Wśród reakcji na wydarzenia w Paryżu najczęściej – obok ubolewania – słyszymy straszenie. Że kolejny zamach jest możliwy wszędzie w Europie w każdej chwili; że trzeba zahamować falę uchodźców; że Europa, jaką znaliśmy, już się skończyła.
Straszą politycy, straszą komentatorzy, boją się ludzie, których reakcja będzie miała oczywiście charakter ksenofobiczny, a ponadto będą wyrażali zgodę na ograniczenie swobód liberalnych. Partie radykalnie prawicowe umocnią się, wzrośnie – już wzrasta – odwaga w rysowaniu czarnych perspektyw, a zupełnie brak tego, co niezbędne w każdej okoliczności, czyli spokoju.
Tymczasem kilka rzeczy było wiadomo od dawna. Terroryści nie uderzali nie dlatego, że europejskie służby bezpieczeństwa tak wspaniale im to uniemożliwiały, tylko dlatego że byli rozbici po śmierci Osamy bin Ladena. Teraz Państwo Islamskie daje im zaplecze. I raczej należy się dziwić, że ataki terrorystyczne zdarzają się tak rzadko, skoro jest to w gruncie rzeczy dość proste do przeprowadzenia. Ponadto fala uchodźców nie zwiększa zagrożenia, gdyż w Europie mieszkają już miliony muzułmanów, a w działaniach Państwa Islamskiego uczestniczą nie tylko ludzie „stamtąd”, ale przede wszystkim „stąd”. Oczywiście dla nienawistników i autokratów jest to fantastyczna okazja. Można jasno dowodzić, że wzmocnienie inwigilacji całych społeczeństw zasadniczo zwiększy bezpieczeństwo. Pamiętajmy, że to kłamstwo. Nikt nas nie zabezpieczy przed atakiem terrorystów.
Nie dajmy się zatem zastraszyć. A politycy niech wreszcie pomyślą nieco szerzej i spojrzą z dłuższej perspektywy. Podważenie liberalnych swobód europejskich byłoby realizacją celu terrorystów oraz innych wrogów demokracji, jak na przykład Władimir Putin. Zamach w Paryżu to tragedia, ale nie traćmy proporcji. A przede wszystkim nie ufajmy tym, którzy straszą. Zawsze, w nieco trudniejszych okolicznościach, znajdą się tacy, którzy dowodzą, że nieuchronnie będzie jeszcze gorzej. Potem triumfują, kiedy mają rację, a kiedy okaże się, że jej nie mieli, to i tak dowodzą, że trzeba było ostrzegać. Ponadto zawsze będą politycy, którzy na straszeniu będą chcieli ubić interes. No i oczywiście dziennikarze, którzy mają kilka dni pełne straszenia do znudzenia.
Reklama
Politycy, bez względu na poglądy ideowe, ubóstwiają straszyć. Budują kolczaste zasieki – przede wszystkim na pokaz, mówią o zamknięciu granic, zbierają się i radzą, nie bardzo wiadomo nad czym. Bo przecież są tak samo bezradni, jak byli. Lub stały się straszne rzeczy, ale żadne polityczne ograniczenia nie zabezpieczą nas przed terrorystami, których jest bardzo wielu. Owszem, służby specjalne są przydatne, ale ich skuteczność jest także wielce ograniczona. Stokroć więc rację mają ci, którzy dowodzą, że już samo zastraszenie Europy będzie formą realizacji celu terrorystów.
Na tym tle bardzo nieliczni rozumni przywódcy – jak Angela Merkel czy David Cameron – zachowują spokój. Rozumieją i powtarzają, że albo chcemy mieć dalej Europę podobną do tej, jaka była dotychczas, albo konsekwencje straszenia doprowadzą do jej stopniowego rozpadu. Oczywiście, Europa nie bardzo potrafi dać sobie radę z problemem uchodźców, ale kto by potrafił? Trzeba spokojnie ten problem rozwiązać. Przecież powojenna Europa nie z takimi problemami dała sobie radę.
Rzecz w tym, że problem uchodźców i zamachy terrorystyczne zbiegły się z politycznym i gospodarczym kryzysem Europy. Ktokolwiek myśli, że najlepszym wyjściem z tej trudnej sytuacji będzie izolacja poszczególnych państw, ten się kompletnie myli. A ponadto my, obywatele, nie chcemy być straszeni. Chcemy dalej jeździć za granicę, chcemy swobodnie handlować i wybierać sobie miejsce zamieszkania. Pamiętajmy więc, że każdy, kto nas straszy, robi to w swoim interesie. Próbuje zyskać popularność. A odwaga polega dzisiaj nie na straszeniu, lecz na spokojnym szukaniu roztropnych rozwiązań.



ikona lupy />
Marcin Król / Forsal.pl