Nie tylko dlatego, że pomogą premierowi Davidowi Cameronowi na utrzymanie Wielkiej Brytanii w „klubie”. Będą również dobre dla reszty Unii Europejskiej.

Wtorkowe przemówienie brytyjskiego ministra finansów George’a Osborne’a uderzyło w obecną unijną równowagę. W atmosferze przyjaźni i solidarności, wolnej od narzekania, twierdził on, że Europa powinna oprzeć swój dwuwarstwowy charakter na bardziej stabilnych prawnych podstawach. Ma rację.

Przy obecnym stanie rzeczy istnieje konflikt interesów. Członkowie strefy euro mogą potrzebować silniejszej politycznej integracji, by zamienić w sukces wspólną walutę. Jednak, jak zauważył Osborne: „Brytyjczycy nie chcą być członkami bardziej zintegrowanej Unii”. Ta różnica nie powinna rozbić Wspólnoty, ale będzie musiała ona w sposób celowy przystosowywać się do zmiany własnej struktury zdecydowanie bardziej niż do tej pory.

>>> Czytaj też: Rekordy banków światowych. Czy niskie stopy procentowe są niebezpieczne?

Reklama

W tej chwili „dwurodzinny” status Wielkiej Brytanii oraz innych 8 członków Wspólnoty nie będących członkami strefy euro jest konstytucyjną anomalią. UE działa na podstawie założeń, zawartych w jej traktatach, że wszyscy jej członkowie dążą do coraz większej integracji oraz przyjęcia euro jako wspólnej waluty. Ta idea nie promuje dobrobytu i stabilności w całej Europie.

Kraje które dążą do ściślejszej politycznej integracji nie powinny być przez to sparaliżowane, tak samo jak Wielka Brytania nie powinna odczuwać negatywnych skutków własnego podejścia. Przeciwnie, wysiłki zmierzające do usprawnienia strefy euro, na przykład poprzez silniejszą koordynację lub politykę fiskalną – nie powinny być narzucane państwom, znajdującym się poza jej obszarem. Wszystkie kraje UE niezależnie od tego czy posiadają wspólną walutę czy nie, posiadają takie same interesy w zakresie rozszerzania jednolitego rynku towarów, usług, kapitału i pracy. Tam gdzie interesy wszystkich są zagrożone, powinni mieć oni coś do powiedzenia.

Różnorodne cele można pogodzić, jednak nie poprzez próbę wypracowania jednego, odpowiadającego każdemu podejścia. Z praktycznego punktu widzenia UE jest już Europą „dwóch prędkości” – jednak jej podstawa prawna (oraz wizjonerska retoryka) kłóci się z tą rzeczywistością. Odsuwanie na bok i traktowanie jako nieistotnego napięcia istniejącego wewnątrz Unii jest złym rozwiązaniem. Rezultatem tej polityki jest niestabilność konstytucyjna, która prowadzi do pogłębienia obaw i resentymentów, które napędzają antyunijne nastroje w wielu krajach Wspólnoty.

>>> Czytaj też: Ładunek wybuchowy w pobliżu Nord Streamu. Dostawy zostały wstrzymane

Dla pełnej jasności: wzywając do nowego i prawnie wiążącego porozumienia, które uwzględni różne rodzaje członkostwa w UE, Wielka Brytania ma wielkie oczekiwania. Sprawę utrudniają zawiłości prawne. Poza tym pomysł ten będzie odbierany w wielu europejskich stolicach jako antywspólnotowy. Chodzi przy tym o Wielką Brytanię, zawsze niechętną UE, co sprawia, że perspektywa zmiany staje się trudniejsza do przyjęcia.

Jednak jeśli nie Brytyjczycy to kto? Unijna wizja bliskiej integracji wszystkich członków straciła swoją użyteczność. Im szybciej Wspólnota pogodzi się z tym, tym lepiej.