Zamiast słuchać, co mówi Rosja, trzeba obserwować, co realnie robi Moskwa. Od 2007 roku w działaniach Kremla jest pewien wzór zachowania, który się powtarza - pisze w felietonie Ivan Krastev.

Wiele osób próbuje z trudem przewidywać, jaki będzie następny krok w polityce zagranicznej Władimira Putina. Ale to zadanie dość łatwe – Putin będzie kopiował każdą politykę zagraniczną USA, którą wcześniej potępił. Właśnie dlatego w szczególności Turcja powinna uważnie przyglądać się temu, co Rosja ma do powiedzenie na temat zmiany reżimu.

Wzór sprawowania polityki zagranicznej na zasadzie “Potęp, a potem zrób to samo”, obowiązuje w Rosji już od pewnego czasu. W 2007 roku Władimir Putin ostro potępił uzależnienie Ameryki od wojska. Rosyjski przywódca narzekał przy tej okazji – jako człowiek pokoju, że „nie ma z kim rozmawiać, odkąd zmarł Mahatma Gandhi”. Rok później Rosja w otwarty sposób użyła wojska poza swoimi granicami i po raz pierwszy od zakończenia zimnej wojny dokonała inwazji na terytorium Gruzji.

W lutym 2008 roku, gdy USA uznały jednostronną deklarację niepodległości ze strony Kosowa, które oddzieliło się od Serbii, Putin potępił pogwałcenie zasady integralności terytorialnej suwerennego państwa. Nie upłynał rok, jak sam Władimir Putin uznał deklaracje niezależności gruzińskich prowincji Abchazji oraz Osetii Południowej.

Gdy przejdziemy do roku 2014, to przypomni nam się zdenerwowany przywódca Rosji, potępiający zamach stanu na Ukrainie, gdy tysiące obywateli tego kraju rozpoczęło protesty na Majdanie przeciw władzy ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza. Kilka tygodni po tym Rosja wspierała już podobne, ale mniejsze wersje protestów w stylu Majdanu, tyle, że na Krymie i we wschodniej Ukrainie. W przypadku Krymu osiągnięto nie tylko zmianę reżimu, ale i doszło do aneksji.

Reklama

Ostatnio Putin przeszedł z pozycji zaciekłego krytyka amerykańskich nalotów w Syrii do przeprowadzenia własnej kampanii wojskowej w tym kraju, chcąc wesprzeć syryjskiego prezydenta Bashara al-Assada. Rosja kopiowała nawet stosowany przez Amerykanów zwyczaj pokazywania w telewizji ujęć z kokpitu bombardujących cele samolotów, aby wywrzeć wrażenie na Rosjanach.

Przykłady te pokazują, że mamy do czynienia z prostym wzorem. A biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze niedawno najbrzydszym słowem na Kremlu była zmiana reżimu, warto przyjrzeć się ostatnim napięciom na linii Moskwa-Ankara.
Rosja i Turcja od zawsze stały po przeciwnych stronach syryjskiego kryzysu, ale do czasu strącenia przez Turcję rosyjskiego myśliwca, kraje te radziły sobie z różnicą zdań. Zanim do tego doszło, Putin jawił się jako strategiczny partner i przyjaciel tureckiego prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana. Turcja była właściwie jedynym krajem NATO, który odmówił nałożenia sankcji na Rosję po aneksji Krymu. Rosyjski przywódca wpisał nawet Turcję w samo serce prowadzonej przez Kreml gazowej dyplomacji.

Sam Ergodan zapewne zgodziłby się dziś, że zestrzelenie rosyjskiego myśliwca 24 listopada 2015 roku nie było najlepszym pomysłem. Tym jednak, co może po 2 miesiącach od tego wydarzenia dziwić najbardziej, nie jest błędna ocena i decyzja Turcji, ale wyjątkowo silna postawa Rosji, aby deeksalować ten kryzys.

Władimir Putin zignorował presję ze strony takich sojuszników, jak Białoruś czy Kazachstan, sygnalizując, że nie chce normalizować stosunków z Turcją tak długo, jak Erdogan jest u władzy. Rosyjska odpowiedź na zestrzelenie przez Turcję jej samolotów była podobna do amerykańskiej reakcji na działania Rosji na Ukrainie. Najpierw Moskwa nałożyła na Ankarę gospodarcze sankcje. Potem Rosja zaatakowała wewnętrzny krąg bliskich współpracowników Erdogana, w tym jego syna Bilala, oskarżając o handel ropą z Państwem Islamskim. I wreszcie w geście ostatecznej wrogości Rosja zaprosiła do Moskwy Selahattina Demitrasa, lidera kurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP).

Demirtas stał się znany po protestach w Parku Gezi w 2013 roku. Protesty te były dokładnie takim samym typem „kolorowych rewolucji”, jak Putin bardzo potępiał. Partii HDP udało się podwoić wynik w ostatnich wyborach w czerwcu, co kosztowało rządzącą Partię Sprawiedliwości i Rozwoju utratę parlamentarnej większości i zmusiło Erdogana do rozpisania ponownych wyborów.

W ubiegłym miesiącu Erdogan oskarżył Selahattina Demitrasa o zdradę, doprowadzając do trwającego obecnie we wschodnich prowincjach, zamieszkałych przez Kurdów, konfliktu. Putin w tej sytuacji głośno zajął stanowisko, zupełnie tak samo, jak zachodnie kraje potępiły Rosję za wojny czeczeńskie.

Ta odpowiedź jest po części demonstracyjną zemstą: Putin jest postrzegany w kraju jako ten, który zmusi Turcję za zapłacenia za zestrzelenie rosyjskiego myśliwca. Ale jest jeszcze coś więcej. Ambitna i wpływowa Turcja, która propaguje islamizm akceptowalny przez Zachód, jest główną przeszkodą dla Rosji w realizacji jej celów na Bliskim Wschodzie. Rosyjski interes w tym regionie polega nie tylko na wspieraniu Assada. Moskwa chce bowiem dodatkowo zmusić Zachód, aby wybrał pomiędzy wspieranymi przez Rosję zsekularyzowanymi dyktatorami a islamistami, którzy przemawiają językiem mas.

Tym, czego obawia się Moskwa, jest możliwość, że Erdogan mógłby przekonać Zachód do współpracy z “umiarkowanymi” islamistami, w tym z tymi syryjskimi. Rosja wierzyła, że tzw. model turecki wyjaśniał wsparcie Zachodu dla ruchów Arabskiej Wiosny.

Tak samo jak amerykańskie sankcje wobec Rosji nie mają na celu odsunięcia od władzy Putina, tak Moskwa nie ma planów obalenia władzy Erdogana. W dającej się przewidzieć przyszłości zarówno Putin jak i Erdogan mają mocne pozycje w swoich krajach.

Rosja wobec Turcji, tak samo jak USA wobec Rosji, chce długoterminowo wpływać na turecką gospodarkę i podkopywać polityczną pozycję Erdogana. To co tu nie jest jasne, to odpowiedź na pytanie, czy celem działań Rosji ma być nauczenie USA i ich sojuszników, aby zmienili swoje zachowanie, czy ich podzielenie na tych, co chcą bronić sojuszniczą Turcję i na tych, co chcą się przyłączyć do Rosji i zdystansować się od coraz bardziej autorytarnego rządu w Ankarze.

>>> Czytaj też: Kraje OPEC orzekły: w tym roku rozpocznie się równoważenie rynku ropy