W ostatnim Magazynie napisaliśmy: „Jesteśmy mało mobilni, powtarzają od lat eksperci. Rzeczywistość zaś pędzi, a my razem z nią”. Czyli musimy być mobilni, bo inaczej się nie da. A nie da się, bo we wszystkim jesteśmy słabi.
Musimy być mobilni, bo jesteśmy kiepsko wykształceni, mamy niskie kwalifikacje, zbyt ciasne horyzonty, by pozwolić sobie na dyktowanie warunków na rynku pracy, osiąść wygodnie w miejscu urodzenia i przebierać w ofertach zatrudnienia za wielkie pieniądze. Oczywiście są i tacy pracownicy, głównie specjaliści z wąskich dziedzin, którzy warunki mogą dyktować, ale giną w masie Polaków szaraków, którym uczyć chciało się średnio, woleli przepuszczać czas przez palce, a rodzice nie motywowali ich do wysiłku.
Jak co wtorek ponownie uderzmy się we własne piersi i szczerze odpowiedzmy sobie na ważne pytanie: co umiemy? W czym jesteśmy naprawdę dobrzy? Czym wyróżniamy się na tle otoczenia? Czy są dziedziny, w których bijemy na głowę Czechów, Słowaków, Węgrów, a może Niemców? Niestety większość z nas musi przyznać – wybitni nie jesteśmy w niczym. Z wielu powodów, nie zawsze zawinionych przez nas. Niektórzy mieli trudny start – pochodzą ze wsi lub z małych miast, z ubogich rodzin i dopiero teraz próbują nadrabiać czas, wydając z trudem zarobione pieniądze np. na dodatkowe kursy, podnoszenie kwalifikacji. Albo inwestują w dzieci – ich edukację, kulturę, podróże, odreagowując, często przesadnie, braki, jakie odczuwali w młodości. Innym w domach rodzinnych nie wpojono szacunku do wiedzy i systematyczności, przez co niemal na pewno nie osiągną rzeczy wielkich, bo są one zarezerwowane tylko dla konsekwentnych do bólu i wiedzących, czego chcą.
Na poziomie deklaratywności nie jest źle: według CBOS (badanie „Wykształcenie ma znaczenie” z 2013 r.) 45 proc. Polaków uważa, że kluczowe znaczenie dla jakości życia zawodowego mają posiadana wiedza i umiejętności, w tym formalne wykształcenie. Cztery piąte badanych (82 proc.) jest zdania, że w Polsce warto się uczyć i zdobywać wykształcenie. Mimo że opinia o celowości nauki zdecydowanie dominuje, wyrażana jest rzadziej niż w ostatnich latach. W 2002 r. Polaków przekonanych o zasadności kształcenia i tym, że dobre studia dają szanse na bardzo dobre życie, było 91 proc. W badaniach dwa i pięć lat później odsetek ten jeszcze wzrósł – do 93 proc. Potem zaczął spadać, być może dlatego, że rzetelne wykształcenie uniwersyteckie i politechniczne (w dziedzinach takich, jak prawo, medycyna czy nauki techniczne) zaczęto niesłusznie deprecjonować. Paradoksalnie nawet OECD stwierdzała, że choć kształcenie uniwersyteckie jest wciąż najpopularniejsze we wszystkich krajach OECD, w tym w Polsce, to rynek pracy nie jest w stanie przyjąć więcej dobrze wykształconych osób. Za mało jest na nim za to wykształconych zawodowo.
Reklama
Doprawdy? W Polsce mamy jeden z najwyższych w Europie wskaźników bezrobocia wśród osób wykształconych zawodowo. Sięga on aż 35 proc. (ogólne bezrobocie w sierpniu br. wynosiło 10 proc.). Drugie w kolejności są Irlandia i Hiszpania, gdzie bezrobocie wśród osób z wykształceniem zawodowym wynosi 27 proc. W Finlandii takich osób jest tylko 7 proc. Przez to promowane wykształcenie zawodowe oznacza w praktyce konieczność wykonywania prostych prac fizycznych – większych kwalifikacji ogólnych (np. menedżerskich) takie osoby nie mają, a w swoich sprofilowanych zawodach nie mają zwykle czego szukać, bo albo są to zajęcia już niezbyt popularne (np. szewc), albo wciąż obsadzone, co powoduje nasycenie rynku. Dodatkowo, jak pisaliśmy w DGP w 2014 r., pracownicy z wykształceniem zawodowym zarabiają o 20 proc. mniej niż ci z licencjatem, nie wspominając o magisterium czy doktoracie. Wynika to głównie z niskich umiejętności takich ludzi. Tak słabych, że, o zgrozo, Polacy z wykształceniem zawodowym w zestawieniu z cudzoziemcami z OECD niemal najsłabiej czytają i liczą. Te czarne statystyki nie zmieniają oczywiście faktu, że wykształcenie w naszym kraju straciło jakość notowaną 20 czy nawet 30 lat temu. Dziś w Polsce są dwa miliony studentów, czyli pięć razy więcej niż w 1989 r., a wyższe wykształcenie, jak pisała niedawno w DGP Sylwia Czubkowska, przestało być furtką do społecznego awansu. Najlepiej widać to w statystykach z rynku pracy. O ile w drugiej połowie lat 90. osoby z dyplomem stanowiły zaledwie 1,3 proc. bezrobotnych, o tyle pod koniec 2013 r. już 12 proc. Czy zatem stać nas na to, by na rynku pracy wybrzydzać i nie być mobilnymi? To jasne, że nie.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna