Aleksander Łukaszenka właśnie wygrał piąte z rzędu wybory prezydenckie na Białorusi. W odpowiedzi na wybory, Unia Europejska chce zawiesić sankcje przeciw jego reżimowi oraz ludziom, którzy go wspierają. To jasny sygnał dla Władimira Putina – skoro Łukaszence się udało, to my także możemy walczyć o zniesienie sankcji bez wprowadzania realnych zmian.

Aleksander Łukaszenka po raz pierwszy wygrał wybory 994 roku jako były kierownik państwowego gospodarstwa rolnego. Od tamtej pory niezmiennie utrzymuje się przy władzy. Sąsiadująca z Białorusią Ukraina ma już od tamtego czasu czwartego prezydenta. Niedzielnie wyniki wyborów na Białorusi, które dają Łukaszence 83-proc. głosów, należą do najlepszych w historii.

Wyniki wyborów prawdopodobnie niewiele znaczą. Na Białorusi media są ścisło kontrolowane przez władze, protesty uliczne przez długi czas były rozpędzane siłą, a przedstawiciele opozycji, którzy w porę nie opuścili kraju, często trafiali do więzienia.

Według oficjalnych danych, około 36 proc. zarejestrowanych wyborców głosowało z wyprzedzeniem – Białorusini mają takie prawo, jeśli nie mają możliwości głosowania w dniu wyborów. Daje to również możliwość sfałszowania tych głosów, gdyż wcześniejszych wyborów nie kontroluje żadna organizacja zewnętrzna.

Reklama

W takich warunkach trudno o wykształcenie silnej opozycji politycznej. Swietłana Aleksijewicz, białoruska laureatka literackiej Nagrody Nobla z 2015 roku, jest zagorzałą przeciwniczką reżimu Łukaszenki, podczas swojej ubiegłotygodniowej konferencji prasowej w Berlinie, jedynie poirytowała swoich oponentów, mówiąc:

„Nasza opozycja stałą się bardzo słaba i wewnętrznie skłócona. Każdy oskarża każdego o współpracę z KGB. Dlaczego nie ma jednego kandydata? To jest niezwykła sprawa. Nawet Zachód próbował przekonać naszą opozycję, że potrzebują jednego kandydata, to samo zresztą myślą mądrzy ludzie w łonie opozycji. Ale wygląda na to, że ludzie, którzy są nazywani opozycją, nie rozumieją odpowiedzialności, jaka na nich spoczywa. Bardziej interesują się własnym ego”.

W czasie ostatnich wyborów niektórzy dawni liderzy opozycji wzywali wyborców, aby zbojkotować wybory, gdyż te i tak miały zostać sfałszowane. Ich głos został jednak zignorowany, gdyż frekwencja wyniosła 87 proc.

Tatiana Korotkiewicz, która zajęła drugie miejsce w wyborach, wierzy, że prawdziwe poparcie dla Łukaszenki wynosi ok. 30 proc. – ze względu na to, że Białorusini już od czasów szkoły są warunkowani do tego, aby siedzieć cicho w obliczu braku alternatywy. Pomimo skrajnej nędzy, jaka panuje na Białorusi, średnia pensja w tym kraju wynosi 400 dol. na miesiąc. I choć postsowiecka gospodarka Białorusi pewnie by się załamała, gdy Rosja sprzedawała temu krajowi gaz po normalnych cenach, to większość osób przyzwyczaiła się do życia dzięki temu, co mają.

Unia Europejska po wyborach z 2004 roku nałożyła na Białoruś różnego rodzaju sankcje, począwszy od zakazu sprzedawania broni, przez wyposażenie policji i zamrożenie aktywów Białorusi za granicą, a skończywszy na zakazie podróżowania dla Łukaszenki i jego najbliższych współpracowników. Sankcje są podobne do tych, jakie Zachód nałożył na Rosję po tym, jak Moskwa dokonała aneksji Krymu.

Mimo to kolejne sankcje z czasem są znoszone. Najstarszy klub piłkarski na Białorusi – Dynamo Mińsk – kiedyś sowiecka legenda, nie mógł brać udziału w mistrzostwach Europy, ponieważ jego właściciel – Jurij Czyż, znajdował się na czarnej liście. Wcześniej w tym miesiącu Europejski Trybunał Sprawiedliwości zniósł sankcje wobec Dynama, ponieważ – jak wyjaśniał Trybunał – nie znaleziono wystarczających powiązań Czyża z Łukaszenką (pomimo, że Czyż wiele razy otrzymywał rządowe zlecenia). Przed wyborami Unia dała do zrozumienia, że jest gotowa zawiesić sankcje wobec Łukaszenki i jego 175 współpracowników.

To wiadoma odpowiedź na krok Łukaszenki, który w sierpniu postanowił ułaskawić 6 więźniów politycznych, którzy zostali osadzeni za pomoc w organizacji największych protestów antyreżimowych na Białorusi. Wiele wskazuje na to, że działania Łukaszenki to swoista marchewka dla Zachodu, która ma ułatwić otwarcie się na Zachód po aneksji Krymu przez Rosję.

Łukaszenko od początku był w otwarty sposób krytyczny wobec rosyjskiej agresji na Ukrainie. Jego urzędnicy sprzedali sprzęt antyrosyjskiemu rządowi w Kijowie. Co więcej, Łukaszenka odmówił pozwolenia na budowę rosyjskiej bazy lotniczej w Bobrujsku. Niedawno Białoruś odwiedzali nawet urzędnicy NATO i USA, sondując, na ile chęć zwrotu Łukaszenki na Zachód jest autentyczna.

Problem z działaniami Łukaszenki sprowadza się do jednego – białoruski prezydent jest szczery jeśli chodzi o utrzymanie władzy, i na tym przede wszystkim mu zależy. Władimir Putin wie o tym, w końcu pracował z nim przez 15 lat.
Prozachodnie skłonności Łukaszenki nie przeszkodziły Mińskowi w pobraniu wartej 760 mln dol. pożyczki z Moskwy w sierpniu. Putin wie, że w razie prawdziwych problemów, Łukaszenka zwróci się o pomoc do Moskwy, a nie do Brukseli.

„To jego dobrze znana gra. Gdy coś idzie nie tak w Rosją, Łukaszenka zwraca się ku Europie. Tymczasem w Europie są nowi przywódcy, co cztery lata, i oni myślą, że uda im się ograć Łukaszenkę, próbują zatem nawiązać relacje, nie zdając sobie sprawy, że Łukaszenko jest niewiarygodny” – mówiła podczas konferencji prasowej w Berlinie Swietłana Aleksijewicz.

Dyktatorzy są jak starożytne gady, nauczyli się sztuki przetrwania w każdym klimacie, wykorzystując inne gatunki. Ci w Europie, którzy wierzą, że Łukaszenko w końcu przejdzie na ich stronę, muszą sobie uświadomić, że jeśli chodzi o umiejętności, sposoby działania, to białoruskiemu prezydentowi bliżej jest do Putina niż do nich. Podejmowanie przez Zachód kroków wobec Białorusi wywołuje jedynie cyniczny uśmiech na ustach Władimira Putina.

>>> Czytaj też: UE zawiesi sankcje wobec Białorusi?