależna od eksportu miedzi, której większość eksportuje do Chin. Osłabienie chińskiej gospodarki spowodowało osłabienie zambijskiej kwachy.

Niewielka w sumie dewaluacja juana zmusiła Państwowy Bank Wietnamu do dewaluacji donga. Bank obniżył kurs referencyjny i poszerzył pasmo, w którym waluta może się wahać. W efekcie dong stracił 3,4 proc. Była to już trzecia w tym roku dewaluacja. Wietnam ma najbardziej otwartą gospodarkę w Azji Południowowschodniej (handel zagraniczny stanowi 160 proc. PKB). Osłabienie juana oznaczało, że wietnamskie towary stały się relatywnie droższe i mogły przegrywać z chińskimi na rynkach światowych. A walczą o ten sam segment rynku. Dong uchodził dotychczas za najbardziej stabilną walutę regionu.

Waluta Malezji straciła w tym roku 15 proc., a Indonezji 11 proc. Eksperci przewidują, że Wietnamczycy, by utrzymać swą pozycję w handlu międzynarodowym jeszcze osłabią swą walutę.

Wojny nie będzie

Osłabienie waluty ma na celu wzmocnienie konkurencyjności gospodarki. Eksport staje się tańszy, a import droższy, co – przynajmniej w teorii – powinno poprawić wynik rachunku bieżącego w bilansie płatniczym. Ponieważ obecnie większość walut ma kurs płynny, oficjalna decyzja o dewaluacji jest rzadkością. Kraje (banki centralne) zwykle nie informują, że ich celem jest osłabienie własnej waluty. W 2013 roku ministrowie finansów grupy G20 zgodzili się nie manipulować kursami walut, by poprawić konkurencyjność swoich krajów.

Co pewien czas politycy i komentatorzy finansowi straszą wybuchem wojny walutowej. Mówi się o tym zawsze, gdy jakiś ważny kraj niespodziewanie zdewaluuje swoją walutę lub innymi sposobami zezwoli na jej deprecjację. We wrześniu 2010 roku brazylijski minister finansów Guido Mantega ostrzegł, że globalną wojnę walutową wywoła polityka Fed, zmierzająca do osłabienia dolara. Podobne ostrzeżenie wystosował Zhou Xiaochuan, szef Ludowego Banku Chin, który uznał, że amerykańskie drukowanie pieniędzy stanowi zagrożenie dla światowej gospodarki i świadczy o konieczności reform globalnego systemu monetarnego. Xiaochuan powiedział, że stymulacja ilościowa Amerykanów przyniesie negatywne skutki dla świata, gdyż dolar ma kluczową pozycję w globalnym systemie monetarnym. Polityka QE miała skutki inflacyjne dla niektórych gospodarek wschodzących i powodowała narastanie baniek spekulacyjnych. W dodatku dolar wciąż jest główną walutą rezerwową większości krajów, więc jego osłabienie oznaczało stratę dla banków centralnych.

Bezpośrednim celem polityki QE nie było osłabienie waluty, tylko utrzymanie niskich stóp procentowych. Ale w efekcie deprecjacja następowała. Od lutego 2009 roku do grudnia 2009 roku dolar stracił wobec euro 15 proc. Na początku 2010 roku zaczął się umacniać, ale w listopadzie ogłoszona została II runda QE i w ciągu 3 miesięcy dolar stracił do euro kolejne 10 proc.

W ubiegłym roku Fed najpierw ogłosił, że będzie stopniowo ograniczał program zakupu obligacji, a 29 października 2014 roku zaprzestał zakupów. W efekcie dolar zaczął szybko zyskiwać wobec euro, tym bardziej, że 22 stycznia 2015 roku szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi ogłosił, że kierowana przez niego instytucja będzie co miesiąc kupowała obligacje wartości 70 mld euro aż do września 2016 roku. Od maja 2014 roku do marca 2015 roku dolar zyskał wobec euro aż 32 proc. i zbliżył się do poziomu 1 dolar = 1 euro. Po raz ostatni dolar był tak silny w grudniu 2002 roku.

Komentarze o możliwej wojnie walutowej, spowodowanej 3-procentową dewaluacją juana są niezrozumiałe w świetle tego, co się dzieje z walutami po obu stronach Atlantyku. Aprecjacja dolara o jedną trzecią wobec euro powinna wywołać napięcia gospodarcze i polityczne. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Silny dolar osłabił amerykański eksport i powiększył deficyt w obrotach międzynarodowych, ale w skali nieproporcjonalnej do skali aprecjacji.

W okresie siedmiu miesięcy 2015 r. (od stycznia do lipca) amerykański eksport towarów i usług wyniósł 1315 mld dol. i był nieznacznie mniejszy niż w tym samym czasie przed rokiem (1362 mld dol.). Import również się zmniejszył – z 1657 mld dol. w roku 2014 do 1621 mld dol. w roku bieżącym. Deficyt obrotów wzrósł z 296 mld dol. do 306 mld dol.

Deficyt w handlu towarami (bez usług) z Unią Europejską wyniósł w ciągu 7 miesięcy 2015 r. 86,8 mld dol., czyli niespełna o 7 mld dol. więcej niż w tym czasie w roku 2014 (81,0 mld dol.). Amerykański eksport do Unii Europejskiej spadł nieznacznie – o około 2 mld dol., a import wzrósł o 5 mld dol.

Amerykańska gospodarka w ciągu I półrocza rosła w tempie (w przeliczeniu na rok) 2,1 proc., Unii Europejskiej 1,6 proc. Osłabienie euro w niewielkim tylko stopniu pomogło gospodarce europejskiej, silny dolar nieznacznie zaszkodził amerykańskiej.

Japońska stymulacja

Obroty towarowe handlu zagranicznego (eksport plus import) to zaledwie 22,9 proc. amerykańskiego PKB. Tym można tłumaczyć relatywnie mały wpływ silnego dolara na amerykańską gospodarkę. W przypadku Japonii udział ten sięga już 33 proc. Agresywna polityka QE, prowadzona przez Bank Japonii od 2013 roku doprowadziła do osłabienia jena. Sama zapowiedź prowadzenia takiej polityki zanim premier Shinzō Abe wygrał wybory spowodowała osłabienie japońskiej waluty. Premier zresztą nie ukrywa, że to jeden z celów – obok wzrostu inflacji i obniżenia realnych stóp procentowych – polityki pieniężnej centralnego banku, na który rząd ma wpływ. Po wygraniu wyborów przez partię Shinzō Abe, gubernatorem Banku Japonii został mianowany Haruhiko Kuroda, który rozpoczął program zakupu obligacji 3 razy większy (w stosunku do wielkości gospodarki) niż amerykański QE.

We wrześniu 2013 roku dolar kosztował 78 jenów. W końcu 2013 roku przekroczył 90 jenów, a rok później 100 jenów. Od lipca 2014 r. do listopada 2014 roku jen stracił kolejne 15 proc. i doszedł do poziomu 120 dol. za dolara. Na początku czerwca 2015 r. kurs przekroczył 125 jenów za dol., a obecnie wynosi ok. 118 jenów.

Waluta japońska jest o 34 proc. słabsza niż przed trzema laty i obecny poziom jena zapewne utrzyma się przez dłuższy czas, gdyż ze strony Stanów Zjednoczonych nie ma silnych nacisków na zmianę polityki Banku Japonii. Oczywiście jakieś naciski są, ale znacznie słabsze niż przed 30 laty, gdy Stany Zjednoczone zmusiły Japonię do podpisania tzw. Porozumienia Plaza, gwarantującego wzmocnienie jena.

Gospodarka japońska jest dodatkowo stymulowana polityka fiskalną. Według prognoz deficyt finansów publicznych wyniesie w tym roku 6,8 proc. PKB. Ale w II kwartale 2015 r. PKB zmniejszył się w stosunku do I kwartału o 0,4 proc., czyli w skali rocznej o 1,6 proc.

Przez 30 lat – od 1980 do 2010 – Japonia w każdym roku notowała nadwyżkę w handlu zagranicznym. Sytuacja zmieniła sie w marcu 2011 roku. Po katastrofie elektrowni atomowej w Fukushimie znacznie wzrósł import ropy naftowej oraz gazu i w efekcie Japonia zaczęła notować deficyt w obrotach z zagranicą. W tym roku deficyt zmniejszył się na skutek gwałtownego spadku cen ropy naftowej, ale wciąż się utrzymuje. Japonia ma wprawdzie nadwyżkę w handlu ze Stanami Zjednoczonymi, ale znaczny deficyt z Chinami i krajami surowcowymi. Problemem jest też relatywnie niski eksport. Stanowi tylko 15 proc. PKB, gdy w przypadku Niemiec 40 proc., Korei Południowej 45 proc., Chin 22 proc. Wysokie koszty siły roboczej w Japonii spowodowały, że korporacje przeniosły dużą część zakładów do innych krajów. To jeden z powodów słabej reakcji japońskiej gospodarki na deprecjację jena.

>>> Czytaj również: Bitcoin, czyli cyfrowe złoto. Tej waluty nie da się ignorować

Życie z drogą walutą

Najbardziej znanym przypadkiem kraju, którego waluta jest nadmiernie silna w stosunku do produktywności jest Szwajcaria. Od powstania euro do września 2008 roku kurs waluty szwajcarskiej wahał się w granicach 1,5 – 1,7 franka za 1 euro. W latach 2005-2008 euro lekko zyskiwało wobec franka. W październiku 2007 roku frank był historycznie najsłabszy. 1 euro warte było 1,68 franków.

Kryzys finansowy sprawił, że frank zaczął być uważany za najbezpieczniejsze schronienie i popyt na walutę szwajcarską znacznie wzrósł. Kurs euro wobec franka spadł w październiku 2008 r. do 1,44 franków. Do sierpnia 2011 roku frank się umacniał, głównie na skutek niepewności co do losu Grecji i stabilności strefy euro. 10 sierpnia 2011 osiągnął rekordowy poziom 1,03 franków za euro. We wrześniu 2011 roku. Narodowy Bank Szwajcarii zapowiedział, że będzie bronił kursu 1,20 frankó1) za franka. 15 stycznia 2015 r. zrezygnował jednak z obrony i frank wzmocnił się do poziomu 0,98 franka za euro, po czym nieco spadł i jego kurs ukształtował się na poziomie 1,05-1,09 franków za euro.

Oznacza to, że szwajcarska waluta jest o ponad 50 proc. droższa niż przed wybuchem kryzysu finansowego. A mimo to gospodarka szwajcarska ma się lepiej niż strefy euro. W latach 2008-2014 PKB Szwajcarii rósł w średnim tempie 1,4 proc. rocznie. Recesja, wynikająca ze światowego kryzysu trwała tylko 3 kwartały (IV kwartał 2008 i dwa pierwsze w 2009). Spadek PKB w 2009 roku był jednym z najniższych w Europie i wyniósł 2,1 proc. Szwajcaria nie zanotowała drugiej recesji, którą przeżyła strefa euro w latach 2012-2013. W I kwartale 2015 r. PKB spadł (w stosunku do IV kwartału 2014 r.) o 0,2 proc., w drugim zanotowano wzrost o 0,2 proc. Stopa bezrobocia wynosi niewiele ponad 3 proc., gdy w Unii Europejskiej 10,1 proc.

Szwajcaria mimo zawyżonego w stosunku do produktywności kursu walutowego utrzymuje dodatnie saldo w handlu zagranicznym. Co prawda eksport w roku ubiegłym spadł, ale spadł również import. Podobny trend utrzymuje się w roku bieżącym. W ciągu 7 miesięcy eksport liczony we frankach spadł, w porównaniu z analogicznym okresem 2014 r. o 1,5 proc., a import o 6,5 proc. Ponad 30 proc. importu i eksportu Szwajcarii stanowią metale szlachetne i kamienie jubilerskie oraz dzieła sztuki.

Gospodarka szwajcarska odczuwa skutki silnej aprecjacji franka, ale nadspodziewanie dobrze sobie z tym radzi, co jest złą wiadomością dla polskich „frankowiczów”.

Analitycy bankowi spodziewali się w II kwartale spadku wzrostu gospodarczego o 0,1 proc. Wzrost o 0,2 proc. był dla wszystkich niespodzianką. Obecnie prognozuje się 1 procentowy wzrost PKB w całym roku i podobny wynik w roku przyszłym.

Przyczyny odporności szwajcarskiej gospodarki na aprecjację waluty leżą w jej strukturze, podobnie jak słaba reakcja gospodarki japońskiej na deprecjację jena. Specyficzna struktura (produkcja wyrobów nie mających silnej konkurencji na rynkach, więzy kooperacyjne, przyzwyczajenia konsumentów) okazuje się ważniejsza od kursu walutowego, choć znaczenia tego ostatniego nie można lekceważyć.