Wszyscy eksperci trąbią o tym, że chiński wzrost gospodarczy spowalnia. Kiedyś PKB Chin rosło o 10 proc. rocznie, dzisiaj rośnie o „zaledwie” 7-8 proc. Czy naprawdę jest się czym niepokoić, skoro na tle reszty świata to i tak dużo?

To spowolnienie nie zaskakuje, łatwo je wytłumaczyć.

Jak?

Chodzi o bogacenie się. We wczesnych fazach rozwoju państwa rozwijają się średnio szybciej niż, gdy już się wzbogacą. Chiny się wzbogaciły i spowolniły. Samo to obecne spowolnienie nie jest jeszcze wielkim problemem, bo to jednak wciąż wzrost na poziomie 7 proc. PKB. Pytanie jest jednak, czy chińskim władzom uda się sprawić, by to spowolnienie nie postępowało, słowem – by to nowe tempo wzrostu utrzymać.

Reklama

Wiadomo jak to zrobić?

Nie do końca. Nikt jeszcze przecież w historii świata nie stał przed wyzwaniem, by suchą nogą przeprowadzić od socjalizmu do kapitalizmu tak olbrzymi kraj z tak olbrzymią liczbą mieszkańców. Jeśli nie uda się zatrzymać spowolnienia, wytworzy się napięcie w chińskim systemie finansowym i w końcu wybuchnie kryzys bankowy.

Jego efektem byłaby recesja w realnej gospodarce?

Trudno powiedzieć. Niekoniecznie recesja. Może być tak, że Chiny powtórzą scenariusz znany z Ameryki Łacińskiej, czyli znaczny spadek wzrostu i stagnacja na dalece niesatysfakcjonującym poziomie. O Chinach wiemy, że mają dość spore rezerwy finansowe, których w razie kłopotów można użyć do fiskalnego stymulowania gospodarki. Problem w tym, że nie jesteśmy w stanie ocenić, czy te rezerwy są wystarczające, by zapobiec krachowi. Także dlatego że chińskie statystyki nie są wiarygodne.

Chiński rząd je fabrykuje?

To nawet nie jest kwestia fabrykowania statystyk, tylko specyfika ogromnego organizmu gospodarczego, jakim są Chiny. Wyobraźmy sobie, jak karkołomnym zadaniem jest statystyczne opisanie gospodarki złożonej z 1,5 mld ludzi! Chińskie statystyki są więc z natury rzeczy dość proste i nie tak szczegółowe, jak te zachodnie. Fabrykować ich nie ma sensu także z innej przyczyny: w ten sposób ukryć można tylko małe zawahania w systemie, ale nie poważny kryzys. Oczywiście bilanse chińskich banków, które są przecież państwowe, mogłyby być bardziej transparentne i chińskie władze powinny się o to bardziej starać.

Jakie byłyby skutki załamania gospodarczego w Chinach dla reszty świata?

O skali trudno mówić. Na pewno najbardziej dotknęłoby ono inne kraje Azji – te, które handlują z Chinami. Na przykład Japonię. Bliskie więzi łączą Chiny także z Australią, czy Afryką, w której ostatnio Chińczycy dużo inwestują. Globalne koncerny takie, jak Apple, czy BMW, które największą sprzedaż notują właśnie w Państwie Środka, także na pewno ucierpiałyby w wyniku ewentualnego kryzysu. Myślę, że kryzys bankowy i spowolnienie w Chinach przełożyłyby się w ujęciu globalnym na spowolnienie w handlu, ale ze względu na to, że chińskie banki są odłączone od systemu światowego, nie przełożyłyby się na kryzys bankowy na Zachodzie.

Wielu ekonomistów przekonuje, że drogą do uniknięcia kryzysu w Chinach jest restrukturyzacja tamtejszej gospodarki w taki sposób, by przestała bazować na kapitale zewnętrznym. Mają rację?

To już się dzieje. Rośnie dynamicznie popyt wewnętrzny, a sektor usług już jest bardziej dochodowy niż przemysł. Mylnie sądzi się, że Chiny tylko produkują. To nieprawda. Konsumpcja i usługi stanowią obecnie 50 proc. chińskiego PKB. Te procesy przebiegają w zgodzie z tym, co sobie chiński rząd zaplanował. Już nie tylko eksport się liczy dla gospodarki tego kraju. Można więc powiedzieć, że ważna zmiana strukturalna już zaszła.

Czyli gdy chiński rząd twierdzi, że coś zreformuje, to realnie reformuje? Zachodnie rządy, gdy twierdzą, że zreformują, to często tylko twierdzą.

Trzeba przyznać, że Chiny naprawdę realizują swoje oficjalne strategie gospodarcze. Wiadomo, zaliczają także wpadki, ale na pewno coś konkretnego robią. Chińscy liderzy rozumieją np., co znaczy pojęcie „transformacji gospodarczej”, wiedzą, że jeśli chcesz budować sektor usług, musisz przeprowadzić szeroko zakrojoną urbanizację – więc inwestują w infrastrukturę, stymulują migracje wewnętrzne, itd.

Czy można porównać Chiny do Polski z wczesnych lat 90?

Nie sądzę. W Chinach transformacja zaczęła się już z końcem lat 70, ale przebiega znacznie wolniej. Chociaż decyzje realizuje się stanowczo, to poprzedza je większy namysł, stąd wynika np. tak wielki wciąż udział sektora państwowego w gospodarce. W Polsce, czy w ogóle w europejskich republikach postsowieckich, transformacja odbyła się później i była znacznie szybsza, skokowa wręcz. To wynikało także z tego, że europejskie rządy miały pod swoją pieczą mniejsze gospodarki, decyzji do podjęcia nie było aż tak wiele.

Które wewnętrzne problemy Chin są według pani najpoważniejsze?

Sądzę, że kwestie związane z dochodem, z płacami. Podnoszenie wskaźnika konsumpcji wewnętrznej powinno być tam oparte przede wszystkim na płacach, a nie np. na kredycie konsumenckim. Pytanie, czy mamy w sektorze prywatnym wystarczająco dużo firm, które mogą generować odpowiednią ilość miejsc pracy? Państwowe firmy tutaj się nie sprawdzają, a nawet sprywatyzowane państwowe firmy radzą sobie w tym względzie gorzej niż te, które były prywatne od samego początku. Przynoszą mniejsze zwroty, produktywność pracy jest mniejsza. Realnie miejsca pracy i dochody zależeć będą od prawdziwego sektora prywatnego i to jest prawdziwe wyzwanie dla chińskiego rządu: wspierać sektor prywatny.

Jak obecnie wygląda sytuacja prywatnych chińskich firm, zwłaszcza tych średnich, ale z dużymi aspiracjami? Czy stworzono im środowisko sprzyjające rozwojowi?

Jeśli chodzi o bariery biurokratyczne, sytuacja się na szczęście poprawia, ale to wciąż nie jest to, czego byśmy sobie życzyli. Ponadto problem leży w mentalności chińskich przedsiębiorców. Chińskim firmom brakuje ambicji, sięgają po te owoce, które najłatwiej zerwać. >>więcej: Biznes po chińsku) Dlatego, jeśli jesteś chińską firmą i rośniesz, to i tak nie stajesz się chińskim Apple. Na to potrzeba by było dostępu do międzynarodowej konkurencji, a pod tym względem chiński rynek – jeśli chodzi zwłaszcza o nowe technologie, czy IT – jest zamknięty. To też wynik narzucanych odgórnie regulacji. Niewiele jest międzynarodowych marek chińskich.

A Huawei? Alibaba? Tencent?

Globalną marką konsumencką jest tylko Huaweii, Alibaba to oferta dla biznesu, a Tencent to raczej potęga azjatycka, a nie światowa. Alibaba to ciekawy przypadek, bo w Chinach jest wielkim portalem zakupowym, ale akurat z tą konsumencką działalnością nie pozwolono mu wyjść za granicę.

To ciekawe. Mówi się przecież, że Chiny chcą tworzyć globalny porządek gospodarczy.

W sferze instytucjonalnej tak. Chiny są niedoceniane w zachodnich instytucjach finansowych takich, jak Bank Światowy, czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy i myślę, że to leży w interesie Zachodu, by dać im więcej głosu w zarządzaniu nimi. Jeśli tego się nie zrobi, będą próbowały działać na własną rękę, zresztą już tworzą własne odpowiedniki BŚ, czy MFW. Tymczasem Bank Światowy chce zwiększyć swój kapitał, co oznacza, że będzie potrzebował więcej pieniędzy od swoich udziałowców. Jeśli chciałby pieniędzy od Chin, musiałby zaoferować coś w zamian, np. właśnie większą władzę. To interesująca rozgrywka.

A może w przypadku tych największych międzynarodowych instytucji w grę wchodzą także ambicje USA, które po prostu nie chcą oddawać tej symbolicznej władzy nad światem pieniądza?

Na pewno jest tutaj walka o prestiż najważniejszej gospodarki świata i napięcia z tym związane są oczywiste. Eskaluje je także fakt, że USA i Chiny to najwięksi na świecie partnerzy handlowi i inwestycyjni, a to oznacza, że chociaż oba kraje na tym partnerstwie zyskują, to mogą istnieć spore grupy, które na nim tracą. Przez wiele lat Ameryka traciła na przykład miejsca pracy w przemyśle na rzecz Chin, bo amerykańskie firmy tam przenosiły swoje zakłady, ale teraz ten obrazek zmienia się w drugą stronę. Spójrzmy na stan Tennessee i tamtejszy odradzający się właśnie dzięki tym zmianom przemysł samochodowy. Ogólnie rzecz biorąc jednak sytuacja jest tak dynamiczna, że za kilka lat to może zupełnie inaczej wyglądać.

Gdzie w globalnej gospodarce jest miejsce dla takich państw, jak Polska?

Kluczowe jest, by aktywnie szukały swojego miejsca w globalnej sieci produkcji i wymiany handlowej, i stały się jej częścią wnoszącą wartość dodaną. Zauważyłam, że w Polsce bardzo koncentrujecie się na sobie i Europie. Żeby stać się trwałym elementem najbardziej wartkich prądów gospodarczych świata, musicie czasami wyjrzeć na zewnątrz.

Linda Yueh – amerykańska ekonomistka i dziennikarka, profesor na London Business School oraz wykładowca Oxfordu. Radiowiec i prezenterka TV współpracująca z BBC. Była gościem konferencji Boosting EE Competitiveness zorganizowanej przez Narodowy Bank Polski.