Plany są ambitne. W końcu nowy resort jak głosi jego nazwa ma się zająć rozwojem. – Chcielibyśmy, by za 10 lat Polska była postrzegana – niczym USA czy Izrael, jako kraj start-upów, gdzie nowe technologie są intensywnie rozwijane – zapowiada Jerzy Kwieciński wiceminister w tym resorcie.

Taka zmiana ma być możliwa w dużej części dzięki środkom z Unii. Część zmian, jakie planuje rząd, to lepsze zarządzanie tym, jak będą wydawane pieniądze na badania i rozwój. A wydatki na ten cel w tej perspektywie będą naprawdę duże. W Programie Operacyjnym Inteligentny Rozwój to 7,6 mld euro i aż 10, 5 mld euro w regionalnych programach operacyjnych.

>>> Czytaj też: Hity Forsala 2015: Cud technologiczny na północy Europy. Jak Estonia stała się internetową potęgą

– Mamy dobrze funkcjonujące Narodowe Centrum Badań i Rozwoju i sporo pieniędzy. Natomiast na poziomie regionalnym pieniędzy jest również dużo, tyle że urzędy są nieprzygotowane do ich wydawania na ten cel – mówi nam wiceminister rozwoju Jerzy Kwieciński, opowiadając o tym, jakie kroki ma podjąć jego resort. – Podobnie było na początku poprzedniej perspektywy, gdy urzędnicy musieli nauczyć się zarządzać środkami na rozwój przedsiębiorczości, na wsparcie firm, parków technologicznych czy rozwój otoczenia biznesu. Dziś to wyzwanie jest znaczenie większe, bo dotyczy już nie samej infrastruktury biznesowej, a projektów badawczo-rozwojowych. Zatem zagrożenie wykorzystania tych pieniędzy w niewłaściwy sposób jest bardzo realne. I właśnie w regionach musimy zbudować kompetencje i instytucje, które mają się tym zajmować – dodaje Kwieciński i tłumaczy, że mają za to odpowiadać instytucje w rodzaju NCBR, na poziomie regionalnym, przy czym nie musi to być od razu w każdym regionie nowa, odrębna instytucja: – To mogą być wydziały w urzędach, funkcje te mogą przejąć istniejące już dziś agencje, jednak w tych miejscach muszą pracować ludzie, którzy się na tym znają.

Reklama

>>> Czytaj też: Świat wszedł w fazę twórczej destrukcji. Każda branża doczeka się swego Ubera

Ale nie tylko samymi funduszami unijnymi ma być rozbudzana innowacyjność. – Dotacje są dobre do wspierania innowacji na starcie. Ale docelowo muszą istnieć instytucje rynkowe, które będą w stanie podjąć ryzyko i wspierać ten proces – mówi Kwieciński i wymienia: venture capital, fundusze zalążkowe czy aniołów biznesu. – Tego typu instytucje muszą istnieć także na poziomie regionalnym, inaczej będziemy mieli, jak dziś, koncentrację działań w kilku największych ośrodkach. A przecież także mniejsze, jak Lublin, Rzeszów, Białystok czy Opole mają tego typu kompetencje – opowiada wiceminister i dodaje, że planowane jest też wprowadzenie specjalnego programu „Startup Poland”.

– Oprócz tego, by rozruszać innowacyjność ze strony państwa, powinny być wprowadzone do polityki zakupowej mechanizmy wspierające produkty i technologie innowacyjne. To jedno z ważnych działań w ramach G2B, czyli goverment to biznes – podkreśla Jan Filip Staniłko, prezes zarządu Instytutu Studiów Przemysłowych. – Wszystko to jednak i tak będzie za mało, jeżeli same przedsiębiorstwa i ich otoczenie, czyli inne firmy, konsumenci, instytucje publiczne nie zaczną kupować produktów innowacyjnych zamiast kierować się tylko najniższą ceną – dodaje ekspert.

Jak ostrzegają nasi rozmówcy, same inwestycje rządowe to dziś już może być za mało, by wzmocnić pozycję innowacyjnej gospodarki. Szczególnie, że jesteśmy w impasie. Niby jest u nas przyzwoity system edukacyjny. Napłynęły ogromne unijne pieniądze. Zakupiono za nie nowoczesne maszyny, zbudowano technoparki i inkubatory. Mimo to, jak wynika z opublikowanego pod koniec października Globalnego Indeksu Innowacyjności, z 45. miejscem na świecie nie tylko zanotowaliśmy spadek o jedną pozycję, ale zostajemy w ogonie Europy. Z unijnych państw o zaledwie kilka miejsc wyprzedzamy jedynie Grecję i Rumunię. Przed nami w rankingu znalazły się choćby Chorwacja. Jeszcze słabiej wypadamy pod kątem efektywności innowacji (Efficiency Ratio). Wskaźnik ten pokazuje sensowność nakładów na innowacje w stosunku do ich efektów. Pod tym względem Polska uplasowała się dopiero na 93. pozycji.

Podobne wnioski płyną też z właśnie opublikowanego raportu „W poszukiwaniu zaginionej innowacyjności” przygotowanego przez Instytut Studiów Przemysłowych. Jak wyliczają jego autorzy choć nakłady na innowacyjność w polskim przetwórstwie przemysłowym w ostatniej dekadzie znacząco rosną, to odsetek nowych lub znacząco ulepszonych produktów pojawiających się w sprzedaży stale maleje. Jeszcze w 2008 r. wynosił 16, a pięć lat później było to już zaledwie 12 proc.

– Jak widać nie wystarczy zwiększać nakłady publicznych środków by rosła innowacyjność – mówi Jan Filip Staniłko. – I to jest zasadniczy problem, przed jakim stoi rząd, planując większy innowacyjny impet – dodaje.

>>> Polecamy: Nadchodzi czwarta rewolucja przemysłowa. Roboty będą walczyć z ludźmi?

Dlatego kolejnym rozwiązaniem, które ma to zmienić, ma być ulga podatkowa na ten rodzaj wydatków. – Wszystkie kraje, które są silne gospodarczo i konkurencyjne, taki instrument mają. Dziś całkowite wydatki na badania i rozwój w Polsce to poziom wydatków na ten cel w jednej dużej zagranicznej korporacji, takiej jak Siemens czy Nokia. Dziwiło mnie, że przez tyle lat mimo wsparcia ekspertów dla tego pomysłu nie został u nas wprowadzony. Mamy nadzieję, że to rozbudzi innowacje nie tylko w naszych dużych firmach, ale także w średnich i małych – zauważa Jerzy Kwieciński. Samo pojawienie się ulgi może wpłynąć na wzrost wskaźnika innowacyjności, bo nie tylko zachęci firmy do ponoszenia nowych wydatków, ale także do ujawnienia tych obecnych. Jak wynika z rozmów z szefami przedsiębiorstw dziś wiele tego typu wydatków nie jest wykazywanych, bo oznaczałoby to dla firmy kolejny biurokratyczny obowiązek wobec GUS, z którego nie mają one żadnych korzyści.