Rozumiem, że nie zabiegał pan o to, by prezydent Kaczyński pojawił się 7 kwietnia w Katyniu?

Broń Boże, to są dwa różne porządki. Czym innym jest organizowana przez ministra Przewoźnika polska uroczystość w Katyniu, a czym innym spotkanie szefów rządów Polski i Rosji w Katyniu na zaproszenie rosyjskiego premiera. Nie było żadnego rozdzielenia wizyt. Żadnych gier. Zwyczajnie zajmowaliśmy się swoimi sprawami.
Do końca nie wiedziałem nawet, czy prezydent będzie jechał do Katynia, czy nie. Jakieś dwa tygodnie po tym, kiedy już było jasne, że 7 kwietnia w Katyniu jest spotkanie premierów, a trzy dni później uroczystości organizowane przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, zadzwonił do mnie minister Stasiak i powiedział, że dobrze się wszystko ułożyło. I mam teraz to opowiadać na dowód, że nie było wojny? Minister Stasiak nie może tego potwierdzić, bo nie żyje, zginął w Smoleńsku.

Nie muszę się bronić, nie muszę tego tłumaczyć, bo wiem, co jest prawdą, a co nie, za dumny jestem na to wszystko, na tę nienawiść ludzi, którzy widzą mnie w więzieniu. Aż żałuję, że opowiedziałem pani o tej rozmowie z ministrem Stasiakiem. Nie obchodzą mnie ci ludzie, rozumie mnie pani? Premier Rosji był w pełni świadomy, jakie są nasze oczekiwania co do spotkania w Katyniu. Chcieliśmy, żeby podczas tej uroczystości zostało jasne powiedziane, kto jest odpowiedzialny za Katyń i kto powinien powiedzieć przepraszam. Uważam, że to, co się wtedy stało w Katyniu, było ważne dla Polski.

I było sukcesem premiera Tuska i jego ekipy, i o to panu chodziło.

Reklama

W ogóle tak nie myślałem.

To ja źle pana odbieram.

Przykro mi. Nie ma zgody na myślenie, że używa się zbrodni katyńskiej, by osiągnąć jakiś cel polityczny, w jakiejś politycznej wewnętrznej wojnie. No nie ma! Robiliśmy to, co było polską racją stanu, miało też potencjalnie walor rozpoczęcia nowego rozdziału w relacjach z naszymi sąsiadami. W czwartek, 8 kwietnia, po powrocie z Katynia odczuwałem ulgę. Cieszyłem się, że wszystko się udało, że było godnie, dobrze. W piątek wróciłem do Gdańska, położyłem się spać, a w sobotę 10 kwietnia zbudziłem się w innej rzeczywistości. Szukam dobrych słów, żeby powiedzieć to, co czuję. Katastrofa dotknęła fundamentów państwa, wstrząsnęła wszystkimi. Nie ma w żadnych podręcznikach ani regulaminach rozporządzeń prezydenckich czy rządowych, jak się zachować w takich sytuacjach.

Może teraz już jest.

Nie ma. Mówię o samej polityce, a nie instrukcji komisji badania wypadków lotnictwa państwowego, bo ten dokument jest. Wtedy, 10 kwietnia, znaleźliśmy się w sytuacji krańcowej, zarówno ci, którzy rządzili, i ci, którzy byli w opozycji. Nie mam zdolności, żeby ocenić, co można by lepiej zrobić. Ci, którzy są teraz aktywni, mówią o spisku, przecież byli wtedy w Smoleńsku, niektórzy nawet organizowali wizytę prezydenta Kaczyńskiego. I wie pani, oni wtedy 10 kwietnia, kiedy zginął prezydent Rzeczpospolitej, nasz prezydent i 95 innych osób, poszli w Smoleńsku na obiad, a potem wrócili do Polski.

Kto tak zrobił, minister Antoni Macierewicz?

Oczywiście. Choćby on. Nie chce mi się wymieniać nazwisk. Oni wiedzą. Według mnie ich zachowanie odbiera im prawo do oceniania zachowania innych po 10 kwietnia, bo nie wiedzą, co się działo w Smoleńsku, co później w Moskwie. Ta sprawa naznaczy nas wszystkich do końca świata.

Co pan robił wtedy, kiedy oni jedli obiad?

Najprawdopodobniej dojeżdżałem z Gdańska do Warszawy. Była Rada Ministrów, przygotowywaliśmy lot do Smoleńska i czekaliśmy na decyzję brata prezydenta, czy poleci z nami. A dwa dni później zaczęła się już ta straszna narracja o wyścigu samochodów z premierem Tuskiem i prezesem Kaczyńskim i innych spiskowych teoriach. Upokarzające jest o tym rozmawiać, tłumaczyć to wszystko.

Pełną treść wywiadu przeczytasz tutaj.