Nowi gracze na rynku usług finansowych zaatakowali już wszystkie filary bankowego biznesu i to równocześnie, ze wszystkich stron. Banki mają jednak kilka atutów, które dają im szanse bronić swoich pozycji. Najważniejsze z nich to kapitał i klienci. Coraz wyższe wymogi kapitałowe obniżają rentowność, a jednocześnie mogą uratować jej przed wyginięciem.

Na to, żeby wykroić sobie kawałek tortu z biznesu bankowego czyhają nie tylko globalni giganci, jak Google czy Amazon. Niewykluczone, że większe zagrożenie płynie dla banków ze strony niewielkich, a wysoce innowacyjnych firm branży FinTech, których liczba na świecie szacowana jest na około 12 tysięcy.

– To jest po prostu eksplozja – mówił Rajdeep Dash, ekspert globalny McKinsey & Co, podczas październikowego X Kongresu Ryzyka Bankowego zorganizowanego przez Biuro Informacji Kredytowej.

Płatność, czyli wiedza

Płatności były pierwszym obszarem, o który toczą walkę nowi gracze. Tym łatwiej im to idzie, że dla banku płatności to mało dochodowy interes. Od realizacji płatności detalicznych (a w wielu przypadkach coraz częściej od korporacyjnych) nie pobierają prowizji, a ponoszą ich koszty. Ponieważ banki mało dbały o nierentowne płatności, dopuściły się zapóźnień technologicznych, nowym graczom najłatwiej było znaleźć lukę w tym obszarze. Dopiero ostatnie lata przyniosły próbę odbicia przez banki pozycji dzięki wejściu w systemy płatności mobilnych.

Reklama

Wejście na rynek płatności nowym graczom w Unii i w Polsce ułatwi dyrektywa PSD 2, która stanowi, że banki zobowiązane są dopuścić do realizacji płatności w imieniu klienta i z rachunku klienta stronę trzecią (TPP) na jednakowych dla wszystkich prawach. Banki jednak nie powinny wypuścić ze swych rąk płatności, choć ich dochodowość stoi pod znakiem zapytania.

Sama realizacja płatności po obniżce opłat interchange w Unii stała się jeszcze mniej dochodowa. Co takiego interesującego w nich jest, że walczą o nie setki firm, choć w zasadzie do tego dokładają? To uzyskiwana dzięki płatnościom wiedza o kliencie i o jego zachowaniach finansowych.

– Źródłem informacji (o kliencie) są płatności – za co, kiedy. To jest dostępne w banku od ręki – mówił podczas Kongresu Sławomir Sikora, prezes banku Citi Handlowy.

>>> Czytaj też: Bankructwo SK Banku uderzy w inne banki. Kto straci najwięcej?

Inna kwestia, czy tę wiedzę, nazywaną Big Data, banki prowadzące rachunki klientów potrafią wykorzystać biznesowo. A przejęcie od banków płatności to równocześnie przejmowanie wiedzy o ich klientach. A przede wszystkim o ich ryzyku. W konsekwencji – może prowadzić do przejęcia klientów, przynajmniej tych najbardziej atrakcyjnych.

W jaki sposób trzecia strona może budować swoją wiedzę o klientach banków i ich ryzyku? Rajdeep Dash przedstawia modele analizy ryzyka klientów nie oparte na ich historii kredytowej czy dochodach, ale na podstawie zachowań płatniczych – czyli tego, co i gdzie kupują i ile płacą. Twierdzi, że takie dane, poddane obróbce i analizie uczących się algorytmów (Machine Learning Algorithm), mogą dać możliwość wyławiania klientów. Również przez nowych graczy.

– Tradycyjne dane mogą pozostawić klienta poza polem zdolności kredytowej. Mając analizę Big Data, na podstawie jego zachowań finansowych potrafimy go wyłowić, na przykład po to, żeby udzielić mu kredytu hipotecznego – mówił Rajdeep Dash.

Na razie bankowcy są sceptyczni co do możliwości zastąpienia tradycyjnych modeli scoringowych nowymi.

– Modele nie związane z historią kredytową prowadzą do znacznie wyższych kosztów ryzyka. Nie jesteśmy dziś w stanie zbudować modeli scoringowych innych niż związane z historią kredytową, która dawałaby mniejsze straty niż obecnie – mówił Sławomir Sikora.

Nie tylko bank udziela kredytu

Niewykluczone, że nowi gracze będą skłonni podejmować większe ryzyko i ponosić jego wyższe koszty. Podobnie, jak robią to teraz firmy pożyczkowe, które polskie banki traktują już jako poważne zagrożenie dla swojej pozycji w kolejnym obszarze biznesu – kredytowym. Źródła rynkowe twierdzą, że udział złych kredytów w portfelach firm pożyczkowych to około 30 proc., gdy w sektorze bankowym – według danych Komisji Nadzoru Finansowego – w segmencie kredytów konsumpcyjnych na koniec I półrocza 2015 r. było to 12,1 proc.

Udział firm pożyczkowych w rynku kredytów konsumpcyjnych wzrósł w ciągu trzech lat z 3 do 6 proc. i wynosi 6,8 mld zł. Pomimo dostępu do baz BIK dotyczących historii kredytowej, wciąż wyzwaniem jest dla nich ocena ryzyka klienta zgłaszającego zapytanie o kredyt przez internet.

– Brakuje instrumentów, żeby łatwo identyfikować klienta – mówił Lukas Notopoulos, prezes Vivus Finance.

Póki Prawo bankowe stanowi, że zbierać depozyty mogą jedynie instytucje mające licencję bankową, zagrożenie dla banków ze strony firm pożyczkowych jest umiarkowane. Prawdziwe zagrożenie powstaje gdzie indziej. Mariusz Cholewa, prezes Biura Informacji Kredytowej przedstawia taką wizję: ludzie posiadający nadwyżki pieniądza i poszukujący stóp zwrotu oraz potrzebujący pieniądza spotykają się na platformie, która umożliwia im dokonanie transakcji.

Brakuje tu jednego ogniwa, dzięki któremu banki istnieją i pełnią wciąż swą podstawową funkcję w pośrednictwie kredytowym. To zarządzanie ryzykiem kredytowym. Mariusz Cholewa mówi jednak, że można sobie wyobrazić sytuację, w której tę funkcję będzie spełniać swego rodzaju agencja ratingowa. To ona może pożyczkodawcy przekazać ocenę ryzyka kredytowego pożyczkobiorcy. Ten o ratingu AAA będzie pożyczał taniej, ten o ratingu C na pewno również znajdzie pożyczkodawców mających apetyt zarobić na tego typu ryzyku.

To platformy peer-to-peer (P2P), a nie firmy pożyczkowe, mogą zadać prawdziwy cios działalności kredytowej banków.

>>> Czytaj też: Belka: Podatek bankowy od aktywów nie zatrzęsie podstawami sektora w Polsce

– Pytanie brzmi nie czy, tylko kiedy – mówi Maciej Łuczak, wiceprezes firmy Billon, zajmującej się tworzeniem oprogramowania dla obiegu pieniądza elektronicznego.

O ile platformy pożyczkowe P2P w Polsce są jeszcze kwestią przyszłości, w Wielkiej Brytanii już działają i odnoszą sukcesy. Firma RateSetter, jest typową platformą P2P działająca od 2010 roku, a klientom mającym pieniądze oferuje 5,9 proc. rocznej stopy zwrotu, pożyczkobiorcom zaś – oprocentowanie 7,8 proc. w skali roku. Ta stopa procentowa jest identyczna, jak – według danych Banku Anglii – średnia stopa pożyczki niezabezpieczenonej na okres od 1 do 5 lat na 5 tys. funtów udzielonej w lipcu tego roku w brytyjskim sektorze bankowym. RateSetter podaje, że przepłynęło już w ten sposób blisko 900 mln funtów.

Platformy P2P to sposób na detaliczne pośrednictwo finansowe. Dambisa Moyo, członkini rady dyrektorów brytyjskiego banku Barclays i autorka licznych książek, powołując się na dane firmy badawczej Massolution, podaje, że rynek crowdfundingu rośnie wykładniczo, z 880 mln dolarów w 2010 roku do 16,2 mld dol. w 2014 r., a w tym roku oczekuje się ponad 34 mld dolarów. W 2016 roku prawdopodobnie wolumen pożyczek społecznościowych przekroczy finansowanie przez fundusze venture capital.

Crowdfunding jako źródło finansowania nowych, a często ryzykownych projektów inwestycyjnych, to kolejny kawałek tortu zabrany bankom. Dzięki crowdfundingowi w połowie 2015 roku uruchomiła swoją działalność Kocia Kawiarnia w Krakowie. Bankowcy nie do końca wierzą, że ten typ pośrednictwa finansowego przyjmie się w Polsce.

– Niski poziom społecznego zaufania nie wróży dobrze platformom społecznościowym – mówi Arkadiusz Przybył, prezes Santander Consumer Bank.
Jak poradzą sobie banki bez ROR-ów

Pieniądz elektroniczny zamiast gotówki oznacza dla banków radykalną obniżkę kosztów operacyjnych. Jest on odwzorowaniem gotówki, w skali niemal 1:1, tylko że zamiast papieru lub metalu, nosimy w kieszeni nośnik pamięci z zapisanymi na nim plikami. Koszty związane z obsługą pieniądza elektronicznego to software oraz wydatki związane z bezpieczeństwem.

To nieporównywalnie mniej niż koszty obsługi gotówki, które według badań Europejskiego Banku Centralnego wynoszą ok. 0,5 proc. PKB rocznie. I taniej niż w przypadku innych elektronicznych instrumentów płatniczych, takich jak karty, przelewy czy płatności mobilne. Dlatego na eliminacji z obiegu gotówki, która w produkcji jest bardzo kosztowna, zależy także bankom centralnym.

Jeśli w przyszłości, możliwe że już nieodległej, pieniądz elektroniczny zastąpi gotówkę w obiegu, bankom nie wyrządzi żadnej krzywdy. Możliwe są jednak inne rozwiązania. Zamiast trzymać majątek na rachunkach bankowych, ludzie będą go nosić przy sobie, tak jak teraz noszą gotówkę. Oczywiście niecałą, bo zasadnicza część będzie zapisana w sejfach w chmurze, skąd zawsze będzie jej można wziąć tyle, ile potrzeba, nie szukając bankomatu.

Wprawdzie wystawcami pieniądza elektronicznego są banki, ale na tym ich rola właściwie może się skończyć. Gdyby na przykład wystawcami pieniądza elektronicznego stały się banki centralne, banki dla jego obiegu mogłyby przestać być potrzebne. Ludzie mogliby trzymać pieniądze w swoich prywatnych chmurach i nosić przy sobie swoje ROR-y.

Tak mogłoby być w świecie, w którym nie ma już innego pieniądza, jak tylko elektroniczny, ale do tego jeszcze daleka droga. Inny problem, jaki elektroniczny pieniądz może stwarzać bankom, jest taki, że jeśli regulacje nakażą im „odkładać” każde fizyczne 100 zł, w zamian za które będą wydawać 100 zł elektroniczne, stopniowo masa depozytowa będzie się zmniejszać, a tym samym także zdolność banków do kreacji kredytu.

Jahwe jest softwarem

W niedługiej przyszłości może się okazać, że nie tylko banki przestaną być potrzebne, ale także inne tradycyjne instytucje pośrednictwa finansowego. Dziś, gdy chcę kupić akcje spółki X, muszę założyć rachunek w domu maklerskim, potem przelać na niego środki. Składam zlecenie, makler przekazuje je swojemu koledze pracującemu na giełdzie. Dochodzi do transakcji, która potem jest rejestrowana w depozycie papierów wartościowych. Moje środki przelewane są na rachunek byłego właściciela akcji, a ja staję się jej posiadaczem. To i tak w dalekim uproszczeniu.

Wszyscy ci pośrednicy mogą okazać się niepotrzebni, kiedy powstanie Wielka Księga Aktywów. Wówczas będę mógł kupić akcję spółki X bezpośrednio od sprzedającego. To wcale nie scenariusz kolejnej części „Matrixu”. Blockchain, czyli algorytm, który umożliwił emisję bitcoina, zachęcił Davida Ruttera, byłego prezesa firmy ICAP Electronic Broking, potentata w usługach technologicznych dla tradingu, do założenia spółki R3, która nad takim projektem pracuje. Żaden pośrednik – w tym również bank centralny – do przeprowadzenia i rozliczenia transakcji nie byłby potrzebny.

Mógłbym do Księgi zajrzeć tak, jak do sklerokartki na zakupy. Oczywiście nie byłaby to papierowa fiszka, ale taka w rodzaju OneNote. Tam byłyby do wyboru wszystkie możliwe aktywa, ich ceny i właściciele. Aktywa, powiedzmy akcję spółki X, mógłbym bezpośrednio kupić od właściciela. Księga odnotowałaby transakcję. Czego do tego brakuje? Software’u. I właśnie taki software zamierza stworzyć R3.

Wszystkie największe instytucje finansowe świata już zrozumiały ten scenariusz i jego konsekwencje. Wielkie banki inwestycyjne, żeby nie zostać wyeliminowane, już do projektu weszły. Na początku były to BBVA, Barclays, Commonwealth Bank of Australia, Credit Suisse, Goldman Sachs, JPMorgan, RBS, State Street i UBS. We wrześniu 2015 r. dołączyły między innymi Bank of America, Citigroup, Deutsche Bank, Morgan Stanley, Mitsubishi UFJ, Commerzbank, HSBC, National Australia Bank, Royal Bank of Canada, Toronto-Dominion Bank. To pierwszy raz, kiedy największe instytucje finansowe pracują wspólnie nad jednym projektem.

Najwięksi światowi gracze wiedzą, że nie mają wyboru – jeśli sami nie przejmą sterów technologicznego biznesu, zostaną za burtą. Jednak – wbrew narzekaniom na regulacje dotyczące wymogów kapitałowych – mają wciąż potężne atuty.

– Co fajnego mają banki? Kapitał. Firmy FinTech są małe. Banki, mając kapitał, mogą tworzyć laboratoria know-how, same tworzyć FinTech i je wchłaniać – mówił Lukas Notopoulos.

Nie tylko wielcy światowi gracze angażują się w tworzenie firm FinTech. W Polsce takim firmom przygląda się Citi Handlowy, organizując dla nich rodzaj możliwości prezentacji. Ostatnio mBank zorganizował konkurs StarUP Challenge, umożliwiający takim firmom finansowanie i znalezienie inwestorów. Oprócz kapitału, banki mają klientów. To kolejny atut.

– Nowi gracze mają funkcjonalności, ale nie mają zasięgu. Banki mają zasięg, czyli klientów, ale nie mają funkcjonalności. Możliwe jest stworzenie modeli dzielenia dochodów. Można stworzyć nowe produkty, ale to wymaga przywództwa – mówił podczas wrześniowej konferencji SIA, firmy dostarczającej projekty i rozwiązania dla systemów płatności, prezes Innopay, holenderskiej firmy doradczej, Douwe Lycklama.

>>> Czytaj też: Czy banki manipulują danymi? Ich upadek da się przewidzieć

To, czy banki przetrwają wojnę technologiczną, zależy również od regulatorów.

– Może firmy FinTech trzeba będzie obciążyć regulacjami. Jeśli nie, będzie to sprzyjało arbitrażowi regulacyjnemu. Chodzi o myślenie tymi samymi kategoriami o różnych sektorach – mówił na konferencji SIA Mieczysław Groszek, wiceprezes Związku Banków Polskich.

Wejście na rynek nowych graczy oznacza wielką obniżkę kosztów transakcyjnych. Prawdopodobnie w zamian za to wymogi kapitałowe będę musiały objąć także nowe firmy pośrednictwa finansowego.

ikona lupy />
Największe platformy P2P (infografika Dariusz Gąszczyk) / Media
ikona lupy />
Wartość pożyczek konsumpcyjnych (infografika Dariusz Gąszczyk) / Media
ikona lupy />
Jakie środki zaangażowali pożyczkodawcy w pożyczki P2P / Media