Wszyscy mamy prawo do kultury. Ale co z tego, jeśli rządzą nią pieniądze. A nimi politycy i urzędnicy. Niektórzy z nich to ludzie bez pojęcia.
„Z uwagi na status prawny samorządu, wobec instytucji kultury wyraźnie określony przez ustawodawcę, nie widzimy możliwości podjęcia skutecznych i zgodnych z prawem działań w trybie sugerowanym przez Pana Dyrektora” – odpisał departament spraw społecznych Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego na list z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Resort, choć zastrzegł, że „nie zamierza ingerować w wolność wypowiedzi artystycznej (...) ani dążyć do wprowadzania cenzury” chciał, by samorząd odwołał premierę budzącej kontrowersje sztuki „Śmierć i dziewczyna” w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Spektakl odbył się, ale awantura pokazuje problem, jakim są próby wpływania na instytucje kultury przez polityków.
– Jedno to prawo, a drugie – praktyka – uważa Beata Chmiel z Obywateli Kultury. – Ustawowo wolność twórcza i niezależność instytucji kultury są w prawie zabezpieczone. Od gwarancji wolności słowa i ekspresji artystycznej oraz prawa dostępu do kultury w konstytucji poprzez szczegółowe akty jak ustawa o organizacji i prowadzeniu działalności kulturalnej. Była ona niedawno znowelizowana, aby wzmocnić niezależność kultury i aby dyrektorzy jednostek mieli zagwarantowane prawo decydowania o programie. Parlament uznał, że trzeba uniezależnić instytucje kultury od arbitralnych i doraźnych decyzji urzędników i polityków, aby nie nadużywali pozycji organu prowadzącego instytucje. Ale inna jest niestety praktyka – wzdycha Chmiel i dodaje, że najłatwiejszym instrumentem wpływania na kulturę jest jej finansowanie.
Większość jednostek kultury nie jest w stanie utrzymać się bez pieniędzy publicznych, zwłaszcza samorządowych. I to właśnie w samorządach dochodzi do tarć artystyczno-urzędniczych. Przykładem są problemy z powoływaniem i odwoływaniem dyrektorów instytucji kultury. Samorządy odpowiadające za organizowanie konkursów powinny kierować się ustawą nakazującą zatrudnić osobę, która konkurs wygra. Ale nie zawsze pasuje ona lokalnym politykom. Chmiel przypomina sprawę w Toruniu, gdzie zarząd województwa unieważnił konkurs na dyrektora Teatru im. Horzycy, choć komisja konkursowa prawie jednomyślnie zarekomendowała Romualda Wicza-Pokojskiego. Nie lepiej było z mianowaniem na dyrektora Filharmonii Pomorskiej im. Ignacego Paderewskiego w Bydgoszczy kandydata przedstawionego przez marszałka województwa kujawsko-pomorskiego. Kontrowersje wywołał też konkurs na dyrektora Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” w Toruniu. Komisja, zamiast wyłonić jednego wygranego, wskazała trzy nazwiska, tak by ostatecznego wyboru mógł dokonać prezydent miasta.
Reklama
Uzależnione od samorządów są też jednostki prywatne. Bez pieniędzy od nich mają problemy z utrzymaniem się. Wie o tym Konrad Dulkowski, współtwórca teatru Trzyrzecze, który działał w Białymstoku. – Po tym jak wystawiliśmy jednoaktówki napisane przez młodzież m.in. o ateistach, urząd miasta zmienił zdanie co do dotacji, którą obiecał – zabrakło funduszy. Wkrótce jednak znalazły się, ale nie dla nas, tylko na orszak Trzech Króli – opowiada. – Choć zasady przyznawania dotacji na kulturę opisuje ustawa, to można tak skonstruować warunki, by jednostka kultury dotacji nie dostała, choćby poprzez maksymalne sformalizowanie, czyli np. branie pod uwagę kolejności wypełnianych tabel – dodaje Dulkowski.
Efekt? Teatr Trzyrzecze przeniósł się do Warszawy. Widzowie z Białegostoku stracili jedną ze scen.