Chiny zaspokajają swoje roszczenia w regionie metodą faktów dokonanych. Wyrzutnie rakiet trafiły na bliższy spośród dwóch spornych archipelagów, czyli na Wyspy Paracelskie, a konkretnie na wyspę Woody, na której już wcześniej istniała baza wojskowa. Wcześniej Pekin zaordynował usypanie sztucznych wysp na bardziej odległych od lądu Wyspach Paracelskich. Państwo Środka zbudowało na nich bazy zdolne do obsługi jednostek marynarki wojennej.
Wyrzutnia rakiet, jaka trafiła na wyspę Woody, nosi oznaczenie kodowe HQ-9. To chińska konstrukcja o zasięgu ok. 200 km. Co oznacza, że wystrzeliwane z niej rakiety nie są w stanie dosięgnąć przestrzeni powietrznej nad stałym lądem (wyspę od Wietnamu dzieli 400 km, na Filipiny jest dwa razy dalej). Ten skromny zasięg wystarczy jednak, aby pokryć ochroną przeciwlotniczą cały archipelag. Pekin daje w ten sposób silny sygnał: jeśli wyślecie tu myśliwce, liczcie się z odpowiednią reakcją. A ponieważ wyspy należą do nas, potraktujemy to jako samoobronę.
W przeciwieństwie do sztucznych wysp, usypywanych przez Chiny w archipelagu Spratly, wyspa Woody jest naturalna, jeśli nie liczyć specjalnego wydłużenia, które powstało, aby na niej zmieścić pas startowy o długości 2,7 km. Otwarte w 1990 r. lotnisko Yongxing (to także chińska nazwa wyspy) jest w stanie obsługiwać najnowsze myśliwce czwartej generacji. Oprócz tego na wyspie znajduje się baza wojskowa i zamieszkuje ją 1400 osób. Instalacja wyrzutni rakiet na wyspie Woody oznacza, że Pekin przeszedł do realizacji kolejnej fazy swojego planu odnośnie do Morza Południowochińskiego.
Po zaznaczeniu swojej obecności na wyspach Spratly przyszedł czas na wzmocnienie zasiedzenia na bliższych Wyspach Paracelskich. W tym celu oprócz instalacji wyrzutni HQ-9 Chiny pracują jednocześnie nad powiększeniem trzech wysp: Duncan, North i Tree. Najbardziej zaawansowana jest operacja budowlana na Duncan, która znajduje się ok. 15 km na północny zachód od wyspy Woody. Państwo Środka buduje tam bazę dla helikopterów; prawdopodobnie będą tam stacjonować modele Z-18F w wariancie przeznaczonym do walki z okrętami podwodnymi. Udostępnione w internecie zdjęcia sugerują budowę 12 lądowisk, co oznacza, że Pekin myśli o umieszczeniu tam poważnego garnizonu. Jednocześnie powiększeniu ulega zatoka, która może w przyszłości zostać przekształcona w port.
Reklama
Po ukończeniu prac na obydwu archipelagach Chińczycy będą dysponowali na tym akwenie doskonale dobranym arsenałem. Możliwości ofensywne będą co prawda ograniczone, ale za to Pekin odstraszy każdego, kto chciałby buszować swobodnie pod wodą lub bezkarnie naruszać przestrzeń powietrzną. Wysunięte jednostki marynarki na Spratly mogą zaś służyć zastraszaniu okolicznych państw, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Chiny nie mogły lepiej wybrać daty na instalację wyrzutni rakiet. Wczoraj przypadła 37. rocznica wybuchu wojny chińsko-wietnamskiej – krótkiego (trwał miesiąc), ale krwawego konfliktu zbrojnego z 1979 r. Informacja zaskoczyła pewnie też liderów państw Azji Południowo-Wschodniej, którzy kończyli wczoraj dwudniowy szczyt USA, i organizacji ASEAN, do której należą Brunei, Filipiny, Indonezja, Kambodża, Laos, Malezja, Mjanmar, Singapur, Tajlandia, Wietnam.
Informacja z pewnością zdziwiła również australijską minister spraw zagranicznych Julie Bishop, która podejmowała wczoraj swojego odpowiednika z Państwa Środka. Bishop nie była przygotowana na poruszenie akurat tego tematu w trakcie rozmów, miały one bowiem krążyć wokół roszczeń na Morzu Południowochińskim wysuwanych przez Filipiny. Minister powiedziała jednak, że odbyła szczerą rozmowę na ten temat ze swoim chińskim kolegą. O tym, jak szczera była, niech świadczy to, że Wang Yi na konferencji po spotkaniu kazał się zachodnim mediom zająć tematem latarni morskich, jakie dla wspólnego dobra Chiny budują na wyspach.
Militaryzacja regionu nie leży w interesie żadnej ze stron, ale nie możemy mówić o militaryzacji tylko w odniesieniu do jednego państwa – zaznaczył, odnosząc się do wysłania miesiąc temu przez USA niszczyciela na sporne wody. Na razie region nie ma pomysłu na to, w jaki sposób odpowiednio reagować na bardziej asertywną postawę Chin. Sprawę dodatkowo komplikuje niewielka chęć ze strony Pekinu do współpracy w kluczowych kwestiach, jak Korea Północna i jej niedawna czwarta próba atomowa. Na razie najbardziej konfrontacyjną postawę wobec ChRL przyjmuje Japonia. ©

Wyścig zbrojeń: Japonia górą, Filipiny dołem

Oficjalnie państwa regionu w reakcji na działania Chin ograniczają się do okrągłych komunikatów wyrażających zaniepokojenie. Faktycznie przyspieszają modernizację swoich arsenałów. Każdy kraj stara się zbudować takie siły, by dało się przy ich pomocy odstraszyć wroga. W najlepszej sytuacji jest Japonia, która realizuje program modernizacji marynarki, w tym okrętów podwodnych (zaopatrują się w nie zresztą niemal wszystkie kraje regionu). Militarnie w najgorszej sytuacji są Filipiny, które niedawno odebrały cztery odrzutowe samoloty szkoleniowe z Korei Płd. To pierwsze odrzutowce na służbie tamtejszego lotnictwa od kilkunastu lat.
Presja ze strony Chin pcha państwa regionu w objęcia USA. Waszyngton już w 2015 r. zdecydował się na zniesienie embarga na handel bronią z Wietnamem, aby wyposażyć ten kraj m.in. w system zwiadu elektronicznego. Chińska asertywność kazała również przemyśleć strategię rozwoju sił zbrojnych Australii, która niedługo ma opublikować dokument wyznaczający priorytetowe kierunki rozwoju sił zbrojnych.

>>> Czytaj też: Koreański atom realnym zagrożeniem. USA wysyłają na półwysep myśliwce