Skandynawski model gospodarczy i społeczny jako wzorzec dla Ameryki propagują w kampanii prezydenckiej niektórzy demokraci. To jeden biegun pomysłów na nową Amerykę. Drugi prezentuje gigantomania Donalda Trumpa. Sensowne projekty jakie się pojawiają mają uznanie ekspertów, ale giną w kampanijnej wrzawie.

Ekonomiści pod egidą Brookings Institution wskazują, że od czasów Woodrowa Wilsona do Baracka Obamy, wszyscy prezydenci dotrzymywali około 75 procent wyborczych obietnic. Dla obecnej kampanii wyborczej wyliczają 8 obszarów gospodarki, wobec których kandydaci powinni mieć konkretne plany. To gospodarczy wzrost państwa, zadłużenie budżetowe, system podatkowy, opieka zdrowotna, wydatki na obronę, bankowość i sektor finansowy, wreszcie przedsiębiorczość i infrastruktura.

O przyszły wzrost gospodarczy USA bardziej martwią się politycy u władzy, przynajmniej ci poczuwający się do odpowiedzialności za skutki prowadzonej polityki. Ci, który po władzę chcą sięgnąć częściej przemyśliwują co zaproponować, aby zdobyć wyborcze głosy. Nic bardziej chwytliwego jak propozycje zmian podatków i te przebijają się w kampanii jako główne pole, na którym kandydaci prezentują swoje wizje dla Ameryki.

Nic dziwnego, gdyż konieczność zreformowania systemu podatkowego to naglący problem w USA. A ponieważ nikt nie wierzy, aby prezydent i Kongres uzgodnili projekt zmian podatkowych przed końcem kadencji Obamy, reforma spadnie na przyszłego prezydenta.

>>> Czytaj też: Czarne scenariusze na 2016 r. Zobacz, czego boją się eksperci

Reklama

Generalnie panuje przekonanie, że 35 procentowy podatek dochodowy dla korporacji powinien być zredukowany, natomiast baza podatkowa powinna zostać poszerzona poprzez ograniczenie szeroko stosowanych zwolnień i kredytów podatkowych wobec przedsiębiorstw jak i osób indywidualnych.

Kandydaci prezentują drastycznie zróżnicowane propozycje, podobnie jak i w przypadku wydatków państwa na opiekę społeczną i medyczną. Hilary Clinton dotyka obszaru bankowości, pozostałe obszary z listy Brookings Institute tymczasem pozostają w cieniu.

W przeglądzie propozycji gospodarczych na początek idee potencjalnego kandydata Demokratów.

Clinton: trzymać Wall Street twardą ręką

Hilary Clinton, najpoważniejszy kandydat do nominacji demokratów, planuje zmiany jakie znajdują uznanie większości niezadowolonej części społeczeństwa – więcej kontroli nad Wall Street i więcej podatków od bogatych.

Clinton chce zaostrzenia reguł kapitałowych dla banków poprzez rozszerzenie zasady Volckera (zakazującej bankom prowadzenia całej gamy ryzykownych/spekulacyjnych inwestycji) i wprowadzenie „opłaty za ryzyko” dla „za dużych” banków czyli posiadających aktywa wartości ponad 50 miliardów dolarów.

Silnie obecny jest w kampanii Clinton temat nierówności społecznej, która chce, aby 1 procent najbogatszych Amerykanów i 5 procent super bogatych, a także menadżerowie funduszy hedgingowych płacili do kasy państwa więcej – na przykład w przypadku osób z dochodami ponad 5 milionów dol. rocznie (1 osoba na 5 tysięcy podatników) podwyżka podatku wynosiłaby 4 procent. Przyniosłoby to budżetowi 150 miliardów dol. w ciągu dekady. W przypadku zarabiających ponad 1 miliony dol. rocznie podatek byłby podniesiony do 30 procent.

Clinton zapowiedziała też, że przedłoży propozycję podniesienia stawek podatkowych od zysków kapitałowych. Obecny system zachęca inwestorów do kumulowania inwestycji gdyż podatki płacone sa dopiero w chwili sprzedaży aktywów (od sprzedaży i od wzbogacenia się). Clinton chce zróżnicować stawki podatku od sprzedaży w zależności od czasu trwania inwestycji. Inwestorzy przestaliby być „karani“ za wyzbywanie się inwestycji, a jednocześnie trochę więcej pieniędzy wpływałoby do kasy państwa.

Najbiedniejszym Clinton proponuje najtańsze rozwiązanie – podniesienie wysokości płacy minimalnej z obecnej stawki 7,25 dolara za godzinę do 12 dol. Analitycy oceniają, że wydatki budżetowe i równowaga finansów publicznych utrzymałaby się przy tych założeniach na podobnym poziomie jak w czasie prezydentury Obamy.

>>> Czytaj też: Historyczny przełom. Większość Amerykanów nie należy już do klasy średniej

Sanders: skandynawski model

Bernie Sanders, przeciwnik Hilary Clinton w wyścigu o nominację demokratów, rozpowszechnił ideę wprowadzenia w USA rozwiązań skandynawskiego państwa opiekuńczego. Proponuje program finansowania indywidualnego płatnika opieki zdrowotnej, co ma kosztować 15 bilionów dolarów, program wolnej od opłat edukacji w koledżu – koszt 4-5 bilionów dolarów.

Wprowadzenie w życie tych planów podniosłyby wydatki federalnego rządu o 40 procent, do poziomu powyżej 47 proc. PKB, czyli jak w europejskich państwach opiekuńczych. Można się domyślać, że aby utrzymać ten zwiększony ciężar Sanders musiałby podnieść istniejące i wprowadzić dodatkowe podatki, w tym także np. obecny w Europie, ale kategorycznie dotychczas odrzucany przez Amerykę VAT.

Inni kandydaci demokratyczni prezentują zdecydowanie skromniejsze plany, odnosząc się fragmentarycznie do wybranych elementów czy wydarzeń – pasujących do profilu kampanii.

Co na to republikanie:

Trump: mega rewolucja

Wszystko co proponuje w kampanii prezydenckiej Donald Trump, w tym i jego gospodarcze plany mają wymiar mega i wzbudzają zdumienie. Na przykład to, że chciałby wrócić do struktury budżetu państwa sprzed II wojny światowej, chociaż nie wydaje się by zdawał on sobie nawet z tego sprawę.

Trump planuje gruntowne cięcia podatkowe – z obecnych 39,6 procenta do 25 proc. podatku od dochodów indywidualnych. W przypadku przedsiębiorstw proponuje zerową stawkę podatku od dochodów dla pierwszych 50 tysięcy zarobionych dolarów oraz redukcję z 35 do 15 procent podatku oraz z 39,6 proc. również do 15 proc. dla właścicieli przedsiębiorstw od zysków z tych przedsiębiorstw.

Tak duże cięcia podatkowe miałyby przynieść pobudzenie i wzrost gospodarki. Są poważne wątpliwości czy faktycznie przyniosłyby. Raczej zwiększyłyby do nawet 70 procent (według wyliczeń ekonomistów zrzeszonych w Komitecie na Rzecz Odpowiedzialnego Budżetu Federalnego) relację zadłużenia do PKB. Trump planuje zatem także cięcia wydatkow budżetowych.

Aby zrównoważyć cięcia podatkowe wydatki musiałyby być zredukowane do 12 procent PKB, czyli Ameryka musiałaby powrócić do strutury budżetu sprzed 1940 roku i zlikwidować 85 procent programów opieki medycznej i społecznej. Nic dziwnego, że większość analityków opisuje plan Trumpa jako „podręcznikowy przykład jak nie przeprowadzać redukcji podatków”.

Do kosztów dla gospodarki jakie przyniósłby wybór Donalda Trumpa na prezydenta należałoby dodać dodatkowe obciążenia związane z planowaną przez niego polityką antyimigracyjną. Sama budowa wielkiego muru na granicy z Meksykiem kosztowałaby od 400 do 600 miliardów dolarów. Ceny planowanej deportacji 11 milionów nielegalnych imigrantów na razie nie oszacowano. Podniesienie podatków dla menadżerów funduszy hedgingowych nie pokryłoby nawet ułamka procenta kosztów nowych rozwiązań politycznych.
Rubio: wypróbowana kombinacja

Reformę podatkową proponuje także Marco Rubio. W przeciwieństwie jednak do Trumpa – propozycja jest bardziej klasyczna, bo oparta na modelu, jaki republikanie promują od dawna. Według wolnorynkowych ekonomistów – w sensie struktury – propozycja senatora Rubio jest jak dotąd najlepsza, ale w detalach – dyskusyjna.

Tak jak George W. Bush Rubio chce zredukować najwyższą stawkę podatkową do 35 procent i wprowadzić nawet głębsze cięcia stawek podatków od inwestycji. Jednocześnie planuje rozszerzenie o 2,5 tysiąca dolarów kredytu na dzieci dla rodzin średniozamożnych. Najbardziej politycznie nośne zmiany jakie proponuje Rubio to nowe widełki stawek podatkowych, czyli nowa struktura systemu – dla małżeństw osiągających dochody poniżej 150 tys. dol. rocznie podatek wynosiłby 15 procent, a z dochodami od 150 tys. do 300 tys. dolarów rocznie – 25 proc. Zamożni Amerykanie, z dochodami powyżej 300 tys. dol. rocznie – 35 procent.

Wszystkie te zmiany, zdaniem Rubio, przyniosłyby ożywienie przedsiębiorczości. Problem jednak w tym, że według ocen analityków, koszt cięć podatkowych wynosiłby 6 bilionów dolarów, bo o tyle mniejsze byłyby wpływy do kasy państwa w ciągu pierwszych 10 lat. Czy zakładane ożywienie gospodarcze podniosłoby na tyle wzrost gospodarczy, że zrekompensowałby powstałą po cięciach dziurę – nie wiadomo. Toteż nawet konserwatywni analitycy uważają, że propozycje cięć podatkowych Rubio idą zbyt głęboko.

>>> Czytaj też: Jak Amerykanie zbroją świat. To w te państwa USA pompują najwięcej pieniędzy [MAPA]

Bush: prawo do podniesienia się z biedy

Z kolei Jeb Bush, którego kampania pozostaje w cieniu ekstrawaganckich wystąpień Donalda Trumpa, proponuje przede wszystkim radykalną reformę systemu opieki społecznej. Miałaby ona polegać na likwidacji 11 mało skutecznych federalnych programów pomocy biednym (z 13 istniejących) i skierowaniu pieniędzy bezpośrednio do stanów, które zagospodarowałyby je według własnych programów.

Bush mierzy brak efektywności federalnej pomocy, wskazując oficjalne dane federalne. Po 60 latach wysiłków 46 milionów Amerykanów wciąż żyje w biedzie. Swój projekt popiera doświadczeniem zarządzania jako gubernator stanem Floryda. Jego zdaniem władze stanowe mają lepsze rozeznanie nie tyle co do potrzeb, ile możliwości w lokalnych systemach gospodarki, które mogłyby skuteczniej pomóc biednym.

Reforma Busha miałaby być gruntowna albowiem likwidacji uległyby podstawowe federalne programy – kartek żywnościowych, dofinansowywania kosztów mieszkań oraz tzw. pomocy dla rodzin potrzebujących. Program Busha miałby tytuł „Right to Rise” (prawo do powstania, identyczny jak tytuł jego komitetu wyborczego), zawierałby wymagania zatrudnienia otrzymującego pomoc, ale również czasowe ograniczenie pomocy.
Gospodarka ważna, ale bezpieczeństwo ważniejsze

4 lata temu prezydencka kampania wyborcza była zdominowana przez problematykę gospodarczą. Obecna, biorąc pod uwagę nastroje społeczne, powinna być także pod tym hasłem. Według niedawnego sondażu Wall Street Journal 47 procent elektoratu demokratów i tylko 4 procent republikanów jest ostrożnie optymistyczna co do przyszłości gospodarki USA; pozostali respondenci są pesymistyczni.

Po ponad sześciu latach od recesji przeciętne amerykańskie gospodarstwo domowe nie odnotowało znaczącej poprawy w przychodach i stanie posiadania. I jak dotąd żaden z kandydatów nie przedstawia programu gospodarczego, który zyskałby zdecydowane poparcie wyborców.

Tyle wynika z oczekiwań, ale całkiem możliwe, że bieżące wydarzenia spowodują, iż kampania prezydencka będzie rozegrana raczej na polach politycznych, takich jak imigracja, wojna z terroryzmem i bezpieczeństwo na ulicach Ameryki.