Obecnie tworzy pan dwa fundusze tzw. kapitału zalążkowego (Seed funds), które mają finansować polskie start-upy w USA. Dlaczego nie działacie w Europie?

Bo według mnie nie ma czegoś takiego jak Europa. To tylko kilkanaście krajów, które zupełnie ze sobą nie współpracują. Każdy z nich trzeba rozpatrywać indywidualnie. A USA są bardziej klarowne i dają globalny potencjał.

Jak wygląda startowanie ze swoim projektem w Stanach Zjednoczonych?

Miałem okazję doświadczyć tej drogi na własnej skórze, realizując swój projekt. Jest zupełnie inaczej, niż w Europie. W USA wszystko odbywa się bardzo szybko. Jeśli ma się pomysł i prototyp, to natychmiast trzeba go zanieść do kogoś, kto oceni go z punktu widzenia biznesowego. Nie poświęca się dni na tworzenie biznesplanów czy szlifowanie strategii marketingowej. W pierwszej edycji naszego programu pojechaliśmy z sześcioma start-upami, z czego cztery otrzymały finansowanie i kontynuują pracę w Polsce. Pozostali muszą przemyśleć strategię i zmienić produkt.

Reklama

Czego właściwie brakuje polskim zespołom?

Na pewno kompetencji biznesowych. Nie umiemy się prezentować – nie rozumiemy, że na początku to ważniejsza cecha, niż jakość produktu. Godzinami mówimy o technikaliach, czym zanudzamy rozmówcę. W USA liczy się prezentacja pomysłu, bo przedstawia się je inwestorom spontanicznie. Wielokrotnie udaje się sprzedać pomysł podczas wizyty w barze pełnym wpływowych ludzi albo w trakcie minutowej jazdy windą. Trzeba mieć jednozdaniową prezentację, która zachwyci rozmówcę. Dopiero później specjaliści od spraw technicznych dokonują szczegółowej analizy naszych projektów.

>>> CZYTAJ TAKŻE: Stworzył biznes w 26 miesięcy. Sprzedał go za 200 mln

Jaki musi zatem być produkt oraz zespół ludzi go tworzących?

Sprawdzamy, czy produkt nie alternatywy rynkowej i czy da się go opatentować. Pożądane są projekty zmieniające sposób myślenia o danej branży. Po akceptacji inicjatywy, koszarujemy jej zespół w Polsce. Rozwijamy go i otaczamy opieką. Bo nikt nie jest na początku gotowy na duży sukces. Jeżeli osobom brakuje umiejętności interpersonalnych, dajemy im osobistego trenera biznesowego. Kiedy marketingowych – uczymy ich. Gdy technologicznych, dostarczamy im sztab doświadczonych ludzi. Dajemy to, czego potrzebują konkretni ludzie na danym etapie rozwoju.

I co dalej?

Jeśli zespół przetrwa i osiągnie ustalone kamienie milowe, zabieramy go do Doliny Krzemowej na dwumiesięczny okres akceleracji.

Jakie macie perspektywy rozwoju?

Obecnie promujemy 17 nowych pomysłów z różnych branż. Łączy je unikalny projekt lub usługa z globalną perspektywą oraz zespół ludzi sukcesu. Szykujemy jeszcze jeden fundusz zapewniający finansowanie do 12 mln zł na późniejszych etapach rozwoju start-upów. W ciągu trzech lat chcemy wypromować 40-60 inicjatyw z Polski.

W jakie branże inwestujecie? Jakie projekty przyjmują się w USA?

Najpopularniejsze są branże: Fintech (technologie związane z finansami), moda, marketing oraz gry wideo. Dotychczas zainwestowaliśmy w oprogramowanie na smartwatche dla golfistów. Mamy też roboty strzyżące pola golfowe. W branży spożywczej pracujemy nad formułą majonezu bez tłuszczu i cholesterolu. Mamy też aplikację mobilną umożliwiającą uczulonym sprawdzić, czy dany kosmetyk wywoła u nich reakcję alergiczną. Z kolei narzędzie Funbrush to sensor dołączany do szczoteczki. Uczy dzieci dbania o higienę jamy ustnej, za co otrzymują punkty i trofea.

Czym różnicie się od innych funduszy?

W jednym funduszu główną rolę odgrywa Jeff Burton - jeden z pierwszych pracowników Atari Inc., założyciel Electronic Arts - giganta branży gier komputerowych - oraz były szef Skydeck, jednego z najbardziej znanego akceleratorów start-upów na świecie przy Uniwersytecie Berkeley. W drugim funduszu pomaga nam Alan McGlaid, dawniej jeden z dyrektorów wykonawczych MTV. Dzięki wsparciu tych gwiazd z Doliny Krzemowej projekty mają szansę zakończyć się realnym biznesem w USA.

A na czym wy zarabiacie?

Na udziałach w spółce. Ich wysokość zależy od stopnia rozwoju projektu, standardowo około 20 proc. Nigdy nie bierzemy większości.

Jak trafiacie na innowacyjne start-upy?

Na konferencjach, spotkaniach, poprzez prywatne kontakty. Czasem podchodzę do kogoś i proponuję mu przekształcenie projektu w taki, który lepiej wykorzysta wypracowaną przez niego technologię. Np. InovaMed zastosował skanowanie i druk 3D do produkcji protez, butów i gorsetów dla osób niepełnosprawnych. Branża ortopedyczna jest dla nich tysiąc razy bardziej opłacalna niż rynek drukarek 3D. Warto więc myśleć nieszablonowo.

To dlaczego warto z wami współpracować, a nie działać samodzielnie?

Bo my wiemy, w którą stronę szybko pokierować twórców. Mając kontakty zagraniczne, możemy zweryfikować ich pomysły zanim wydadzą oni 100 tys. zł z pożyczonych pieniędzy. To też jak z nauką jazdy na nartach. Można próbować samemu, ale wychodzi dłużej i gorzej. Bardziej też boli.