W branży odzieżowo-obuwniczej widać coraz większe ożywienie. Spółki chcą z niego skorzystać i stawiają na rozwój. Znają jednak słabość lokalnego rynku, dlatego inwestują również za granicą
Spółki odzieżowe łakomym okiem spoglądają na rynek akcji. To duża odmiana, bo w ostatniej dekadzie z rzadka pojawiały się na warszawskiej giełdzie. W 2006 r. zadebiutowały Gino Rossi i Monnari. Potem była długa przerwa i w 2012 r. na parkiet wszedł Solar. Ten rok zapowiada się na przełomowy. Na GPW wszedł już Esotiq & Henderson, który specjalizuje się m.in. w bieliźnie męskiej i damskiej. Teraz do debiutów szykują się Wittchen, sprzedawca luksusowych produktów skórzanych, oraz TXM textilmarket, sieć odzieżowych dyskontów z Grupy Redan, do której należą też marki Top Secret, Troll i Drywash.

Korzystają na odbiciu

Jędrzej Wittchen, prezes Wittchen, zapowiada, że celem jego firmy jest utrzymanie dominującej pozycji na polskim rynku. Chcą rozbudowywać sieć salonów, powiększyć sprzedaż w sieci oraz zintegrowa te dwa kanały. – I rozwijać sprzedaż zagraniczną. W przypadku nowych rynków głównie w obszarze e-commerce – dodaje Wittchen.
Cena maksymalna akcji tej firmy ustalona została na 19 zł. Spółka w trwającej ofercie ma 4,4 mln papierów, z czego 2,75 mln to akcje nowej emisji, a 1,65 mln sprzedają dotychczasowi akcjonariusze. W 2014 r. przychody ze sprzedaży grupy Wittchen sięgnęły 130,5 mln zł, co oznacza wzrost o 50 proc., zaś zysk netto wyniósł 27,7 mln zł, czyli o 92 proc. więcej niż w 2013 r. Dziś firma ma 54 własne salony pod marką Wittchen oraz 11 sklepów V VIP Collection. Prowadzi też sprzedaż do firm.
Reklama
Z kolei TXM textilmarket, właściciel 330 sklepów dyskontowych w Polsce, na Słowacji i w Czechach, czeka na zatwierdzenie prospektu emisyjnego przez KNF. – Naszym celem jest zdobycie pozycji lidera w sektorze odzieżowych sklepów dyskontowych w Europie Środkowo-Wschodniej – deklaruje Lech Przemieniecki, prezes TXM, spółki wchodzącej w skład grupy kapitałowej Redan. Firma uruchomi wkrótce pierwszy market w Rumunii.
Dlaczego firmy branży odzieżowej nagle tak się zaktywizowały i szukają kapitału na giełdzie? – Sytuacja na rynku się zmienia i mogą na niej skorzystać. Notowane już firmy, które jeszcze kilka lat temu borykały się z ogromnymi stratami, jak na przykład Monnari czy Bytom, znacznie poprawiły wyniki i mają wystarczająco gotówki z własnej działalności, aby finansować dalszy rozwój. Także pozostałe spółki z branży, w tym zagraniczne, wciąż się rozwijają. Inne widzą, że konkurencja się umacnia i że bez dostępu do kapitału mogą zostać w tyle. Dlatego i one wychodzą na parkiet po dodatkowe fundusze – wskazuje Marcin Stebakow, dyrektor departamentu analiz DM Banku BPS.
Dodaje, że sprzyja temu sytuacja w gospodarce. Mamy deflację, a jednocześnie rosną płace, co oznacza, że Polacy mogą być skłonni do wydawania większych kwot m.in. na odzież.
Tezę o odbiciu na rynku odzieżowo-obuwniczym potwierdza Jarosław Frontczak, analityk handlu detalicznego w firmie doradczej PMR. Zauważa, że w tym roku ten segment osiągnie w kraju wartość 32,5 mld zł. O 2 mld zł więcej niż w 2014 r. – W latach 2011–2012 widoczna była stabilizacja branży. Jej wartość wynosiła wtedy 28 mld zł. Rok 2013 przyniósł oczekiwane odbicie, które trwa do dziś. I z roku na rok przyspiesza. Zaskoczeniem był 2014 r. Oczekiwaliśmy 4-proc. wzrostu, wyniósł on 5,5 proc. – komentuje Frontczak.
Wzrosty są zasługą zmiany polityki sprzedaży. Firmy kuszą krótkimi seriami i częstymi promocjami – nie jak kiedyś dwa razy do roku, na zakończenie sezonu latniego i zimowego.
– Sieci stawiają na rotację towaru. W Zarze i czy innych markach należących do grupy Inditex obowiązuje zasada „wejdź i bierz”, jeśli ci się podoba, bo jutro może już tego nie być – opowiada Frontczak.

Ekspansja dyskontów

Pobudzenie rynku to też zasługa sieci dyskontowych. Nie tylko Pepco, KiK czy Textilmarketu, ale też Lidla czy Biedronki, które oferują coraz większy wybór taniej odzieży i butów. Zaopatrują się tam osoby z mniej zasobnym portfelem. O tym, że ich koncepcja sprzedaży przyjęła się, świadczą wyniki finansowe dyskontów. Textilmarket w I połowie tego roku miał obroty na poziomie 140,7 mln zł, o 16 proc. więcej niż rok temu. Podobną dynamiką mógł się pochwalić w całym 2014 r.
Sklepy te coraz dynamiczniej wchodzą do dużych miast, opanowanych przez marki ze średniej i wyższej półki cenowej. Sieć KiK w czerwcu uruchomiła pierwszy salon w Warszawie (i 79. w kraju). Mariusz Kulik, dyrektor generalny KiK w Polsce, podkreślał, że ich sztandarowym założeniem jest to, iż atrakcyjna moda nie musi być droga.
Tempa inwestycji nie zwalnia Pepco. Ma już 700 sklepów, kolejnych kilkanaście planuje otworzyć do końca roku, z czego większość w Polsce.
Dynamiczny rozwój rynku we wszystkich segmentach sprawia, że dochodzi do okresowych wojen cenowych. Odbija się to na wynikach sieci. Przykładem może być LPP. Przychody tej spółki za I półrocze wyniosły 2,3 mld zł, a wypracowany zysk to 99,3 mln zł. Rok wcześniej przychody wynosiły 2,1 mld zł, a zysk 154,1 mln zł. Powodów do zadowolenia nie ma też Solar. W I półroczu osiągnął przychody na poziomie 53,5 mln zł i stratę rzędu 3,9 mln zł. Rok wcześniej przychody wynosiły 55,6 mln zł i było niemal 1,4 mln zł zysku.
Marże ucierpiały też z powodu zmian kursów walut. Z takim problemem borykały się LPP i inne spółki zlecające dużą część swojej produkcji w Azji. W 2014 r. LPP wypracowała marżę na poziomie 59 proc. W tym – ok. 53 proc.
– To efekt wzrostu kursu dolara, w którym kupujemy 90 proc. kolekcji – tłumaczy Przemysław Lutkiewicz, wiceprezes i dyrektor finansowy LPP. Spadający popyt sprawił, że podjęto decyzję o wyższych niż zazwyczaj obniżkach cen. Sylwia Jaśkiewicz, analityk DM BOŚ, dodaje, że firma ma też kłopot z trafieniem w gusta klientów. – A zbyt duże nasycenie sklepami LPP powoduje kanibalizację przy jednoczesnym niepokojącym spadku odwiedzin galerii handlowych – wskazuje specjalistka.
Ze spadkami marż borykają się także inne duże spółki. CCC przyznaje, że w I półroczu jej marża wyniosła 52 proc. wobec 55 proc. w 2014 r. Mimo to wyniki finansowe spółki poprawiły się: przychody urosły z 855 mln zł do 1,04 mld zł, a zysk z 70 mln zł do 111,5 mln zł. O niższej marży informuje też Coccodrillo, producent odzieży dziecięcej. W I półroczu wyniosła ona w tej spółce 51,3 proc., co oznacza spadek o 3,3 pkt proc. wobec 2014 r.
Taka sytuacja pokrzyżowała w tym roku plany debiutu giełdowego firmy Etos, właściciela marki Diverse. Początkowo miała zadebiutować na warszawskim parkiecie w II kwartale. Przesunęła go jednak na później, tłumacząc zwiększoną niepewnością co do rozwoju sytuacji na rynku odzieżowym w segmencie casual. W praktyce chodzi o konkurencję ze strony LPP prowadzącego w tym roku agresywną politykę cenową. To ma bezpośredni wpływ na Etosa, który także musiał obniżać ceny. – Zarząd i główny akcjonariusz spółki Etos obserwują sytuację na giełdzie, ale decyzja o wznowieniu oferty nie została jeszcze podjęta – informuje Michał Wierzchowski reprezentujący spółkę.

Trudna zagranica

Aby uniezależnić się od coraz ciaśniejszego polskiego rynku, odzieżówka od kilku lat szuka swojej szansy za granicą. Jeszcze jakiś czas temu duże nadzieje branża wiązała z Rosją i Ukrainą. Wybuch konfliktu między tymi państwami pokrzyżował ekspansyjne plany. Z powodu Ukrainy przewrócił się np. Atlantic, producent bielizny. Latem sąd zdecydował o likwidacji spółki. Lepiej radzi sobie na Wschodzie LPP, które na koniec czerwca na Ukrainie miało 64 sklepy, a w Rosji 270. Ale firmę wciąż czeka wiele wyzwań.
– Co prawda LPP w I półroczu zanotował w Rosji i na Ukrainie 51 mln zł zysku operacyjnego, czemu sprzyjało m.in. podwyższenie cen oraz obniżenie kosztów najmu. Jednak dziś widoczny jest spadek popytu na tym rynku, co w połączeniu z dość słabą kolekcją i działaniami konkurencji odbiło się na marży spółki. Powstaje więc pytanie, jak poradzą sobie w tej sytuacji obecne tam inne polskie spółki – ocenia Stebakow z DM BPS.
Polskie sieci mają świadomość zagrożeń, dlatego szukają możliwości przeniesienia się na bezpieczniejsze politycznie i zamożniejsze rynki Europy Zachodniej i Centralnej. Obuwniczy CCC w latach 2015–2017 planuje otwarcie 500 nowych sklepów w krajach Europy Środkowej oraz Niemczech i Austrii. W RFN w połowie roku spółka miała 35 sklepów, a w Austrii 24. Poza Polską rozwija się też Coccodrillo. W tym roku uruchomiła 6 salonów i 11 tzw. kornerów (stoisk w ramach większych salonów) w Chinach, Brazylii, Turkmenistanie, Egipcie, na Sri Lance. W UE, nie licząc Polski, powstało pod jej marką pięć sklepów. Zostały otwarte w Rumunii, Czechach, Bułgarii i na Litwie. Z kolei salony Gino Rossi, w sumie 11, można znaleźć w krajach bałtyckich, Czechach i na Słowacji. Są to sklepy franczyzowe. LPP z 78 sklepami jest obecne w Czechach, a z siedmioma w Niemczech.
Wybór kierunku ekspansji to strategiczna i niełatwa decyzja. Marcin Stebakow mówi, że np. doświadczenia Wojasa pokazują, że trzeba podchodzić bardzo indywidualnie, bo to, co sprzedaje się w Czechach, zupełnie nie ma wzięcia na Słowacji. – Trudnym i bardzo konkurencyjnym rynkiem są też Niemcy. Kilka lat temu wycofało się stamtąd Gino Rossi. Do działalności w tym kraju wciąż dokładają LPP i CCC i przy obecnym zasięgu na tamtym rynku nie mają szans na zarabianie. Co prawda mogą tam uzyskiwać wyższe ceny niż w Polsce, ale wyższe są też koszty. Dopiero przy 50 i więcej sklepach mogą myśleć o wyniku zbliżonym do zera. Światowy gigant Zara do rynku niemieckiego dokładał niemal przez dekadę – tłumaczy Stebakow.
Sieci odzieżowe wiedzą, że szturmując zagraniczne rynki, nie mogą odpuszczać Polski. Jeśli to zrobią, oddadzą pole coraz bardziej rozpychającym się zagranicznym sieciom, jak C&A, H&M czy Zara. Dlatego wiele firm nadal zamierza koncentrować się na kraju. Do takich należy Pawo. – Na razie interesuje nas tylko polski rynek. Chcemy otwierać rocznie po 5–10 salonów. Większość będą stanowić punkty franczyzowe. Do końca października sieć będzie liczyć już 30 placówek – wyjaśnia Marcin Kaleta, menedżer działu PR w firmie Profit System, odpowiadający za markę Pawo.