Prezes IPN Łukasz Kamiński poinformował, że dokumenty znalezione w domu wdowy po Czesławie Kiszczaku potwierdzają współpracę Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa w latach 1970-76. IPN zabezpieczył między innymi teczkę pracy tajnego współpracownika "Bolka" i zobowiązanie do współpracy z SB podpisane nazwiskiem Lecha Wałęsy. Szef IPN powiedział, że zgodnie z opinią eksperta-archiwisty dokumenty są autentyczne. Materiały nie są na razie badane pod względem historycznym, a jedynie opisywane. Po zakończeniu prac materiały zostaną przekazane do archiwum Instytutu Pamięci Nordowej, gdzie będą dostępne. W sumie pracownicy Instytutu zabezpieczyli 6 pakietów archiwaliów.

Zdaniem historyka, profesora Andrzeja Paczkowskiego dokumenty znalezione w domu Czesława Kiszczaka potwierdzają związki Lecha Wałęsy z bezpieką.

Członek Rady IPN uważa, że te archiwalia mogą jednoznacznie rozwiać wątpliwości dotyczące współpracy byłego prezydenta z Służbą Bezpieczeństwa PRL. "Jeszcze grafolog musi się wypowiedzieć, ale wydaje mi się, że to potwierdzenie tego wszystkiego, co dotyczy współpracy Lecha Wałęsy z SB - do tej pory znanego. Z tym, że dotychczas operowano kserokopiami, wypisami z ewidencji i jeżeli jest ta pełna teczka oryginałów, to sprawa będzie jednoznacznie zamknięta" - powiedział prof. Andrzej Paczkowski.

Historyk dodaje, że te odnalezione dokumenty stawiają w trudnej sytuacji Lecha Wałęsę. Wcześniej były lider "Solidarności" zaprzeczał, że współpracował z bezpieką. "Człowiek wielki może mieć swoje słabości, wtedy kiedy mówimy o słabościach, powinniśmy pamiętać, że on był wielki. A wtedy, kiedy mówimy, że był wielki powinniśmy pamiętać o tym, że miał słabości. I tak jest z Wałęsą, ta cała sprawa dodaje mu nawet kolorytu" - ocenił prof. Andrzej Paczkowski.

Reklama

Lech Wałęsa napisał na swoim blogu "Nie może być żadnych materiałów mojego pochodzenia. Gdyby były nie byłoby potrzeby podrabiać. W sądzie to udowodnię".
Tymczasem prof. Paczkowski uważa, że oprócz dokumentów dotyczących TW "Bolka" w archiwum Kiszczaka mogą być niezwykle istotne archiwalia. "Mam nadzieję, że wśród tego, co on zachował są np. stenogramy posiedzeń Biura Politycznego, które generał Jaruzelski formalnie kazał zniszczyć, ale może nie do końca" - powiedział historyk.


Prof. Antoni Dudek również wierzy w autentyczność odnalezionych teczek. Szef Rady Naukowej Instytutu Pamięci Narodowej przypomina też, że od lat informacje o byłym prezydencie pojawiały się w przestrzeni publicznej. Zdaniem historyka, nawet po publikacji dokumentów przez IPN Polska nadal będzie podzielona w sprawie agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy. Jak mówił, dopóki były prezydent sam nie złoży stosownej deklaracji, to części opinii publicznej nie przekonają żadne dokumenty SB.

Według prof. Antoniego Dudka, były prezydent miał wiele razy okazję wyjaśnić zarzuty dotyczące jego współpracy z SB. W opinii historyka, najlepszym momentem był początek lat 90-tych - czyli kampania prezydencka w 1990 roku i czarna teczka Stanisława Tymińskiego. Później - jak przypomniał - po upadku rządu Jana Olszewskiego w 1992 roku Lech Wałęsa ostro zaczął oskarżać tych, którzy mówili o jego współpracy z SB.

Dokumenty dotyczące Lecha Wałęsy, znalezione u wdowy po Czesławie Kiszczaku, nie zakończą debaty o kontaktach byłego prezydenta z Służbą Bezpieczeństwa. Tak sądzą historycy, dr Grzegorz Majchrzak z IPN i dr Andrzej Anusz z UKSW.

Dr Majchrzak uważa znalezione materiały za autentyczne. Jak wyjaśniał na antenie Polskiego Radia 24, można je poddać ekspertyzie grafologicznej i ustalić, czy są tam podpisy Wałęsy. Jednak, zdaniem historyka, nawet to nie zakończy dyskusji o współpracy Wałęsy z SB. Bowiem - jak dodawał - część Polaków już dawno uznała go bowiem za agenta, a część uważa byłego prezydenta za bohatera walczącego z komunizmem. Zdaniem dr. Grzegorza Majchrzaka, Lech Wałęsa, który jest skomplikowaną postacią, będzie miał miejsce w historii, podobne do miejsca zajmowanego przez Józefa Piłsudskiego. Historyk dodał jednak, że ma pretensje do Wałęsy, iż nie przyznał się do kontaktów z SB, gdy został prezydentem. W jego ocenie, bardziej interesujące od materiałów o "Bolku" byłyby informacje o kontaktach Wałęsy z MSW w latach 1980-81.

Także dr Andrzej Anusz uznał, że debata się nie zakończy. Wyraził jednak nadzieję, że rozpocznie się pogłębiona dyskusja o życiu Wałęsy i jego walce z komunizmem, która miała różne fazy. Pojawi się też pytanie, dlaczego Wałęsa nie rozliczył się w latach 90-tych ze współpracy z SB. Zdaniem Anusza, przyszła debata lustracyjna wyglądałaby wtedy inaczej. Historyk powiedział, że inni dawni funkcjonariusze komunistycznych służb mogą teraz niszczyć posiadane materiały. Jednak z drugiej strony ich bliscy mogą ujawnić jakieś dokumenty. Anusz podkreślił, że polskie społeczeństwo czeka wielka debata o okresie PRL-u i transformacji ustrojowej.

Dr Lech Kowalski, autor książki "Jaruzelski. Generał ze skazą", wyraził opinię, że trzeba też przeszukać dom generała. Dziwię się, że pion prokuratorski IPN już takich działań nie podjął - powiedział historyk dodając, że działania IPN w sprawie tak zwanego archiwum Kiszczaka to "amatorszczyzna". Instytut ujawnił bowiem, w jaki sposób dowiedział się o dokumentach i teraz - jak stwierdził - nikt się nie przyzna, iż ma materiały tego rodzaju. Zdaniem doktora Kowalskiego, należy ogłosić okres abolicji, w którym będzie można bezkarnie ujawnić tajne dokumenty.

Grzegorz Majchrzak pozytywnie ocenił ten pomysł, zauważył jednak, że prokuratorzy nie mogą przeprowadzić rewizji, jeśli nie mają poszlak wskazujących, ie ktoś ma tajne dokumenty. Pomysł abolicji poparł też Andrzej Anusz. Dodał, że IPN musi zachować maksymalną staranność przy procedurach i pokazać wiarygodność przejmowania i udostępniania archiwów.

Dokumenty znalezione w domu generała Czesława Kiszczaka nie zmienią najnowszej historii Polski - uważa Aleksander Hall. Historyk i działacz opozycji mówił w Radiu Gdańsk, że pewne fakty z lat 70-tych są dobrze znane. A jego zdaniem ocenianie Lecha Wałęsy wyłącznie przez pryzmat tamtych lat jest niesprawiedliwe.

Jak powiedział, to nie były czasy zorganizowanej opozycji a ludzie byli samotni wobec aparatu represji. "Albo pękali, albo udawali, że jakoś przechytrzą tamtą stronę. Moim zdaniem Wałęsa się wtedy posunął za daleko i pewnie jakieś szczegóły zostaną ustalone, ale to są rzeczy znane przez historyków" - stwierdził Aleksander Hall. Jak dodał, jedni patrzą na to z większą wyrozumiałością i dostrzegają to, co zrobił Wałęsa później, a inni chcą go widzieć wyłącznie w tym momencie. "To jest oczywiście niesprawiedliwe" - mówił.

Aleksander Hall uważa też, że Lech Wałęsa jest zbyt dużym egocentrykiem i to nie wychodzi mu na dobre, obok innych wybitnych cech, np. talentu politycznego. Jak tłumaczył, były prezydent zbyt często mówi "ja zwyciężyłem". I choć prawdą jest , że był "pierwszy" i był przywódcą ruchu , to lepiej wychodziłby na tym, gdyby częściej mówił "my" - tłumaczył Hall.
Andrzej Gwiazda nie jest zaskoczony informacjami IPN o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy. Współtwórca "Solidarności" i Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, mówił w Polskim Radiu 24, że on i jego współpracownicy od trzeciego strajku "Solidarności" mieli "wewnętrzną pewność", że Lech Wałęsa jest agentem i działa na korzyść SB. "To było widać szczególnie z jego publicznych wystąpień" - ocenił opozycjonista.


Andrzej Gwiazda tłumaczył, że gdyby wówczas SB próbowała dostarczyć dokumenty, to jego środowisko odrzuciłoby takie materiały. Współtwórca "Solidarności potwierdził, że w 1979 roku Lech Wałęsa przyznał się wobec wielu działaczy związkowych do współpracy z SB.

Wówczas Wałęsa mówił, że po 1970 roku bezpieka brała go do samochodu, gdzie rozpoznawał kolegów na filmach i zdjęciach. Jednak nagranie tamtych słów Lecha Wałęsy zaginęło. Jak mówił Andrzej Gwiazda, taśmę początkowo miał Andrzej Bulc, następnie pożyczył ją Bogdan Borusewicz, by przesłuchać nagranie. "Ta taśma zginęła. Nie mieliśmy dowodów, a bardzo szybko pojawiła się rzekomo ta sama taśma, ale z wyciętym fragmentem, gdzie Wałęsa mówi, że po 1970 roku donosił na kolegów" - opowiadał współtwórca "Solidarności".
Andrzej Gwiazda pochwalił również małżeństwo Kiszczaków za zachowanie dokumentów obciążających Lecha Wałęsę. Przypomniał, że z informacji przekazanych przez prezesa IPN wynika, że na paczce, w której były materiały, przyklejona była koperta z listem Czesława Kiszczaka, zaadresowana "Do Dyrektora Archiwum Akt Nowych w Warszawie do rąk własnych".


Przewodniczący Zarządu Regionu częstochowskiej "Solidarności" Jacek Strączyński ocenił, że dziś kończy się ważny etap III Rzeczypospolitej. Szef częstochowskiej "Solidarności" podkreśla, że o współpracy Wałęsy z SB wiedziano od dawna. Dodał, że odkrycie dokumentów potwierdzających ten fakt zamyka etap spekulacji, ale otwiera dyskusję na temat samodzielności podejmowanych przez Wałęsę późniejszych działań.

Były działacz opozycji w PRL Piotr Antoni Jegliński uważa, że za ujawnieniem dokumentów w sprawie Lecha Wałęsy mogą stać byli współpracownicy Czesława Kiszczaka. Piotr Antoni Jegliński mówił w Polskim Radiu 24, że w ten sposób próbuje się ostrzec inne osoby, na które są materiały w teczkach. Opozycjonista nie wierzy, że ujawnienie materiałów nie jest przypadkowe i nieprzypadkowo dochodzi do niego teraz. "Nowa władza ma ludzi, którzy działali w tamtych latach, przecież trudno prześwietlić dziesiątki tysięcy ludzi. A ponieważ lustracja nie została tak naprawdę zrobiona, to my nie wiemy kto jest z jakiej partii politycznej, w jaki sposób był umoczony w przeszłości" - ocenił Piotr Antoni Jegliński.

Bogdan Lis uważa, że Czesław Kiszczak zemścił się zza grobu na "Solidarności" i jej etosie. Były działacz związku powiedział w PR24, że Kiszczak liczył na to, iż po Okrągłym Stole zostanie zostawiony w spokoju. Tymczasem wytoczono mu proces. Zdaniem Bogdana Lisa, były szef komunistycznego MSW zgromadził w domu dokumenty, które miały zostać ujawnione, aby rozpoczęła się gra, która ma skompromitować Wałęsę i "Solidarność". "Ci, którzy wezmą udział w tej grze, to wezmą udział w grze Kiszczaka" - dodał Bogdan Lis. Podkreślił, że choć Kiszczak udawał partnera "Solidarności", to w gruncie rzeczy jej nienawidził, gdyż komuniści liczyli, że utrzymają władzę po Okrągłym Stole.

>>> Czytaj też: Wysocki: "dlaczego ludzie z PZPR, milicji i służb pozostali przy władzy po 1989 roku?"