Klakierzy, delfini, potakiwacze? Raczej pokorni technokraci. Dwudziestolatki robią karierę w PiS. Ale słowa „kariera” boją się jak diabeł święconej wody. Wolą mówić: zaszczyt, służba i misja
Porównanie z diabłem jest chyba nie na miejscu, bo większość najmłodszych polityków PiS to ludzie głęboko wierzący.
– Są sprawni, inteligentni i jest dla nich oczywiste, że Polska musi być krajem w pełni niepodległym, zdolnym do rywalizacji i współpracy z największymi narodami świata – tak Antoni Macierewicz tłumaczy nam, dlaczego postawił w MON na młodych ludzi. Jego resort stał się niechcący symbolem pokoleniowej zmiany w PiS, kiedy media wyśmiały zatrudnienie na stanowisku doradcy 20-latka. Edmund Janniger był chyba najmłodszym doradcą w historii tego resortu.
Ale osób przed trzydziestką jest w ministerialnych gabinetach, kancelariach i w parlamencie znacznie więcej. Większość niechętnie bryluje w mediach, jest nieufna wobec dziennikarzy, a poza tym zna swoje miejsce w szeregu, od rozbuchanych ambicji bardziej ceni sobie pokorę. Nie jest bowiem tajemnicą, że arogancja i buta w partii nie są premiowane. Wyraźnie pokazała to historia „hofmanowców” i samego Adama Hofmana. Nie pomogło wazeliniarstwo, z którego słynął były rzecznik PiS. Prezes i tak go wyrzucił. Łaskawszy był dla Marcina Mastalerka (rocznik ’84). Po prostu nie dał mu w ostatnich wyborach miejsca na liście. Powód? Młody polityk śmiał mu się sprzeciwić.
Reklama

Wychowankowie Antka

W PiS mówią o nim „Q”, od ksywy szefa wydziału naukowo-rozwojowego brytyjskiego wywiadu w serii książek o Jamesie Bondzie. Nie tylko dlatego, że Edmund Janniger nieco przypomina Bena Whishawa, który wcielił się w tę postać m.in. w ostatniej ekranizacji przygód agenta 007. Ten 20-latek to autentyczny typ naukowca. – Rzadko się uśmiecha, jest raczej małomówny i poważny – słyszymy od pracowników MON. Młody wiek nadrabia miną. Gdy pojawia się w drzwiach, w oczy rzuca się przyduży, szary garnitur, któremu daleko do najnowszych trendów mody męskiej i półdługa fryzura „na Beatlesa”. Wchodzi, wita się półgębkiem i znika za drzwiami.
Chłopak jest studentem amerykańskiego Uniwersytetu Rutgers oraz członkiem prezydium senatu tej uczelni, tam wykładają też jego rodzice, uznani dermatolodzy. Jego ojciec ma na koncie 20 tytułów honoris causa i ponad tysiąc publikacji naukowych. Kilka z nich napisał wspólnie z synem. Co ciekawe, dotyczą one dermatologii, pierwsza napisana razem z młodym Edmundem pochodzi z 2010 r., kiedy to chłopak miał zaledwie 15 lat.
Janniger był najpierw asystentem Macierewicza, a potem został wiceszefem okręgowego sztabu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości w okręgu nr 10 – piotrkowskim, z którego startował właśnie obecny minister. Jak do niego trafił, do końca nie wiadomo, bo po medialnej nagonce Janniger nie chce rozmawiać z dziennikarzami. A trzeba przyznać, że internauci i dziennikarze go nie oszczędzili. Janniger przez kilka dni był bohaterem numer jeden memów i złośliwych tekstów, a nawet satyrycznej audycji Kuby Wojewódzkiego.
MON tłumaczył, że Janniger jest ponoć świetny w kontaktach z zagranicznymi uczelniami, ma znajomości i świetnie włada językiem angielskim. W resorcie ma odpowiadać za kontakty z zagranicznymi mediami. Miał, bo po tygodniu ze stanowiskiem się pożegnał. Rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz enigmatycznie tłumaczy, że 20-latek sam zrezygnował. Ale w tabloidach ukazała się inna wersja, w której ministerstwo nieoficjalnie przyznaje, że zatrudnienie tak młodego doradcy było błędem. Nie wiadomo, która wersja wydarzeń jest prawdziwa.
Mało kto jednak wie, że Janniger nie jest w resorcie jedynym przedstawicielem pokolenia urodzonego w latach 90. – Miałem niespełna 17 lat, gdy przyszedłem do biura Antoniego Macierewicza i zapytałem, czy mogę z nim pracować. Odparł żartem, że najpierw musi zapytać moich rodziców – wspomina Bartłomiej Misiewicz. Zaczynał, tak jak większość społecznych asystentów, od robienia kawy i przeglądu prasy. Dziś jest nie tylko rzecznikiem, ale i szefem gabinetu politycznego ministra. Rocznik ’90.
To przeciwieństwo Jannigera: otwarty, wygadany, spod rękawów świetnie skrojonego garnituru połyskują eleganckie spinki do mankietów – Misiewicz na pierwszy rzut oka jest człowiekiem z zupełnie innej bajki. Z Jannigerem łączy ich ambicja i bezgraniczny podziw dla swojego mentora. – To nie jest człowiek, z którym można się pokłócić – odpowiada Misiewicz, gdy pytamy, czy odważyłby się podważyć zdanie ministra. Ale zaraz dodaje, że czasem udaje mu się w drobnych sprawach przekonać go do swoich racji.
Antoni Macierewicz jest zupełnie innym człowiekiem, niż pokazują go media – przekonuje Misiewicz, dodając, że polityk ujął go poczuciem humoru i wiedzą. Opowiada, z jaką atencją słuchali go studenci UW, gdy ten opowiadał o służbach specjalnych. – Ponad pół tysiąca osób na sali i cicho jak makiem zasiał – mówi. Widać, że polityk jest dla niego absolutnym autorytetem.
Misiewicz podkreśla, że pochodzi z patriotycznej rodziny. – Rodzice nie są związani z polityką w ogóle, pracują w swoich zawodach. Ale temat dobra ojczyzny zawsze był obecny w domu, braliśmy też udział w wielu patriotycznych uroczystościach – mówi. Przez 13 lat był ministrantem, już w gimnazjum zaangażował się w działalność dzielnicy na warszawskich Bielanach. A że interesowało go funkcjonowanie tajnych służb i tematyka obronności kraju, to gdy jego koledzy z gimnazjum grali w „Quake’a” albo poznawali imprezowe życie, on postanowił zgłosić się do biura Macierewicza.
Momentem zwrotnym był 2010 r. Misiewicz miał wtedy 20 lat i zdał sobie sprawę, że chce na poważnie zająć się polityką. Został szefem biura zespołu parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej i wstąpił do Prawa i Sprawiedliwości. Szybko zaczął robić karierę w partii. W 2012 r. z nominacji Jarosława Kaczyńskiego został członkiem Rady Politycznej PiS. Potem powierzono mu też funkcję sekretarza zarządu okręgowego PiS w okręgu piotrkowskim. Na kongresie PiS w Katowicach w 2014 r. został wybrany do władz krajowych partii.
Prawdziwy awans zapewniła mu jednak nominacja jego politycznego przewodnika na urząd ministra. Gdy schodzimy na tematy polityki i obronności kraju, Misiewicz uderza w patetyczne tony, zupełnie tak, jak jego mentor: – Staram się w pełni wykorzystać swoją wiedzę i doświadczenie w pracy na rzecz zwiększenia bezpieczeństwa Polski i Polaków – mówi. Opowiada o nieodpowiednim wyposażeniu polskiej armii, konieczności stworzenia obrony terytorialnej i przetargu na caracale. Temat unieważnienia przetargu na nowe helikoptery dla polskiej armii był jednym z głównych haseł w kampanii parlamentarnej Macierewicza. Misiewicz nie ma wątpliwości, że przetarg na śmigłowce wielozadaniowe dla polskiej armii był przeprowadzony źle. – Ogłoszono przetarg w taki sposób, że uniemożliwiono udział polskim firmom i od początku promowano caracale, których sami Francuzi mają zaledwie kilkanaście sztuk – tłumaczy.
Dziś Misiewicz ma 25 lat i jest przekonany, że wybrał właściwą drogę. Przyznaje, że przez ostatnie lata wiele się nauczył. Na pytanie o swoje kompetencje do sprawowania tak poważnych funkcji odpowiada: – Zaczynałem od prasówki, pełniłem funkcję szefa biur zespołów parlamentarnych, dziś mam zaszczyt być dyrektorem w ministerstwie. Myślę, że awans było oparty na mojej dziewięcioletniej pracy, a tym samym zdobytej wiedzy i nabraniu kompetencji.
A młody wiek? Publicznie się tym za często nie chwali. O tym, że „pan dyrektor” ma zaledwie 25 lat, nie wiedziała nawet jego świeżo zatrudniona asystentka.

Cyfrowy szogun

Najmłodszym ministrem w całym rządzie Beaty Szydło został główny spec PiS od internetu i serwisów społecznościowych. To była nagroda za sukces w zwycięskich kampaniach: prezydenckiej Andrzeja Dudy i parlamentarnej. Zaledwie rok temu Paweł Szefernaker zaproponował Szydło stworzenie wewnętrznej komórki PiS od komunikacji w sieci i zrezygnowania z pomocy zewnętrznych agencji. Przedstawił swoją strategię wykorzystania internetu jako własnej agencji prasowej i trafił w dziesiątkę. Po wyborach nikt nie miał wątpliwości, że to właśnie udana kampania w sieci zapewniła partii wyborcze sukcesy.
Dziś rola Pawła Szefernakera, 28-letniego posła z Koszalina, wykracza daleko poza kreowanie wizerunku partii w internecie. Ma on realny wpływ na strategię komunikacyjną PiS-u. Cieszy się zaufaniem premier i poważaniem prezesa – Jarosław Kaczyński po wygranej Dudy w wyborach prezydenckich gratulował i dziękował całemu sztabowi, ale wymienił tylko dwa nazwiska – Beaty Szydło i właśnie Szefernakera. Wzorowane na amerykańskich kampaniach Baracka Obamy pomysły doceniło szefostwo partii z analogowym prezesem na czele. Media natychmiast porównały go do Jasona Goldmana, 39-latka, który kieruje internetowym ramieniem biura prasowego Białego Domu. A niedawno „Financial Times” umieścił młodego ministra – obok Agnieszki Pomaskiej z PO – na liście 100 najciekawszych innowatorów z Europy Środkowej. – W odróżnieniu od pani Pomaskiej rzadziej używam ciężkiej amunicji w swoich wpisach – mówi nam Szefernaker. I rzeczywiście, po kilku minutach rozmowy trudno uwierzyć, że posłowie opozycji nadali mu przydomek „Saurona, który dowodzi armią trolli”. – A ja się cieszę, bo to znaczy, że nic nie rozumieją. Moja armia jest armią pokoju. Nie ma dowodzenia żadnym hejtem – zapewnia.
Prawdą jest jednak, że hejtem na prawicy nie trzeba specjalnie sterować, każdy, kto zagłębiał się w komentarze na forach pisane przez użytkowników prawej strony, wie, jakim jadem potrafią się wykazać. I to zupełnie dobrowolnie, bez inspiracji. Ale Szefernaker przekonuje, że sukcesy obu kampanii opierały się na pozytywnym przekazie. – Pomysł to podstawa – mówi. W czasie obu kampanii miał ich wiele. To on namówił Andrzeja Dudę, by założył na kask kamerę i nagrał filmik, jak zjeżdża na nartach (filmik był hitem, styl Dudy komentowali nawet instruktorzy w telewizyjnych śniadaniówkach), to dzięki niemu Szydło zaczęła być bardziej aktywna na Twitterze. – Prywatne konto prowadzi sama. Nie musiałem uczyć pani premier, choć czasem prosi mnie o radę – mówi Szefernaker.
Spotykamy się w Sejmie, więc nie mam szansy zweryfikować opowieści o tym, że dostał najlepszy gabinet – z łazienką i kanapami, tuż nad piętrem premierowskim. On sam się tym nie pochwali, na każdym kroku podkreśla, że wyborczy sukces był dziełem drużyny, umniejsza swoją rolę i nie chce odpowiedzieć, gdzie się widzi za kilka lat. – Jest takie powiedzenie: „jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to mu opowiedz o najbliższych planach”. W życiu nie spodziewałem się, że tak wiele ważnych osób mi zaufa. Kiedy dostałem nominację, znajomi żartowali, że pewnie nie spałem ze trzy noce ze stresu i wrażenia. Ale nie mieli racji. Nie miałem problemu ze snem, bo po prostu padałem ze zmęczenia – przyznaje.
Do PiS trafił jeszcze w liceum w Szczecinie, skąd pochodzi. Organizował debatę z politykami i wtedy poznał się z Joachimem Brudzińskim. Potem przyjechał do Warszawy na studia (dostał się na politologię, ale zawsze chciał studiować prawo, a że wygrał w konkursie indeks prywatnej uczelni, to się nie zastanawiał). Tymczasem Brudziński został wtedy sekretarzem generalnym PiS. – Przypomniałem mu się, że przeprowadzam się do Warszawy, i w czasie studiów to przy nim dojrzewałem.
Przez parę lat był jego najbliższym współpracownikiem. Razem jeździli po kraju, dzięki temu Szefernaker poznawał najważniejszych ludzi w partii. Nie miało to wiele wspólnego z marketingiem w sieci. – Ale przyglądałem się działaniom w centrali – mówi. To Brudziński nauczył go pokory, powtarzał, że nic nie jest dane na zawsze. I Szefernaker się tego trzyma, zapewnia, że władza nie uderzy mu do głowy.

>>> Czytaj też: Morawiecki: Potrzebujemy więcej polskiej gospodarki. Jesteśmy za bardzo zadłużeni za granicą

Wpatrzeni jak w obraz

Dlaczego młodzi tak bardzo garną się do PiS? – Partia Jarosława Kaczyńskiego właściwie jako jedyna ma bardzo wyraźne hasła ideologiczne i to się młodym ludziom podoba – dodaje. Nie należy też zapominać o wstrząsie, jakim była katastrofa w Smoleńsku. Większość naszych rozmówców twierdzi, że to był dla nich moment przełomowy.
– Pamiętam jak dziś, szukałam kogoś, kto poszedłby ze mną pożegnać parę prezydencką, zgodziła się moja przyjaciółka i tak stanęłyśmy o godz. 18, aby w tej ogromnej kolejce spędzić całą noc. Do pałacu udało się nam wejść następnego dnia rano – opowiada Joanna Wieczorek, która spod skrzydeł Szefernakera trafiła niedawno do Biura Szefa Gabinetu Prezydenta RP. Rocznik ’89, absolwentka dziennikarstwa UKSW. – Pomyślałam, że ci ludzie poświęcili kawał życia, służąc innym, a mnie się nie chce wstać z kanapy i zacząć działać – wspomina Wieczorek. Pod koniec kwietnia poszła na spotkanie Warszawskiego Forum Młodych PiS. Gdy pochwaliła się potem znajomym, została wyszydzona. – Nie spodziewałam się takiej krytyki ze strony ludzi, ale to był dopiero początek. Byłam tym przerażona – mówi. Jednak nie zrezygnowała z polityki. W sztabie Jarosława Kaczyńskiego znalazła się niejako przypadkiem. – Miałam wyjeżdżać poza Warszawę, ale uciekł mi ostatni pociąg. Następnego dnia otrzymałam telefon, czy mogę przyjść i pomóc, bo potrzeba ludzi, którzy urodzili się w 1989 r. (była rocznica pierwszych wolnych wyborów 4 czerwca – red.). Spotkanie odbywało się w Hotelu Europejskim, gdzie mieścił się sztab wyborczy. Dostałam wtedy historyczny plakat z Garym Cooperem z autografem Jarosława Kaczyńskiego. Do dziś trzymam go na honorowym miejscu – wspomina. Na spotkaniu padła propozycja, by pomagać w kampanii. Wieczorek zaczynała od roznoszenia ulotek i klejenia plakatów. W 2011 r. pracowała w kampanii parlamentarnej dla Jacka Sasina (trzy lata później była też sekretarzem jego sztabu, gdy startował na prezydenta Warszawy) i Adama Kwiatkowskiego, obecnego szefa Gabinetu Prezydenta RP. I to właśnie Kwiatkowski był jej opiekunem w PiS. Wieczorek wymienia go jako jeden z autorytetów. – Skromny, pracowity i ze świetnym poczuciem humoru – mówi. Ale na pierwszym miejscu i tak stawia prezesa. Nad przymiotami Jarosława Kaczyńskiego się rozpływa. – Mąż stanu, doskonały strateg, wódz – mówi.
Bezgraniczny podziw dla szefa partii i politycznych mentorów łączy wszystkich naszych rozmówców. Widać, że zarówno Kaczyński, jak i doświadczeni posłowie jego partii doskonale wiedzą, jak skutecznie wychować sobie bezgranicznie oddanego współpracownika. Premiowane są relacje uczeń – mentor, albo nawet bliższe, polityczni wyjadacze stają się dla młodych ludzi jak ojcowie chrzestni w rodzinie. I to niemal dosłownie. Sam prezes potrafi się pojawić na rodzinnych uroczystościach młodych ludzi w partii, jak ślub czy chrzciny. – To dobra wiadomość dla Polski – gratulował jednemu z posłów narodzin syna. W zamian mogą liczyć na całkowitą lojalność. A jak dobrze pójdzie, to i wdzięczność za otwarcie drogi do kariery. A – jak wiadomo – na stare lata nie ma nic lepszego niż wychowanek, który chce spłacić dług wdzięczności swojemu promotorowi.

Ambicje w kieszeni

– Kariera? Nie lubię tego słowa. Ja naprawdę nie jestem tu dla kariery. Bardzo cieszę się z tego, co mam, i nie chcę mieć więcej. Trzeba pamiętać, że jak się chce za dużo, to można się łatwo rozczarować – przekonuje Wieczorek. Nasi rozmówcy zamiast mówić o karierze, wolą inne słowa, jak „zaszczyt”, „misja” albo „służba dla kraju”.
– Mój młodszy brat pracuje w korporacji i jak czasami opowiada mi te wszystkie historie, to widzę, że tam nie jest prościej. To zależy, do czego dążymy, co chcemy osiągnąć, jakie wyznaczamy sobie cele. I od naszego charakteru. Mnie się naprawdę marzy państwo, które dba o swoich obywateli – dodaje Wieczorek. Szefernaker przyznaje, że po zwycięskich kampaniach pojawiły się propozycje pracy z rynku komercyjnego, ale ich nie przyjął, bo „dziś ma zaszczyt pracować z najważniejszymi osobami w kraju” i mieć realny wpływ na podejmowane decyzje. A że pieniądze mniejsze? To nie szkodzi.
– Każdej formacji potrzeba świeżej krwi. Dzięki nim widać odmłodzenie partii. PiS zdobywa zasoby kadrowe, a poza tym młody narybek łatwiej trafia do młodego elektoratu – mówi nam dr Anna Materska-Sosnowska, politolog z Instytutu Nauk Politycznych.
Ludzie z drużyny Szefernakera po wygranych wyborach byli rozrywani. Każdy chciał mieć u siebie „współautora wyborczego sukcesu” i tzw. social media ninja, czyli eksperta od internetu oraz serwisów społecznościowych. Politykom ze starej gwardii PiS-u brakuje umiejętności poruszania się w nowych mediach. I to właśnie na tym odcinku partia najmocniej wykorzystuje młodych. W opinii politologa większość z nich, nawet jeśli piastuje stanowisko dyrektora, to nie ma jednak większego wpływu na podejmowane tam decyzje. – Są jedynie twarzami, tak jak większość kobiet w polityce, które nie są w stanie podważyć decyzji pryncypała – mówi dr Materska-Sosnowska.
„Partie, które nie dają młodym nadziei na lepsze jutro, przegrywają wybory” – przekonuje z kolei Jarosław Makowski, były dyrektor Instytutu Obywatelskiego, think tanku PO, na swoim blogu. Jego zdaniem Edmund Janniger stał się namacalnym symbolem, że PiS, jako partia władzy, przedstawia młodym ludziom jasną ścieżkę kariery zawodowej. „Pokazuje, że państwowe instytucje, które do tej pory były w zgodnym przekonaniu młodych pozamykane dla nich, teraz zostają odblokowane” – pisze Makowski. I po części ma rację. Sęk w tym, że Janniger po tygodniu swoją posadę doradcy stracił. Krótko trwała kariera najmłodszego doradcy w PiS. ©?